Kobiety w zaświatach

Nie ma kompletnie żadnej różnicy czy zamykasz kobiety w jednym pomieszczeniu (o ile mówimy i możemy mówić o pomieszczeniu) na ziemskim padole czy w bliżej nieokreślonej czyśćcowej próżni w tym samym czasie (o ile możemy w ogóle mówić o czasie). Najpewniej nic przyjemnego z tego nie wyniknie, co w brutalny sposób pokazuje Radka Denemarkova w dramacie „Wady snu”, gdzie przy pomocy Virginii Woolf, Sylvii Plath i Ivany Trump rozprawia się z mitem koalicji jajników i nie tylko, ale po kolei.

 

Przyznać się muszę, że nie od razu zachwyciła mnie sztuka Radki Denemarkovej. Czytałam zupełnie bezpłciowo, bojąc się czy nie jestem aby pozbawiona resztek poczucia humoru (a może nigdy go nie miałam), gdyż moje koleżanki po blogu: Ania z Literackie skarby świata całego i Elwira z bloga Księgarka na regale zakochały się i już. Piszę zatem do Elwiry i mówię, że jakoś mnie to nie kołysze, a ona z radą – jak zawsze – zaczekaj na Ivanę. Jak kazała – tak zrobiłam. Okazało się jednak, że nie było problemem moje poczucie humoru, gdyż dużo szybciej niż pojawienie się Ivany odbyło się porwanie mnie w dyskusję Virginii i Sylvii, i żadna Pani T. nie była tam potrzebna (może nawet wcale mi się nie podobała). Problemem było to, że ja po prostu nie sięgam po sztuki zbyt często. Jakże mnie to zresztą ogranicza, skoro moje ostatnie fascynacje dramatyczne dotyczyły Wyspiańskiego i Czechowa, no – może jeszcze Bernhard (co za literacki banał i kanon! – dobry, ale jednak). Nie poszukiwałam zatem, będąc ukontentowana „Akropolis”. Dobrze się stało, że Denemearkova poeksperymentowała ze swoim warsztatem, gdyż dostałam niezwykle sprawną przepychankę pomiędzy kobietami, pisarkami i gwiazdami. Każda z nich trzech w jakiś sposób błyszczy, a że nie tożsamy to zupełnie inna historia.

 

Ponad połowa dramatu zarezerwowana jest dla dwóch bohaterek: Virginii Woolf i Sylvii Plath. Zróbmy zatem drobne przypomnienie (choć zapewne wszyscy czytający są po lekturze czegokolwiek co wyszła spod pióra tych twórczyń, nie mniej gdyby stało się inaczej – garść informacji biograficznych pomoże w lekturze, a na pewno ułatwi jej zrozumienie).

 

Virginia Woolf – czołowa brytyjska pisarka i feministka okresu międzywojnia, zmarła w 1941 roku. Zachwyciła przede wszystkim „Panią Dalloway”, „Do latarni morskiej” czy esejem „Własny pokój”. Zachwyciła podejściem do narracji, wprowadzeniem strumienia świadomości. Skandalistka, jak można by teraz powiedzieć. Małżeństwo uważano za nieskonsumowane, gdyż Virginia była homoseksualna, a może biseksualna?, zakochała się zresztą w kobiecie. Mąż Leonard sprawiał wrażenie świetnej lokaty, która zapewniała artystce możliwość pisania. Wywieziona poza Londyn z etykietą kobiety szalonej, popadała w swój własny, być może twórczy obłęd, który skończył się samobójstwem. (o ile mogę – jednym z najbardziej malarskich, o których wiem – zdaje sobie sprawę z tego, że brzmi to okropnie, ale jednak…)

 

Sylvia Plath – konfesjonalistka, czołowa poetka lat 50. i 60., żona, wrażliwa dusza, wykładowczyni, matka. Naznaczona niezwykłą wrażliwością odzierała się z każdej cząstki, aby uzewnętrzniać się w swoich tekstach; najbardziej znana z na poły autobiograficznej powieści „Szklany klosz”. Udręczona małżeństwem z Tedem Hughes’em (jakże pięknie pisała o nim w swoich dziennikach!), dziećmi i brakiem samorealizacji popełnia samobójstwo. Odchodzi w 1963 roku.

 

Wydawać by się mogło, że te dwie kobiety łączy wszystko. Koleżanki po piórze, zakochane w słowach, słowami się żywiące (w dramacie Denemarkovej – dosłownie), żyjące pisaniem. Każda z nich z głową wybitną, twórczym sercem i duszą, potrzebą tworzenia, przelewania myśli, uruchamiania wyobraźni, ale i obserwacji. Nic bardziej mylnego. Potrzeba pisania to jedyne co je łączy. W ciągłym zderzeniu i wzajemnym szczuciu przebywają zatem na granicy śmierci i życia, czekając aż ktoś z wielkim przekonaniem i żalem, niesłabnącą miłością je wywoła. Jest też druga możliwość, ale musicie przeczytać, żeby się dowiedzieć. Skazane na siebie w czasie bez czasu przybierają karykaturalne układ quasi małżeństwa, stając się tym samym personifikacją własnych kajdan, w których żyły na ziemi. Sylvia, która staje się podwładną, służącą, praczką, sprzątaczką, kucharką i opiekunką. W pełnej oczywiście frustracji wykonuje wszelkie polecenia, jakby chciała udręczać się nawet po śmierci, co z jakąś nienormalną satysfakcją punktuje jej Virginia. Pewien rodzaj upodlenia Sylvii, to kalka jej życia w cieniu i stosunku poddańczym do Teda – poety zyskującego sławę, poklask i rzesze fanek. Muszę przyznać, że w zrozumieniu intencji bohaterek bardzo pomaga znajomość ich biografii, a na pewno pomaga to w wychwyceniu humorystycznych subtelności. Brawa jednak dla Denemarkovej – w monologi każdej z nich wplata pamięć o chwilach z ich życia, wymusza na swoich bohaterkach odgrywanie scenek, co z kolei pozwala na stworzenie sobie obrazu każdej z pisarek. Czy jednak jednostronność tych obserwacji podyktowana jest chęcią stworzenia postaci, stojących w wyraźnej opozycji czy prywatne animozje autorki – nie mnie oceniać. Wracając – Sylvia zatem – torem swojego życia – wybiera rolę kury domowej, Wirginia natomiast narzeka w sumie na nie wiadomo co. Wspomina irytację pokojówkami i służbą, wścieka się na przerywanie ciszy poświęconej na pracę, wychwala Leonarda (Sylvia jednak nieustająco podważa ich miłość, relację czy sens małżeństwa przerzucając winę z całującej kobiety, rozpuszczonej Wirginii na Leonarda, który miał nie kochać Wirginii – kobiety, ale Wirginię – pisarkę, co śledząc biografię nie jest bezpodstawne) . W tym paradoksie relacji wytwarzają swoistą kakofonie wypowiedzi. Tak bardzo skupione na sobie, że o dialogu momentami nie może być mowy. Jedna przez drugą opowiada o udręczeniu, atakuje się, wyciąga pazury. Wirginia nazywa Sylvię zabójczynią dzieci, nieodpowiedzialną matką, kobietą niezdolną do poświęcenia dla sztuki, znaną tylko dlatego, że się zabiła. Sylvia odgryza się Wirginii, że ta nie zna prawdziwego życia, wyniuniana i wydmuchana przez sponsorującego jej męża, nieustająco niezadowolona z losu, za który powinna być wdzięczna, zwłaszcza w kontekście tworzenia, kpiąca z jej urody (rozmowa o aktorkach je grających, czyli Gwyneth Paltrow i Nicole Kidman, to jedna z najbardziej „kobiecych” scen w dramacie, można płakać ze śmiechu) a nade wszystko zarzucająca przerost formy nad treścią i tanie zagrania w postaci zainteresowania przedstawicielkami tej samej płci.

Radka Denemarkova to pisarka niezwykle inteligentna. Z dysput tych dwóch ikon wyłania się bowiem przykry obraz feminizmu, który przeczy koncepcjom przedstawianym współcześnie w mediach i social-mediach. Denemarkova wykazuje, że kobiety zwyczajnie nie są sobie przychylne. Przebłyski, które się pojawiają są tylko chwilowymi zrywami, nie pociągają jednak za sobą długodystansowej zażyłości, która mogłaby sprawić, że kobieta będzie mogła liczyć na kobietę. Autorka „Wad snu” wskazuje, że kobieca zazdrość, ciągłe porównywanie się, ciągła rywalizacja i chęć bycia dominantką jest silniejsza niż jednopłciowe, przyjacielskie relacje. Zaskakuje, że nawet, kiedy się zgadzają w pewnych kwestiach – manipulują narracją tak, aby nadal stać do siebie w opozycji. Brzmi znajomo, niestety.

Madame T. to postać naznaczona XXI wiekiem, rozpasaniem, próżnością, bogactwem i chęcią ciągłego poklasku i interesu. Staje się  kontrapunktem do filozoficzno –  literackich rozważań Woolf i Plath, ale też karykaturą współczesnej kobiety – jakby nie zdecydowanej czy jest matką czy nie, żoną czy singielką. Denemarkova prowokuje też rozmowę o tym czym/kim jest współczesny pisarz. Trump podaje się za pisarkę, za takową się uznaje, jednak wszyscy wiemy, że spod jej klawiatury nie wyszło nawet jedno słowo w wydanych książkach. Kto zatem może być pisarzem? Kto może tak o sobie mówić? Co z takim tworem mają zrobić odbiorcy i jak je klasyfikować czy określać? Czy kobieta biznesu jest atrakcyjna poza swoją pozycją lub ilością zer na koncie i możliwością zatrzymania czasu operacją plastyczną? Wreszcie, co w Ivanie może imponować eterycznej Sylvii, a co powoduje, że Woolf zaczyna podchodzić do niej analitycznie. Dokąd zaprowadzą te wszystkie przepychanki w żeńskim trójkącie na granicy światów?

 

 

Sylvia

Gwyneth Paltrow grała bez charakteryzacji. A Nicole Kidman musieli po prostu oszpecić! Musieli ją rozczochrać i obsypać kurzem, tak, tak, kurzem! Wie pani, jakich specjalistów do niej zatrudnili? Tych, co robią potwory do horrorów. Charakteryzatorzy musieli wklepać w twarz tej laleczki kilogramy, gdzie tam kilogramy, tony jakiegoś tłustego, szarego paskudztwa. laleczce od tego ciężaru opadała głowa, więc przytrzymywali ją z góry na nitkach. Stąd było to doskonale widać.

Virginia

Ten film, dziecinko, nie przedstawiał mojego życia, tylko życie mojej książki. Książki, która wpłynęła na losy całej generacji. Więc niech pani lepiej zamknie dzióbek.

Sylvia

Książki, która krąży po świecie jak pudełko ze śmiercionośną substancją. Opatrzone znakiem trupiej czaszki. (mamrocze) Powiedziała, że sama kupi kwiaty… Co to ma być? Otworzyłam pani książkę i chociaż ciągle się wachlowałam, i tak na końcu każdej strony musiałam podtykać sobie pod nos buteleczkę z kamforą. Desperacji, którzy zdecydują się wybrać do kina, żeby obejrzeć film o pani, powinni na wejściu dostawać maski i butle z tlenem.

Virginia

Moja książka krąży po świecie jak pudełko z uzdrawiającą substancją.

Sylvia

Doczepili panią do dwóch lesbijskich bohaterek. Co za ckliwy banał. Ja nie musiałam się z nikim dzielić filmem, na plakatach wyraźnie stało moje nazwisko.

Virginia

Skończmy tę rozmowę. Nie będę się zniżać do takiego poziomu.”

(…)

Sylvia

Mogłaś to wykorzystać w swojej biografii. Wspominać o tym, w każdej notce na skrzydełku.

Madame T.

Co wykorzystać?

Sylvia

Że jesteś jej krewną.

Madame T.

W życiu! Tylko bym jej zrobiła reklamę. Na dodatek za darmo. Mnie czytają wszyscy. A ją?”

Przeszłość i teraźniejszość. Kobiety z różnych światów zestawione ze sobą tak, aby wskazać iż podobieństwa niewiele znaczą, inność bywa jak narkotyk, a próżność i egoizm wpisane są w charakter najdelikatniejszych nawet poetek. Zaskakująco trafny obraz współczesnych kobiet, który Denemarkova odziera z haseł niewiele mających wspólnego z rzeczywistością w globalnej skali. Dla łez i śmiechu czytajcie „Wady snu” i zabawcie się w deszyfratorów tytułu. Uznaję to za doskonałą zabawę.