Ja nie wiem, proszę Państwa, jak to jest się bać. Ja nie wiem jak to jest żyć z duszą i sercem rozpłatanym przez pamięć, która opatula kolejne już pokolenie. Ja nie wiem jak to jest się wstydzić, chować, jak to jest latami nosić w sobie tajemnicę własnego pochodzenia, własnej krwi i dziedzictwa – z lęku. Ja nie wiem, moi drodzy, czy jestem gotowa nawet wziąć na siebie pewien wstyd, że tak się dzieje, że dzieje się też w kraju, który uważam za swój. I nie wiem czy mi teraz, moi drodzy, nie wstyd, że śmiałam się z dowcipu:
- Co zrobić żeby dwóch Żydów się pobiło?
- …
- Wrzucić między nich złoty pieniążek.
Potem zaczęłam się zastanawiać czy ja w ogóle cokolwiek wiem o Żydach. Poza oczywistą wiedzą, którą każdy z nas posiada – większą lub mniejszą – z historii, to – scio me nihil scire. Nie wydaje mi się, żebym dobrze znała jakiegoś Żyda. Spotkałam kilku na Kazimierzu, raz zagadałam się na długo z pewnym dwudziestolatkiem, który przyjechał z Izraela. Miał na imię (nazwisko?) Uziel i pamiętam dobrze jego twarz. Rozmawialiśmy o wojsku. Nie wiem dlaczego pamiętam go tak dobrze.
Nigdy nie mówiło się też źle o Żydach w domu, bo i niby dlaczego? W ogóle w moim domu, w rodzinie nie mówi się o ludziach źle, chyba że któremuś z nas zrobią krzywdę, wtedy tak.
Pamiętam swój pierwszy wyjazd do Auschwitz, potem drugi. Teraz zarzekam się, że już tam nie wrócę. Dlaczego miałabym wracać… czy naprawdę uda mi się poczuć więcej? Czy naprawdę znowu muszę płakać, albo odwracać wzrok? Czy naprawdę znowu muszę przeżywać niemożność wyobrażenia sobie ogromu krzywd. Proszę Państwa – ja tego wszystkiego nie rozumiem, nie pojmuję, nie … boję się pisania o wojnie, boję się mówienia o Zagładzie, ściska mnie gdzieś w gardle, w brzuchu, bo ja tego nie rozumiem. Ja nie wiem jak to byłoby zabić kogoś, nawet w obronie siebie czy rodziny, ja nie wiem jak to jest patrzeć jak ktoś ginie, jak dzieci się rozwala uderzeniem o bruk, jak gwałci się dziewczynki, jak zakatowuje sąsiadów, jak nie ma się skrupułów. Ja nie wiem jak to jest wpaść na pomysł, że ktoś jest lepszy, ktoś gorszy, że ktoś chciał zabawić się w boga wszystkich bogów i zdecydować kto może żyć, a kto komuś zabiera tlen.
To nie jest arcydzieło – to bardzo piękna literatura, z okrągłymi zdaniami, w których nic nie przeszkadza. To wyzute z ozdobników, dobrze poprowadzone opowiadania. Niejeden się kłócił czy to fikcja czy nadal non fiction, jak w przypadku wcześniejszej twórczości Mikołaja Grynberga. Sam autor w wywiadzie dla Gazety Wyborczej w rozmowie z Mikiem Urbaniakiem mówi:
„Trochę pan tam nawymyślał tych historii, co?” – to też z „Rejwachu”.
– Oczywiście, że nawymyślałem, pokleiłem ze sobą mnóstwo historii, a i tak słyszę co rusz: „Wiem, kto to panu opowiedział”.
Pokleił, nie pokleił, wymyślił, nie wymyślił – efekt jest powalający. W sposób skondensowany i chłodny pokazuje powojenne już wariatkowo. Nam się wydaje, że wojna to się już dawno temu skończyła i że już trzeba sobie dać spokój i iść dalej. Ja jestem zwolenniczką pamięci, więc nigdy się z tym nie zgodzę. A Grynberg językiem prostym i oszczędnym opowiada historie, które zdają się być nierealne. Są tak irracjonalne, że po kilku stronach jesteś w stanie uwierzyć we wszystkie w ciemno. Śmiejesz się – bo niby śmieszne, te dzieci co się bawią w ukrywanie w piwnicy, zawziętość jakiejś matki, a może dialog. Choć nie, to dialog wyobrażony, bo przecież Grynberg ich nie wprowadza. Może śmieszy ta stylizacja języka na rozmowę, ale czasem to pierwsza osoba, czasem trzecia – Grynberg też się tu bawi. Myślę, że pisał nie bez przyjemności.
Czy jednak autor nie niesie za sobą bagażu cięższego niż można sobie wyobrazić? Ileż trzeba mieć wiary we własną misję, skoro dźwiga się na swoich barkach tyle ludzkich tajemnic, historii, lęków, wspomnień, intymności – Panie Grynberg, jak Pan to, do cholery, znosi?
Nieważne jak absurdalne wyda się wam opowiadanie „Arkadia” czy zdanie „Wieczór i noc miałem iście niemieckie. Dowiedziałem się, co im zrobiliśmy. Nie byli agresywni, ale byli zwycięzcami. Ja zaś byłem tym, który przegrał wojnę. Ponieważ w moim krótkim życiu byłem już Żydem, który zabił Chrystusa, to pomyślałem, że może już lepiej być przegranym Niemcem.”
„Klementyna” jest moim ulubionym opowiadaniem. Przeczytałam je trzy razy. Chciałam zrozumieć. Może polubiłam tę staruszkę?
„Człowiek się starzeje i zaczyna rozmyślać. Raz zaczniesz i jesteś przegrana. Ruszyła maszyna po szynach… i zawiozła mój świat do gazu, a ja się nie zabrałam. Wielu przeżyło, by opowiadać, a ja – żeby przez te wszystkie lata nie pisnąć ani słowa.
Urodziłam dwie córki, które nie wiedzą, że są Żydówkami. One już mają czyste sumienie, bo nie oszukują swoich mężów. Każda z nich urodziła córki. Mam wnuczki Żydówki, które urodzą Żydów i nigdy nie poznają prawdy.
Rodzą się same dziewczyny. Widać ktoś tam na górze ze mną walczy.
Musiałam się z panem spotkać, bo może mi się pan przydać jako okoliczność łagodząca.”
Podczas jednej z pierwszych rozmów z Rafałem (czytamrecenzuje.pl), od którego dostałam „Rejwach” padło pytanie:
- Czy Ty masz jakieś korzenie żydowskie?
- Chyba nie, nie wiem… ale wiele osób mnie o to pyta. Czasem ktoś nawet żartował, że ja to i tak poszłabym do gazu, bo wyglądam jak wyglądam…
Czyli jak wyglądam? Co to w zasadzie znaczy, że „no musisz mieć coś z Żydówki, na bank!” – te włosy są żydowskie, oczy, uszy, co? I co to w ogóle znaczy?
Czy jest to podsumowanie wszystkich telefonów, rozmów i spotkań sklejonych w zbiór opowiadań. Czy mieszają się tam historie, postacie, czas i tajemnice. Czy Grynberg coś podkolorował, a może zataił. Wydaje się to być nieistotne, w obliczu zdziwienie, które przynosi ze sobą lektura „Rejwachu”. My chyba nadal nie rozumiemy…
Książkę wydało Wydawnictwo Nisza.