bo za oknem jest szaro. buro.

„Na zewnątrz panują ciemności. Nie pada, lecz mgła pokrywa ziemię płynną powłoką. Wszystko jest ciężkie, powietrze, cienie, światło ulicznych latarni, które z trudem przebija się przez tę ciekłą wilgoć, przytłumiony warkot samochodów przedzierający się przez matową zawiesinę. ”

 

Jesień rozpanoszyła się we mnie tego roku nadzwyczaj szybko. Sama nie wiem dlaczego przyszła tak prędko, wątpię, że wynikało to z jej tęsknoty za mną. Pewne jest natomiast, że wpadła z wizytą już 1 września, kiedy Kraków zalał się deszczem, a dzieci nie poszły wcale do szkoły. Zdąrzyłam się już przyzwyczaić, że zarzuca na mnie sidła swoich humorów i tylko czasem rozświetli mi niebo słońcem, kiedy biegnę do pracy. Zawsze lubiłam jesień. Lubiłam szkołę. Nawet bardzo. Miałam fajnych ludzi w klasie, we wszystkich szkołach – bez wyjątku. Miałam dobrych i wyrozumiałych nauczycieli. Więc jesień kojarzyła mi się z pierwszym dzwonkiem i papierosem „w krzakach” koło I Liceum Ogólnokształcącego w Jaśle. Profesor Szopa – nie bez kozery – mówił, że to krzaki gorejące. Ale co z nastoletnimi grzeszkami mają zrobić nieszczęśni nauczyciele?

Książka Erica-Emmanuela Schmitta z niewiadomych przyczyn zabrała mnie do szkolnego nastroju. Wprowadziła mnie w nostalgię z twarzami, które pozostały przeze mnie niezauważone. W bardzo dosłownej interpretacji zadałam sobie pytanie ilu niewidzialnych znajomych miałam. Takich, którym czasem nie odpowiadałam nawet „cześć” biegnąc w zamyśleniu – a może oni widzieli więcej? Tytułowy bohater powieści Schmitta na pewno widzi więcej. Z całą pewnością żyje z duchami od dziecka. Kiedy w skomplikowanych okolicznościach jego sekret wychodzi na jaw zaczyna traktować swoje „przekleństwo” nieco inaczej.

W powieści mieści się wiele: duchota i lepkość małego miasteczka, które nigdy nie będzie Paryżem. Relacje w małej społeczności, w której każdy choć raz minął się na ulicy. Przeistacza głównego bohatera z niewidzialnego mieszkańca świata w wytrwałego poszukiwacza prawdy. Zadaje pytania o religię, terrorzym, w imię wiary, którego dzisiejszy świat tak bardzo się boi, ale też zaczynamy się zastanawiać nad tym czy jesteśmy narzędziami Boga, a może w sposób katastroficzny wykorzystujemy wolną wolę, o której tak wiele mówią duchowi przywódcy.

Nie potrafię odnaleźć się w tej opowieści: raz wciągająca do bólu, raz kusiła odłożeniem na regał. Miotałam się i skakałam po własnych interpretacjach: od Augustina – którego odnajdywałam jako nieszczęśnika, jakich wielu, niezauważanego, głodnego, żyjącego na granicy ubóstwa i udręki, mającego poczucie przegrania życia. Pani prokurator była dla mnie personifikacją kłopotów kobiet, o których tak głośno – „głupie gąski” niezdolne do pełnowartościowej, prawdziwej kariery; nieco wyśmiewane, odsuwane na margines, traktowane przez patriarchalne społeczeństwo z przymróżeniem oka. Potem sama się strofowałam, bo doszukiwałam się przemycenia problemu islamizacji Europy według Houellebecq’a, po to, aby weryfikować swoje poglądy na temat ślepej wiary. Pochylałam się na zabijaniu w imię wybranego boga i po raz kolejny byłam wściekła, że niewiele nas różni od średniowiecznych zapędów chrystianizacyjnych: krwawych i pozostających wstydliwą kartą historii. Jak miałam traktować duchy? Zminiaturyzowane postaci, które przestały być w świecie żywych – to przenikanie światów? To podkreślenie daru? To hołd im złożony? – bo przecież o wielu pamięć nie niknie i nie umiera?

Ta powieść stawia pytanie za pytaniem. Ściga czytelnika po kolejnych zdaniach i rozdziałach, zaznajamia z kolejnymi wątkami, które mogą być obserwacją współczesnych społeczeństw, a równie dobrze mogą być tylko opowiedzianą historią szczególnego przypadku stażysty Augustina.

Wywiad z Bogiem?

Bóg stworzył świat, przez co, jak stwierdził, zangażował się wystarczająco. No i daje nam wolność. Poza tym jest okiem. Czy można zaufać świetlistemu oku?

 

Ta powieść wytrąca z równowagi. Kiedy chcesz więcej, dostajesz mniej. Wątpię, że formułowalibyśmy takie pytania mogąc porozmawiać z Bogiem – ale kto wie? Zastanawiam się czy byłabym w stanie zapytać o cokolwiek. Ta powieść zostawi Was z setką pytań i złością, że nie otrzymaliście na nie odpowiedzi, a przecież to książka filozofa. No właśnie… ktoś musi stawiać pytania i ciagle poszukiwać odpowiedzi. Ja nadal poszukuję. Do listy dołożyłam kilka kolejnych. Wątpię, że ta książka będzie stawiana wyżej niż wzruszający „Oskar i Pani Róża”. Sądzę, że wielu rozdrażni. Zwyczajnie wkurzy. Ale być może to znak, że ta książka jest lepsza niż myślę.

„(…)

  • Ryzyko dla nas. Nie wiemy niczego pewnego na pana temat.
  • Tym lepiej. Zostaje wam wiara.
  • Nie wszyscy ją mają.
  • Wiara nie jest niczym obowiązkowym. Definiuje ją sama jej niepewność.
  • ja na przykład nigdy w pana nie wierzyłem.
  • Szkoda. Ja w ciebie wierzę.”  (fragment wywiadu z bogiem)