„Złudzenie, bracie, lusterko do wabienia skowronków.” Julio Cortazar, Gra w klasy
Zawsze podziwiałam umiejętność zamykania w książkach lub w obrazach metafor otaczającego mnie świata lub zgłębiania umysłu czy duszy. Fascynowało mnie, jak dalece sięga ludzka wyobraźnia i umiejętność przeniesienia jej na strony książek, komiksów czy płócien. Być może dlatego tak zwracam uwagę na ilustracje. Tak doceniam pracę graficzną, tak kołysze mnie korespondencja tekstu z obrazem – a jeśli te poza współgraniem niosą za sobą możliwość opowiedzenia własnych, niezależnych historii – jestem zgubiona. W taki sposób odbyłam podróż z „Bajką o górze”, która zawładnęła mną na niejeden wieczór. Ot, wydawać by się mogło – ładnie wydana bajka. Ani to bajka, ani na wydaniu się nie kończy – to zaproszenie do podróży i refleksja, której się nie spodziewałam.
Złota okładka nęci, przyciąga wzrok. Świeci się pięknie, zupełnie jak pozłacane brzegi kartek. Kusi. Tłoczony, wcale niełatwy do odczytania tytuł majaczy na środku. Obracam w rękach jak skarb piratów – odnaleziony w bólu i pocie. Ale co to? Podnoszę okładkę na wysokość twarzy i widzę zniekształconą mnie. Przeglądam się, lekko zaginam. „Jakie śmieszne lusterko” – myślę. Potem przychodzi kolejna: „Jak do jasnej ciasnej zrobię takiej okładce zdjęcie” – tyle, że ten problem okaże się po prostu nie na miejscu.
Góra schowana przed światem, na której zadomowiają się niebieskie ptaki. Góra, która przyjmuje ptaki do siebie z miłością. Oddaje im wszystko co ma, ponad swoje siły, możliwości. Kosztem usychającej roślinności, kosztem własnego wnętrza, kosztem codziennego zabijania i odradzania się, tytanicznym wysiłkiem siejącym spustoszenie w niej samej. Wszystko po to, aby nie stracić przywileju goszczenia niebieskich gości. Trud, który ludzie wkładali, aby odnaleźć górę był bezowocny. Nie przebyli rzeki okalającej miejsce docelowe. Próbowali. Podróż przez strony jest trudna. Zdania bywają trudne do odczytania, wymagają wpatrywania się, skupienia tylko na kolejnej literze: tu zawijającej się na ilustrację, tu nieco zamazanej, przyblakłej, jakby z pełną premedytacją ukrytej. Patrz, Czytelniku, nie rozpraszaj się, wysil się. Przecież w życiu nic nie przychodzi łatwo, a jeśli przychodzi – bywa mało wartościowe. Niby banał, a jakże prawdziwy. W „Bajce o górze” nic nie jest ani łatwe, ani oczywiste. Czarno – białe ilustracje nie kuszą już tak jak okładka. Bywa, że przywodzą na myśl stare ryciny rodem z myśliwskich wizji… bywa, że wyglądają jak odbicia misternie wyciętych mikro pieczątek z ziemniaków. Bywa, że wyglądają jak wprawny ołówek lub tusz, który ze skrupulatnością matematyka wije się linia po linii, tworząc tekst. Fascynuje, ale i męczy. Oczy próbują odnaleźć tekst, potem biegają po stronicy, aby spróbować uchwycić coś jeszcze – przekrój ziemi, jakby z podręcznika do geografii, pokraczną rybę, która zdaje się nie móc zaczerpnąć oddechu, zwierzęta pochowane za drzewami: nie wiadomo czy w lęku czy „ot, tak”.
Erupcja góry, która pokrywa się warstwą złotego lustra przynosi zwrot. Oto ptaki szybko zapominają o górze, która wybebeszała się dla nich dzień po dniu. Zafascynowane patrzą na swoje odbicia. Każdego dnia przylatują, aby wpatrywać się w siebie… i tylko w siebie. Śmierć pod ich pazurami. Śmierć dla życiodajnej góry, świata roślin – nic ich nie obchodzi. Widzą swoje niebieskie, rajskie ciała i to im wystarcza. Iskrą nadziei jest ostatnie tchnienie życia wydane przez Górę – kiedy życie wybucha na nowo w jej wnętrzu, tym razem po wielokroć już ukryte. Za górami, za lasami, za rzekami, za złotym lustrem…
Jednak ta podróż to nie wszystko. Bo oto mamy strony: czyste, puste, zwykłe, ze zdaniami nieprzystającymi ani do wizji bajki, ani nie literackimi. Techniczny niemal, trudny język. Ewidentnie przeznaczony dla dorosłego już czytelnika.
„Pociąg ma do przejechania dwa tysiące dziewięćset siedemdziesiąt dziewięć kilometrów, a przewidywany czas na przebycie tego dystansu to około dwa dni. Mimo, że z pozoru trasa wydaje się dość monotonna, a sam pomysł takiej wyprawy mógłby się zdawać chybiony, to już po pierwszych minutach sam stajesz się pociągiem i historia przestaje dotyczyć maszyny, a jest twoją osobistą podróżą. To jak nagłe podjęcie decyzji, że jedziesz do Brna. Dojeżdżasz. Godzina na sen. Łapie Cię policja, że źle zaparkowałeś. Wracasz” fragment
Tego typu „przerywniki”, a może zupełnie inna historia wplata się pomiędzy graficzną, główną opowieść. Czy to dwie drogi interpretacji, czy to próba włożenia świata dorosłych w bajkę, czy to pytanie do nas samych? Ciągle spekuluję… może płynę za daleko chcąc zobaczyć w tej bajce opowieść o nas samych, dręczących ziemię, eksploatujących, wpatrzonych w siebie jako ten najmądrzejszy, nadrzędny gatunek… a może rozwiązanie jest prostsze?
Po pewnymi względami „Bajka o górze” przywodzi mi na myśl grę na PS3 „Journey”. Mierzysz się z tym, aby iść, iść, a w tle majaczą zabudowania, góra…
Alicja Pisemko „Bajka o górze”
Wydawnictwo Latające Oko
Kraków 2018