„Czasem mam wrażenie, jakbym całe swoje życie przeżyła za pośrednictwem Fridy. To ona miewała przygody; to ona doświadczała nadzwyczajnych emocji. Moje życie pochodziło z drugiej ręki, tak samo jak ubrania, które nosiłam po Fridzie. Również smak pierwszej miłości poznałam dzięki Fridzie i Alexowi. Oczywiście, bywałam zadurzona, chłopcy zaczepiali mnie i puszczali do mnie oko, ale ów rozkoszny, tajemny ból, wulkan tryskający lawą w piersi, uczucie, że się rozpływam w ramionach jakiegoś chłopaka, nie dotyczyły mnie, lecz Fridy i Alexa. Pierwszy pocałunek przeżylam, gdy Alex pocałował Fridę. Gdziekolwiek szłam, ona docierała tam przede mną, a wielką miłością mojego życia był jej kochanek. Niekiedy siostry, nawet sobie bliskie, zmierzają przez życie niezależnie, każda ku własnemu przeznaczeniu. lecz nie w tym wypadku. Brutalna prawda jest taka, że bez Fridy Cristi by nie istniała.”
fragment książki „Frida” Barbary Mujica
Kiedy zabierałam się do pisania postu o książce, z której pochodzi powyższy fragment zaczęłam nucić piosenkę „Paloma negra”. Po raz pierwszy tą piosenkę usłyszałam oczywiście oglądając film poświęcony malarce. Nie potrafiłam się uwolnić ani od muzyki, ani od obrazów, ani od bólu, ani od kolorów. Nie potrafiłam uwolnić się od sceny wypadku, kiedy został namalowany najtragiczniejszy obraz oblany złotem jak u Klimta. Ironia – byłam zachwycona sceną wypadku. Tak samo jak malowaniem motyli na gipsie. Tak samo jak sposobami na leczenie. Tak samo jak obrazami namalowanymi przez Kahlo – tak dosłownymi, że miałam ochotę przestać patrzeć i tak onirycznymi, że bałam się zasnąć.
Nie traktujcie książki Mujicy jak biografii. Unikniecie zagubienia i nerwowego zastanawiania się co jest fikcją, co prawdą. Potraktujcie to jako opowieść o niezwykłej kobiecie, opowieść, którą przekazuje Wam „siostra” Fridy nie szczędząc osobistych odniesień, przytaczania anegdot, dając się ponieść emocjom zazdrości i gniewu, a może smutku. Kilka stron zajęło mi złapanie odpowiedniego rytmu czytania, nieco chaotycznej opowieści, która stworzona została jak zapis z nagrać w gabinecie terapeutycznym – nieco niespójne, drażniące zbyt wielką ilością wątków w jednym akapicie, bywają zespalane przez kontekst polityczny. Jest w tym jednak zawrotna konsekwencja. Kiedy udało mi się znaleźć rytm powieści, wyłączyć potrzebę czytania pięknie dopracowanych zdań; kiedy usiadłam z nogą założoną na nogę, a przed sobą zobaczyłam Cristi, która wylewa do mnie opowieść o swojej wielkiej siostrze było mi już bardzo dobrze w świecie przedstawionym.
Nie ma miejsca na wysublimowane zwroty i pieszczenie słownictwem: jest ostro, jest banalnie, jest jak z podwórka. Naturalnie. A z szamotaniny opowieści o życiu w cieniu siostry, życiu życiem siostry, życiem dzięki niej wyłania się obraz jednej z największych kobiet sztuki. Wolna, dzika, bystra, skrajna, szczera. Zapewne była taka jak jej obrazy. Z tej książki wyłania się obraz kobiety dumnej i świadomej celu, który chce osiągnąć. Artystki, która czuła mocniej i żyła mocniej. Romanse, seksualność, poszukiwanie, niepojęty dla większości z nas związek z Diego czy epizod z Trockim – cóż, żyła tak jak czuła.
Kiedy skończyłam po raz kolejny zadałam sobie pytanie czy była szczęśliwa. Cholera wie – pomyślałam – i ona sama.
Jedno jest pewne – ból towarzyszył jej całe życie. Towarzyszyły jej też kolory, które rezerwowałam w swojej głowie dla rajskich ptaków i ogrodów.
„Frida jęczy i mruczy coś niezrozumiale. Jeszcze żyje. Siadam na łóżku. Wyczuwam ruch pod jej zamkniętymi powiekami. Świt rodzi się z trudem. Wątły srebrny promyk liże krawędzie odsuniętej zasłony. Frida mamrocze: – …boli… cierpię… nieznośnie… tańczyć…”
Robię też wielki ukłon w stronę Wydawnictwa Marginesy. Nie ukrywam swojej sympatii do tego wydawnictwa, ale to kolejna ich książka, którą oczy również smakują. Dopracowana, pachnąca, piękna. Ubogacona zdjęciami, które dodają uroku opowieści. I ten papier…