Igor, Igor Jarek. Nowe nazwisko wśród powieściopisarzy, znane wśród fanów komiksu (wraz z Judytą Sosną wydał m.in. Słowackiego, Kultura Gniewu). Manipuluje czytelnikami już na skrzydełku, kreując się na niedouczonego, parającego się pracą fizyczną i dorywczą chłopaka, który ze Śląska przeprowadza się do Nowej Huty i musi pewnie mieć niewiele do powiedzenia. Podczas gdy, poza komiksem, ma niezły dorobek literacki. A teraz zaprasza w nowohucki syf, brud i najgorsze skojarzenia z marginesem społecznym, pakując to do „Halnego”. I tak dmuchnął i chuchnął, że z domku nic nie zostało. Poza zachwytem.
Paulina Małochleb (Książki na ostro) pisze na łamach „Krytyki Politycznej”:
” (…) trzeba jednak trochę poskrobać, by zauważyć, że za każdym razem Jarek przepracowuje schemat fabularny greckiej tragedii i wykorzystuje jej elementy do opowieści o postaciach z marginesu.
Wszyscy jego bohaterowie to ludzie próbujący przejąć kontrolę nad własnym życiem – Sandra ucieka od ojca gangstera aż do Londynu, gdzie pracuje jako sprzątaczka. Abdykuje zatem z pozycji ukochanej królewny na rzecz wolności i prawa do decydowania o sobie. Bartek stara się odbudować relację zerwaną przez pobyt ojca w więzieniu, Krystian sądzi, że po wyjściu z sierocińca uda mu się zdobyć pracę i utrzymać ją, Paweł chce zarobić pieniądze, by dać je młodszemu bratu, który nie zdał jeszcze matury, ale jego dziewczyna spodziewa się dziecka.”
Ciężko się z nią nie zgodzić. Skojarzenia z grecką tragedią są zasadne, a tekst Pauliny, jak w większości przypadków, świetny. Polecam go waszej uwadze. Ja jednak pozostanę przy polskiej tragedii.
Choć Jarek osadza akcję w Nowej Hucie, dzielnicy Krakowa, która przez lata owiana była złą sławą, ludzkie pokiereszowanie przedstawiane przez autora można swobodnie przenieść do wszystkich zapomnianych, opuszczonych, pomijanych dzielnic wszystkich miast. Wizerunek Nowej Huty zmienił się niebywale, co postaram się wam udowodnić przytaczając wypowiedzi moich znajomych, jednak jak zwykło się mawiać – niesmak pozostał. W tym kontekście Jarek uwypuklił wszystkie makabryczne historie, skojarzenia, urban legends i stworzył w opowiadaniach – Nowohuckiej kolędzie, Królowej i tytułowym Halnym – obraz największych życiowych porażek. I byłby to naturszczykowy bełkot upadłych młodszych i starszych delikwentów, pełen okrucieństwa, wulgaryzmów i języka ludzi ulicy, gdyby nie doskonały humor, rewelacyjna stylizacja i gawęda tak żywa, że głos narratora słyszałam momentami jakbym siedziała z kolegą lub koleżanką na piwie, słuchając co się u niej wydarzyło przez ostatnie dwadzieścia lat, które minęły od ostatniego spotkania. Paradoksalnie jest to żywy język, taki, który słyszę w autobusach, tramwajach i na ulicy; taki, który podsłuchiwałam u bywalców knajp, w których pracowałam lub bywałam.
Kpi z nas Jarek, bo słysząc takie dialogi patrzymy z politowaniem na rozmówców i przewracając gałki oczne myślimy: mózg nie nadąża za wzrostem. Tyle, że Jarek pokazuje nam klasyczną patologię, do potęgo entej brutalizuje świat przedstawiony, a następnie wrzuca nas w monolog wewnętrzny, który – choć nie tak wysmakowany językowo, jak chcielibyśmy uznać, słuchając mądrości życiowych – sprzedaje prawdę i idee tożsame dla nas wszystkich. I tu się zaczyna zabawa, bo czy mogę znaleźć wspólny kontekst z córką gangstera, która nie chce być córeczką tatusia albo z dilerem, który w ciagu jednego dnia chce zrobić interes życia? Co mam wspólnego z ćpunami, dilerami, drobnymi gangsterami, a i tymi, którzy trzęsą miastem jak bez mała Ojciec Chrzestny (jaki kraj, taki Ojciec Chrzestny). Pozornie nic, tyle że dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło – niezależnie od okoliczności i szerokości geograficznej. U Jarka piekło w Krakowie ma się świetnie.
„Leżała na łóżku, w swoich rzygach. Znałem to. Moja stara, jak odszedł ojciec, też lubiła takie akcje. Waliła jak szło: wódę, wino, piwsko. Jak miałem dziesięć lat, doszła do etapu, że była cały czas na gazie. Były takie dni, że nie mogła się ruszyć. Musiałem jej wtedy biegać po brynę. Kombinować kasę. Tak to trwało jeszcze z rok, aż któregoś dnia przylazła pod moją szkołę.”
„Zapakował siostrzenicę do tyłu i zawiózł w ustronne miejsce. Postanowiłem jej zrobić psikusa, powiedział. I dalej, jak przelazł przez siedzenia, ściągnął jej spodnie… Skończył, że tak głęboko w cipce nie był nawet przed urodzeniem. Chichrał się przy tym jak zupełny sajko. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, wyjaśnił mi, jakbym sam nie wiedział. Jeśli takie coś jestem w stanie zrobić komuś ze swojej rodziny, to pomyśl, co zrobię komuś z twojej (…)”
„Laska tymczasem próbuje się wyrwać, ale Łopata mocno trzyma ją za pióra. Jedną ręką, bo drugą zaczyna napierdalać, wydając przy tym jakieś niby-słowa. W końcu panna ląduje na czworakach, a ten zaciska na jej głowie kolana. Liż to, kurwa, syczy do niej, próbując jej wepchnąć w usta swoją uwaloną łapę. (…) No, ruszaj tym jebanym ozorem, wrzeszczy Łopata.”
Cały tekst przypomina smród, brud i ubóstwo – również intelektualne. Marzenie o wyrwaniu się do lepszego życia, mocne postanowienia poprawy niweczone są przez zaciskającą się na szyi pętlą skręconą ze złych decyzji, które miały być tymi wyzwalającymi, a były wręcz przeciwnie – ostatecznym pchnięciem z powrotem w otchłań. Igor Jarek nie robi wyjątków – cały świat przedstawiony jest wielkim syfem. Nie ma różnicy czy to kobieta czy mężczyzna, przedstawiciel jakiej klasy, mafiozo czy kelner, chłopak, który wyszedł z bidula czy adoptowany szczęściarz – wszyscy są skalani byciem człowiekiem. Wszyscy tworzą wielką społeczną patologię. Nie posądzam Jarka o chęć stworzenia obrazu społeczeństwa naszego kraju używając do tego metafory Huty przeklętej i wyklętej, Huty pełnej Romów rozpalających ogniska w mieszkaniach, Huty wypełnionej skazańcami i robotnikami, gdzie „człowiek gębą sra, a tyłkiem podpatruje obroty gwiazd i mgławic dalekich spirale”, jak pisał niegdyś o Kielcach Witkacy (Do przyjaciół gówniarzy). Jarek skondensował w miejskiej gawędzie opowiadającej o Hucie wyobrażonej świat, o którym zapominamy, że jest. Świat, o którym chcemy zapomnieć, taki, który chcemy, aby bawił nas i trwożył na srebrnym ekranie, ale nie w życiu. Na ludzi, którzy mówią językiem bohaterów Jarka reagujemy jak kelner w fancy restauracji w krakowskich Sukiennicach – grymasem, obrzydzeniem i krokiem w tył, jakby popaprane życie miało być zaraźliwe. Bo że jest przenoszone drogą płciową, to Jarek udowadnia na każdej stronie.
Choćby się jego bohaterowie dwoili i troili, choćby na głowie stawali, choćby przysięgali sobie, że już nigdy, przenigdy nie wezmą działki towaru, którym w dodatku handlują, to prędzej czy później los przypomni im kim są, kim się stali i skąd pochodzą. Przypomni im, że nie ma odwrotu, że upadkiem, marginesem, przestępstwem, słabością, wódą, prochem, grzechem, uczynkiem, zaniedbaniem, pychą, obłudą, brutalnością, płcią, facjatą, dupą cuchną tak bardzo, że najlepsze perfumy nie sprawią, że ich woń zabierze innych i ich samych do rajskiego ogrodu.
Obezwładniająca prostota i prawda Halnego rozsadza czytelnika już od pierwszej strony. Jak najlepszy drapieżnik zaczaja się i atakuje. Każdą kurwą. Każdą.
*Dodatek specjalny, czyli „moi znajomi mówią o Hucie”
(wpisy wybrane)
„Ha – mój pierwszy kontakt z Hutą to chyba koncerty Sigur Ros, Portishead, polscy kompozytorzy vs DJe i orkiestrowa muzyka Franka Zappy. Wszystko w Kombinacie.” – redaktor Radia Kraków, Rafał Zbrzeski
„Moje pierwsze wspomnienie: jeżdżę z tatą maluchem i szukamy Lenina. Tato chce mi pokazać Lenina, ale chyba się zgubił (tato albo Lenin) i dopiero późnym wieczorem trafiamy na jego pomnik. Tato klnie na NH i mówi, że to jest nieczytelne, nienormalne miasto, wszystko wygląda tak samo i nigdzie się nie da trafić. Od tamtej pory gubię się w NH i nigdzie nie mogę trafić. A potem na studiach przez rok mieszkam w Mistrzejowicach i jestem skonfundowana, że tramwajem w prawo, autobusem w lewo i że z Huty na Gołębią 55 minut. Tyle jechałam z Brzeska (60 km). A potem zaczęłam chodzić na piechotę i poznałam taką Hutę, że ósmy cud świata! To był rok 2003 i nie miałam na bilety (na nic nie miałam, w barze północnym kupowałam połówkę barszczu z fasolą) więc chodziłam wszędzie pieszo. Od tej pory mogę powiedzieć, że znam Hutę. Też od strony dobrych tanich barów.” – Barbara Sadurska, autorka Mapy (Wydawnictwo Nisza)
„Tak na szybko. Kiedy słyszę Nowa Huta myślę o Starej Hucie, którą widzę latem, kiedy jest cała zielona i życie płynie w niej trochę wolniej, niczym w Hiszpanii. Myślę o dzieciństwie, szkole muzycznej, budzącej respekt socrealistycznej architekturze, drzewach, murkach, schodkach i trawnikach. Myślę o prawdziwych barach mlecznych Społem, cukierni Pingwinek na Hutniczym, z niezmiennymi od lat staromodnymi ciastkami (hiszpany, ziemniaczki, rurki z kremem). O nowohuckich babach z siatami, z modnymi w Hucie irokezami, stojącymi w kolejce po wędliny, albo gadającymi pod blokiem z sąsiadkami, o pijaczkach, grupkach dresów, ale i o nowohuckiej wierchuszce (B. Schaeffer) i Teatrze Ludowym. O rozwieszonym w ciepłych miesiącach praniu na podwórkach, zdezelowanych tramwajach i wyludniających się w weekendy w porze obiadowej ulicach.” – nauczyciel, redaktor, meloman, mieszkaniec Huty, Mateusz Borkowski
„Dom.” – Karolina Kurando, Books Silence
„A dla mnie Huta, jako że spędziłam dzieciństwo w Bronowicach, zawsze kojarzyła się z końcem świata, jakimś enigmatycznym, odległym miejscem, które straszyło z daleka kominami, prawie jak jakiś Mordor, słyszałam również jakieś osiedlowe, dziecięce opowieści że w Krakowie to Kazimierz, Podgórze i właśnie Nowa Huta to krainy latających noży … Jakie było przyjemne odkryć więc kiedyś starą cześć Nowej Huty… Całą zieloną i spokojną.” Anna Cieciora, lekarka