„Bo cierpienie, z którym człowiek się tu styka, tak bardzo wykracza poza granice człowieczeństwa, że nie można mu zaradzić samym tylko człowieczeństwem.”
Christine Lavant „Zapiski z domu wariatów”
Warstwa pierwsza
Niech będzie to szpital psychiatryczny, dlaczego nie? Umiejscowienie akcji w takim zakładzie daje wiele niedopowiedzeń, złudzeń i metafor. Czy szpital psychiatryczny jest metaforą systemu? (teraz wiem, że tak) Równie dobrze, mógłby jednak wprowadzać stan niepokoju, gdyż czy można wierzyć tym, którzy są wariatami, a ściślej rzecz ujmując wariatkami?
Gdyby jednak potraktować dosłowność opisywanych zdarzeń mamy tutaj co robić. Możemy rozprawiać się ze sposobem traktowania pacjentek w tego typu zakładzie: czy dobrze, czy infantylnie, czy bez wiary w przywrócenie do normalnego funkcjonowania, czy miejsce, które pracuje tylko farmakologią. A może o lekarzach, od których nie wymaga się człowieczeństwa lecz profesjonalizmu? A może o pielęgniarkach, które z kolei ludzi już nie przypominają?
Może pochylimy się nad szpitalną walutą, którą niemal tak świetnie jak w więzieniach zastępuje papieros? Może nad trybem dnia, który wyznaczają posiłki, na które pacjentki wloką się, bo „na chuj się spieszyć”?
A może poszerzymy rozmowę ze spotkania autorskiego Olgi Hund: nie ma pieniędzy, żeby było bardziej ludzko? Personelowi nie chce się pracować? A te „dodatkowe atrakcje” jak bale, które bardziej przypominają te w wersji „kinder”, żeby zinfantylizować do reszty zinfantylizowanych pacjentów, sprowadzonych do Oleniek, Kasieniek, Helenek i pucio, pucio, dzióbku, Marysieniek – to po to, żeby zreifikować do roli marionetek, czy może metoda na okiełznanie nieprzewidywalnego pacjenta? Niech psychiatrzy się wypowiedzą, bo to wcale nie stawia szpitali psychiatrycznych w dobrym świetle. Z drugiej strony, słusznie ktoś zauważył, że tam się jedzie na terapię, po wyleczenie lub jego próbę, po pracę nad sobą, a nie na wakacje. No tak, wakacjami trudno to nazwać. Choć niekontrolowane oddawanie moczu może się zdarzyć też po przedawkowaniu all inclusive, ale nie chcę być niemiła.
Obraz jest okropny, dni łudząco do wszystkich podobne, powtarzalność zabijająca, bezwolność – być może jeszcze bardziej. W dodatku nie wiadomo jak z tymi zaburzeniami jest, skoro
„(…) większość dziewczyn na oddziałach nie jest aż tak szalona i pamięta, co robili im ojcowie, wujkowie, mężowie, matki, co robił im Kościół, ZUS i rynek pracy.”
Warstwa druga
Szpital psychiatryczny jako realia kobiet w XXI wieku, personel, jako brak społecznego zrozumienia, ukłon w stronę patriarchatu, który wcale nie ma się gorzej niż lata temu – a tyle krzyczymy, tyle parasolek w czarnym kolorze porwał wiatr, tyle rąk otworzyło go nad głową. Nic. Klops.
Nie bez wewnętrznego oporu wysłuchałam tłumaczenia autorki o tym, kim są te pieski ras drobnych. Te ujadające zaciekle i piskliwie, ale tak małe i nie mogące zrobić krzywdy, że lekceważone z kpiącym uśmiechem. Te rasy drobne, z których śmiejemy się, że to szczury nie psy, albo po prostu: należą do grupy nie-psów. Kobiety to grupa nie-ludzi? (kto miał logikę na studiach, ten już rysuje w głowie zakresy).
Jest coś niepokojącego (podwójnie!) w obrazie przedstawionym przez Hund. Nie dość, że sam psychiatryk kojarzy się co najmniej źle, to jeszcze ta powracająca myśl, że coś w tym jest: kobiety – słabsza płeć, kobiety – pełne humorów spotęgowanych przez zespół napięcia przedmiesiączkowego, kobiety – zaburzone przez zaburzoną gospodarkę hormonalną; kobiety – stare panny, kobiety – niedoruchane, kobiety – nauczycielki, kobiety – piguły, kobiety – samotne matki, kobiety – żylety… a fuj! Dopiero teraz, kiedy to napisałam uświadomiłam sobie w ilu pejoratywnych określeniach możemy zamknąć jedno: lekceważenie. I to pokazuje subtelnie, ale odpowiednio dosadnie Hund.
Warstwa trzecia
A może usiądźmy przez chwilę i zastanówmy się jak społecznie odbieramy „wariatów”? Jak młodą dziedziną medycyny jest psychiatria, a może ktoś pamięta kim były histeryczki? A raczej kogo takim mianem określano?
A może przy tej okazji sięgnięcie po fantastyczną książkę „Historia polskiego szaleństwa” Miry Marcinów (wyd. słowo/obraz terytoria). A może traktuję książkę wydaną przez Korporację ha!art Olgi Hund „Psy ras drobnych” tylko jako pretekst do rozpoczęcia tej dyskusji?
„Myślę, że powinniśmy dopuszczać istnienie nie tylko marginalnych ludzi i stanów świadomości, lecz także tego, co niezwykłe i wykolejone. Całym sercem popieram dewiantów. Oczywiście nie uważam, że każdy powinien być dewiantem – większość ludzi musi sobie rzecz jasna wybrać jakiś głównonurtowy sposób życia. Ale może zamiast stawać się cora bardziej zbiurokratyzowani, zestandaryzowani, opresywni i autorytarni, powinniśmy zapewniać swobodę coraz większej liczbie ludzi?”
Susan Sontag
„Myśl to forma odczuwania” Susan Sontag w rozmowie z Jonathanem Cottem
Warstwa czwarta
Psy.
„A śni mi się tak: pies obgryza twarde skórki chleba z odrapanej miski koloru złota, którą stara i niezgrabna kobieta myje mu po każdym posiłku – tak, jak w reklamach należy myć zęby. Żeby były mocne, twarde, jak skały na Zakrzówku albo w Dalmacji. I te zęby mi się właśnie śnią pierwszej nocy, psie i ludzkie. I czyszczenie ich. Ich szorunek.”
Olga Hund poprowadzi was krótkimi historiami, napisanymi prostym językiem – takim, wiecie – gadanym. Poprowadzi was do niemiłych, okropnych wręcz wniosków; zaczepi was, zdenerwuje i zada pytania, które będziecie omawiać ze znajomymi. O! Czytajcie.