Chłopiec z gór

„Tego nie umiem ci powiedzieć, wiem za to, że kiedyś znów się spotkamy, że któregoś dnia wiatr zaprowadzi cię prosto do mnie.”

 

 

Czasem mam wrażenie, że od zawsze staramy się opowiedzieć życie. Tak, życie. Próbujemy je opisać na różne sposoby. Przyglądamy mu się z różnych perspektyw, przez pryzmat faktów, emocji, poszczególnych osób. Czasem skupiamy się na narodzinach; zdarza się, że opisujemy dzieciństwo; całkiem często zdarza się, że mówimy o jego końcu. Śmierć to tajemnica. A przynajmniej wielu z nas chce widzieć w niej coś więcej, aniżeli tylko zaprzestanie pracy organizmu, zatrzymanie akcji serca, śmierć pnia mózgu. Nic. Wielu z nas wierzy, że śmierć, zupełnie jak moment narodzin, to początek kolejnego życia. Być może niekończącego się, być może rajskiego, być może pełnego bólu. Zdaje się, że mimo wszelkich starań śmierć pozostanie dla nas zagadką. To, czego do tej pory nauczyłam się o śmierci, to tylko jej konsekwencje. Ból tych, którzy wciąż żyją, a kochali tego, który odszedł. Czasem ulga, choć czy zawsze jest tylko ulgą? Czy można mówić o jednej emocji, która towarzyszy pozostawionym? To, czego nauczyłam się o śmierci, to jej przeraźliwa cisza. Ostatnio też samotność. Szereg czynności, które po śmierci zmarłego trzeba wykonać, a nie mają nic wspólnego z żalem, tęsknotą czy żałobą. To czego nauczyłam się o śmierci, to też fakt, że wciąż trudno nam rozmawiać o niej z dziećmi. I choć wiemy, że jest ona jedyną pewną w życiu sytuacją czy stanem, to omijamy ją, jak tylko możemy. Zdarza nam się bąknąć: „Babcia jest w lepszym świecie”, „Babcia jest w niebie z aniołkami” albo „Babcia jest tam, gdzie dziadziu, i oboje patrzą na ciebie z góry.” Obawiam się, że niczego to nie tłumaczy, nie wyjaśnia, a dziecko pozostawia z szeregiem pytań, których być może, nie potrafimy sobie nawet wyobrazić.

Literatura oswaja najróżniejsze stany, z którymi mały człowiek może zetknąć się w życiu. Coraz częściej pojawiają się w książkach dla dzieci tematy tak ważkie, tak potrzebne. Coraz częściej sięgamy po książki, które starają się opowiedzieć chorobę, osobne życie rodziców, a tym samym dzieci, również stratę. Chłopiec z gór z ilustracjami Amélie Fléchais i scenariuszem Séverine Gauthier w tłumaczeniu Julii Szustak z wydawnictwa Kultura Gniewu, to kolejna propozycja, która może pomóc nam w rozmowie z dzieckiem. Może też być niezwykłym wsparciem. A bez takiej potrzeby stanie się fantastyczną przygotowaniem do dwóch podróży: tej pierwszej i tej ostatniej.

 

 

 

Nigdy nie spotkałam się z tak piękną metaforą sztafety pokoleń, odnajdywania korzeni (domu) czy pożegnania. Kiedy pewien rezolutny chłopiec słyszy od swojego dziadka, że ten wybiera się w ostatnią podróż zupełnie sam, nie chce tego zaakceptować. Dopytuje o powody takiej decyzji, gdyż zawsze podróżowali wspólnie. Kiedy dziadek opowiada o zbyt wielkich i ciężkich górach, których nie może już nieść; o zmęczonych nogach… wnuk wpada na pomysł.

„(…) To ja odnajdę wiatr, najsilniejszy z wiatrów – ten, który potrafi przenosić góry! Wiem, gdzie go znaleźć, kiedyś mi to mówiłeś. Pamiętasz?”

Dziadek obiecuje zaczekać na chłopca – ten zaś, wyrusza w swoją pierwszą samodzielną podróż na najwyższą z gór, aby poprosić wiatr o pomoc. Jak możecie się domyślić, droga bywa trudna, ale i łatwa; piękna, ale i pełna grozy. Zdarza się, że odciska na nas piętno. Nie tylko metaforyczne. Gdyby przyjrzeć się twarzom alpinistów zdają się mieć wiatr wmalowany w twarz. A może to tylko moja wyobraźnia? Chłopiec doświadcza, ale i uczy się. Choć ściślej mówiąc – pobiera nauki. Stare drzewo (duch starego drzewa) opowiada mu o korzeniach, a to zasiewa w chłopcu pytanie o jego własne korzenie. Przecież wcale nie widać ich tak, jak u drzewa. Skąd ma wiedzieć, że je ma? I dlaczego nie są takie same, jak te, o których opowiada drzewo? Kamienie też mają całkiem sporo do powiedzenia, czego po kamieniach zupełnie się nie spodziewałam. Zdradzą (chyba zupełnie niechcący) wielką mądrość, że czasem jedna podróż warta jest opowiadania przez całe życie. Koziorożce, które czmychają po najwyższych partiach najwyższej góry też okażą pomoc naszemu małemu wędrowcowi.

„Ha, ha! Cóż, chciałem raczej powiedzieć, że inni mogą ci pomóc w odbyciu twojej podróży i nie stanie się ona przez to mniej twoja.”

Chłopiec uczy się bardzo szybko! Korzysta z pomocy koziorożców i dzięki nim staje bezpiecznie na szczycie góry. Pod samą jaskinią, w której rezyduje najpotężniejszy z wiatrów. Kiedy chłopiec przedstawia prośbę, wiatr jest bardzo zdziwiony. Nie dość, że nikt (a już na pewno nie mały chłopiec) nie wszedł tak wysoko; nie dość, że nikt nigdy nie prosił go o pomoc (wiatr przyznaje, że nie wie o co z tą całą pomocą chodzi), to jeszcze ta cała pomoc wydaje się wyjątkowo łatwa. Chłopiec prosi, żeby pójść z nim do dziadka i hulać z całych sił! Wiać ile wlezie! Ale po co iść skoro można polecieć!… polecieć do dziadka, którego już nie ma.

” – Niektórych obietnic nie da się dotrzymać.” powiedział wiatr.

 

 

 

Czy chłopiec odnajdzie swoje korzenie oraz po co była ta cała samodzielna podróż? O tym musicie przekonać się sami. Ja wyruszałam w inną podróż w trakcie kolejnego czytania. Raz byłam wnukiem, który stara się zrozumieć śmierć i pożegnać dziadka. Innym razem byłam dzieckiem, dla którego każda podróż jest pełna zdziwień i piękna, a czasem zostawia ślad w postaci obitego kolana. O każdej z nich mogłabym opowiadać całe życie. Czytając kolejny raz nie myślałam o niczym i śmiałam się z przygód małego chłopca, bo któż nie chciałby spotkać kamieni, pogadać z koziorożcem i spotkać wiatr. Najprawdziwszy, potężny wiatr! A już przelecieć się siedząc na jego wietrznych skrzydłach… marzenie! W jaką podróż zabierze was ten komiks? Chciałabym wiedzieć!

Jestem jednak przekonana, że siła komiksu Chłopiec z gór tkwi w znacznej mierze w ilustracjach. Nieco rozmyte, baśniowe, wypełnione są zgaszonymi kolorami. Artystka używa bladego różu i rozbielonych żółci czy zieleni w trakcie podróży, a dla kontrastu uderza czerniami, granatami i błękitem w scenach spotkania z wiatrem. Wszystkie ilustracje mają jednak niebywałą poetyckość i wrażenie malowania snu. Odnajduję w nich wiele znanych mi elementów: jest tam i specyficzna mimika rodem z kreskówek ze Studia Ghibli, ale też pewna magia, którą odkryłam u Alexandra Janssona. Równocześnie artystka w niebywały sposób pokazuje pewną ulotność. Nawet stoki góry pokryte ziemią i roślinnością zdają się być w jakiś niezwykły sposób delikatne, tymczasowe.

Najwięcej radości przyniosła mi obserwacja zmian, jakie zachodzą w wyglądzie naszego małego podróżnika. Odnajdźcie je sami, ale powiem wam, że już pierwsze zbliżenie na twarz chłopca (rys. 3) zdradza, że góry są znacznie bardziej metaforyczne i istotniejsze w całej opowieści niż moglibyśmy sobie to wyobrazić.

Kultura Gniewu / krótkie gatki przynosi nam kolejną niezwykłą opowieść. A krótkie gatki niech i zastąpią te dorosłe, z kantem.