„Wszystko, co jest nie do zabrania z Japonii, to jej ulotność, tajemniczość. A także szczegół, którego my, Europejczycy, nie jesteśmy w stanie zauważyć. Jest też ich dziwna obecność w nurcie przemijania, którego symbolem jest japońska wiśnia. Drzewo to kwitnie bardzo krótko, jest obłędnie piękne i szybko zrzuca płatki, które spadają jak śnieg. Byłem pod wrażeniem starych ludzi, których tłumy fotografowały ten moment. Pytałem, dlaczego tak łapczywie to robią. Usłyszałem, że to uosabia krótkość życia, ten moment, którym jest życie. Posadziłem więc dwie wiśnie w moim ogrodzie.”
Jan Peszek, Cimcirymci po japońsku, Gazeta Wyborcza, Kraków, nr 82, 8 kwietnia 2011 roku
Jeśli połączyć ze sobą kawał historii, kulturę, której kompletnie nie rozumiemy, a przynajmniej bardzo ciężko jest nam się z nią utożsamić; jeśli dołożymy do tego powoli płynące wydarzenia osnute nie tylko wokół codziennych rytuałów i pozornej monotonii; jeśli zanurzymy się w świat wewnętrznych rozterek i próby posklejania się człowieka na nowo; jeśli to wszystko zostanie napisane prostym językiem, który nie zmaltretuje nas kwiecistością i formą (tutaj zapewne ukłony dla Mikołaja Melanowicza odpowiedzialnego za przekład) – dostaniemy „Zmierzch”, a Osamu Dazai złapie nas w swoje sidła i nie wypuści z nich przez długi czas.
Karolina Bednarz (założycielka Wydawnictwa Tajfuny, autorska książki „Kwiaty w pudełku” z Wydawnictwa Czarne) jest autorką wstępu do książki – zalecam lekturę – pisze:
„Zamiast wyzwolenia – życie w zgliszczach. Na ulicach, w bladym świetle neonów, za kilka jenów sprzedają się 'kobiety nocy’, nazywane najczęściej pan-pan. Popularne było powiedzenie Onna wa pan-pan, otoko wa katsugiya (kobiety zostają pan-pan, mężczyźni handlują na czarnym rynku). Większość Japończyków nie reaguje na słowa cesarza szokiem – raczej poczuciem smutku i bezsilnością. Niektórzy czują ulgę.”
a potem:
„Inni staczali się w otchłań, nie widząc żadnej nadziei na wybawienie. Brali udział w 'kulturze kasutori”, ktorej nazwa wzięła się od kasutori shochu, bimbru produkowanego po wojnie, ulubionego napoju ówczesnego światka artystycznego, żyjącego w 'kulcie opartym na degeneracji i nihilizmie.'”
Osamu Dazai, który jak dowiadujemy się ze wstępu Karoliny Bednarz sam ścigany był przez opisywane w „Zmierzchu” demony. Tym bardziej wiarygodne wydają się być opisywane upadki bohaterów. Dazai chce opowiedzieć o upadku Japończyków posługując się raptem trójką bohaterów. Matka – idealna przedstawicielka (starej) arystokracji, która wzbudza podziw każdym niemal gestem (niezwykle wymowna i złożona scena otwierająca) czy sposobem bycia, Kazuko – trzydziestoletnia córka i rozwódka, która być może jako jedyna chce wyrwać się z okowów zmierzchu i znaleźć sposób na życie dalej oraz Naoji – syn i brat – dłużnik, nosiciel wojennej traumy, narkoman i alkoholik, który pisze – raz w poczuciu wielkości raz beznadziei. Mogę się tylko domyślać, że postacie skonstruowane zostały tak, że wielu Japończyków mogło się przejrzeć w świecie wewnętrznym bohaterów.
Na uwagę zasługuje zarówno mała, jak i wielka historia. Możemy mówić o metaforze Japonii w obrazie tej trzyosobowej rodziny żyjącej w widmie śmierci ojca i wojny, jednak ten mikrokosmos upadającej arystokracji sam w sobie jest beznadziejny, a dla Europejczyka – może być groteskowy. Matka jest przenośnią skostniałego i zaściankowego świata przeszłych konwenansów i rytuałów, mimo miłości i wyrozumiałości (rozwód był w tamtym okresie niemal nie do pomyślenia) tkwi w czasach „sprzed zmierzchu„. Nie bierze życia we własne ręce, nie kala się pracą, nie zna się na finansach i jest niemal tak bezbronna jako kobieta – jak bezbronne może być dziecko. Nie nawykła do pracy, do samodecydowania, przyzwyczajona do uległości i podporządkowaniu mężczyznom zdaje się, że straciła rezon i zamknęła swoją własną bańkę przeszłości. W jakiś sposób mamy jej za złe – zarówno wyrozumiałość w stosunku do syna (nie bez powodu córka odczuwa, jakoby był traktowany z większą wyrozumiałością oraz atencją) jak i tkwienie poza realnym światem jest nie do zniesienia dla XXI-wiecznego czytelnika. Dominantem jej życia staje się poświęcenie dla dzieci, które i tak zostaje jej odebrane przez wojnę – patrzy ona bowiem na upadek syna, choć wypiera go (również jest chroniona przez dzieci) oraz wewnętrzną krucjatę córki, której zupełnie nie rozumie. Córka stoi bowiem po drugiej stronie barykady. Nie chce podążać za starymi prawdami i wymaganiami, chce być panią własnego losu. Nie chce udawać „arystokratycznej dziuni” – sprowadzona do parteru przez pracę fizyczną, do roli opiekunki matki żyjącej w przeszłości stara się nauczyć żyć inaczej. Jej próby ubrania nędzy w miłość, namiętność, listy pełne pasji, ale też nie ukrywajmy – poniżenia – są jednak próbą nadania sobie celu, przerwania impasu. Wreszcie – widzimy, że chce żyć.
„Zastanawiam się, jak by to było, gdybym zdecydowała się obrać drogę zepsucia. Może wtedy i bratu byłoby lżej. 'Nie wiem, czy znalazłby się ktokolwiek, kto nie jest zdeprawowany?’ – zapisał Naoji w swoim notatniku. Rzeczywiście, jestem zdeprawowana, wuj też; zaczęłam nawet myśleć, że i Mama jest zepsuta. Czy zepsucie nie oznacza po prostu wrażliwości?”
W opozycji z kolei do niej stoi Naoji – ten myśli o śmierci zastraszająco poważnie (zwróćmy uwagę, iż Osamu Dazai próbował odebrać sobie życie wielokrotnie, aż w końcu…). Z jego dzienników wylewa się ból tak przerażający, że ciężko go sobie wyobrazić. Oczywiście, można go uznać za straconego słabeusza, kombinatora, który płynął na pieniądzach matki, potem siostry – równie naiwnej przez spory okres czasu. Jednak jest jakieś niewyobrażone cierpienie w tym, co może się w człowieku zagnieździć w dobie upadku wszystkiego, co uważał za wielkie, nienaruszalne, niezmienne. Może to to zepsucie, które staje się ostatecznie wrażliwością. Może pójście na łatwiznę. Nie ważne jak nazwiemy, to co dzieje się w umyśle i duszy bohatera – pochłonął go „Zmierzch”, jak całą Japonię w tamtym okresie. W swoim dzienniku pisze jednak zdania zaskakująco współczesne i uniwersalne:
„Kiedy udawałem przedwcześnie dojrzałego, ludzie zaczęli plotkować, że jestem przedwcześnie dojrzały. Kiedy udawałem lenia, ludzie opowiadali, że jestem leniem. Kiedy udawałem, że nie potrafię pisać powieści, rozgłaszali, że nie potrafię pisać. Kiedy udawałem, że jestem bogaty, ludzie opowiadali, że jestem bogaczem. Kiedy udawałem obojętność, ludzie mówili, że jestem zimnym draniem. Ale kiedy naprawdę było mi ciężko i mimo woli wydawałem jęki bólu, ludzie opowiadali, że udaję cierpienie.
Nic tu się nie zgadza.”
Długo zastanawiałam się, co napisać o języku powieści. Przerażające, że przychodziły mi do głowy poetyckie opisy, jak porównanie języka do delikatności kwiatu. Mimo przedstawienia „wywrotowej” kobiety, jaką jest Kazuko, nadal ma się wrażenie pewnej językowej delikatności i rumieńca. Jest tutaj odpowiednia dystynkcja, dobre maniery i wyważenie – niemal jak opis dawnej arystokracji, która przecież umiera. Zawarcie w tej krótkiej przecież prozie listów, dzienników, a nawet testamentu, który znajdziecie na końcowych stronach sprawia, że ciężko jednoznacznie sklasyfikować tę powieść. I dobrze! Na pozornie małej przestrzeni stronic dzieje się wiele. Rytm słów wybijany jest powoli – uważam, że tak tę książkę powinno się czytać. Tutaj nie ma się co spieszyć: warto przeczytać wstęp, warto przerwać dla doczytania o historii, warto przyglądnąć się postaci autora, po to by znowu wrócić do bohaterów. Warto czasem odłożyć książkę i spróbować zweryfikować swoje pojęcie nie tylko o Japonii – ale o uniwersalnych emocjach i traumach, które naznaczyły na całym świecie wydarzenia II Wojny Światowej.
Czym był zatem krzyk Matki w pierwszej scenie?