Korespondentki

Czas depresji jest złym czasem, od którego chciałoby się uciec, ale nie ma gdzie; chory jest w nim zamknięty, przegnieciony przeszłością, teraźniejszością i bez perspektyw przyszłości. W czasie tym niewiele się dzieje; przeżycia monotonnie obracają się koło tych samych wątków: beznadziejności, poczucia winy, lęku przed katastrofą itp.

Antoni Kępiński, polski psychiatra i humanista 

Postaram się nie wracać do czasów liceum. Choć komiks, o którym wam napiszę przeniósł mnie dokładnie do tamtego czasu i jeszcze ciut dalej, w okres studiów. Zmusił mnie do przeanalizowania nie tyle miłosnych perturbacji, przyjacielskich zawodów czy próby odnalezienia się wśród grupy rówieśniczej. Przyniósł mi dużo poważniejsze pytania, które wtedy nie zostały ani wypowiedziane, ani zadane.

Trzech moich bliskich znajomych popełniło samobójstwo. Każde z nich mnie zaskoczyło, każde wbiło w ziemię. Każde postawiło mnie w wieku 20, 23 i 28 lat przed śmiercią, którą ktoś wybrał z przyczyn, których nie potrafiłam zrozumieć.

O pierwszym nie potrafię pisać.

Drugi był z tej samej miejscowości. Połączyło nas wspólne mieszkanie na ul. Dietla w Krakowie, w kamienicy, w której piliśmy tanie wino, a ja padłam pod alkoholowym ciężarem o 22 we własne, 21 urodziny. Obudził mnie policjant pukający w balkonowe drzwi. Muzyka grała za głośno. Ktoś chyba grał też na gitarze, a może tylko pamięć płata mi figle. Było wesoło. Czasem gadaliśmy przez okno. Ja piętro niżej niż on. Dredy tak dobrze komponowały się z obdartą elewacją. Był zawsze wycofany, ale żeby… żeby potem dowiedzieć się, że …

Właśnie w tej kamienicy, w naszym zmasakrowanym przez lata mieszkaniu, za wysokim, żeby student był go w stanie ogrzać energią elektryczną mieszkał ze mną T. Był chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki z grupy. K. była u nas często. Studiowaliśmy prawo, byliśmy w jednej grupie, razem się uczyliśmy, razem oglądaliśmy filmy, razem przeżywaliśmy egzaminy, których T. tak bardzo nie przeżywał, bo miał farta stulecia. Ja nigdy nie umiałam ściągać, jemu zawsze się udawało. Potem zaczął dorabiać w stolarni i zdaje się, że to dawało mu największą radość. My głową – on rękoma. Minęły lata, każdy z nas poszedł w swoją stronę. On i K. się pobrali. Patrzyłam z zazdrością na kolejne uśmiechnięte zdjęcie z górskiej wyprawy. Byli mi naprawdę bliscy. I pewnego wieczoru, zadzwonił do mnie nasz wspólny przyjaciel, M. Myślałam, że żartuje. Nie żartował. Z nogą w gipsie wtarabaniłam się do jego samochodu i pojechaliśmy go pożegnać. Po ceremonii, staliśmy kilkuosobową grupą znajomych ze studiów, a ja popatrzyłam w niebo i powiedziałam: co ty odpierd…łeś, T. Nie mam odpowiedzi.

Anna Krztoń w komiksie „Weź się w garść” przeprowadza czytelnika przez wiele aspektów dziewczyńskiego dorastania. Patrzymy na nią i jej przyjaciółki jak na bohaterki, jakimi same kiedyś byłyśmy. Jedna z lepszego domu, inna z takiego z problemami. Kogoś tato nie chciał nigdzie wypuszczać, a inne miały zupełny luz z wychodzeniem. Paliły papierosy, czytały Gaimana, wymieniały się książkami, chciały słuchać rockowej muzyki. Korespondencja się rozwijała, przez lata stanowiła trzon ich życia. Od listu do listu, od kartki do kartki. Pierwsze fascynacje, marzenia, plany na przyszłość. Wspierały się, wierzyły w siebie, chwaliły i trzymały za siebie kciuki. Odwiedzały się wsiadając w nieludzkich, porannych godzinach w rozklekotane PKS-y, wiem, bo też takimi jeździłam.

Wiedziały, która z nich ma jakie problemy. Na etapie dojrzewania człowiek walczy ze wszystkim, zwłaszcza z rodzicami. Pewnie, że miały w sobie wsparcie. Nie wiedziały tylko jak bardzo to, czym są przesiąknięte wpłynie na ich dalsze losy.

Ucieczka z domu.

Nieszczęśliwa miłość.

Wyjazd za granicę.

Matka.

Ojciec.

Samotność.

Depresja.

Szpital.

Próba…

Anna Krztoń nie daje nam odpowiedzi. Pyta: czy człowiek może zauważyć jak bardzo jest źle? Przecież się uśmiecha, przecież wychodzi z domu, przecież… Czy związek jednej z przyjaciółek z kobietą wpłynął na nią źle? Czy to rozstanie? Czy ojciec znęcał się nad inną tak makabrycznie, nawet jeśli tylko werbalnie? Czy rozwód rodziców odcisnął większe piętno niż mogło się wydawać? Czy…

Mimo przygnębienia, które niewątpliwie wywołuje w czytelniku ten komiks mamy tu też do czynienia z pięknym wspomnieniem i ukazaniem w sposób doskonały tego jak zmieniła się komunikacja między ludźmi na przestrzeni dziesięciolecia. Listy, wyczekane, wypisywane nocami, z ozdabianymi kopertami. Kolaże, wycinanki, rysunki. Pocztówki z wakacji i kolonii, albo z miasta, z którego pochodzisz, nawet jeśli jest najmniejsze, maciupkie. Cała wyprawa, aby z kimś  się spotkać, przyjazd bez potwierdzenia tego samego dnia. Aż potem wiszenie na telefonie, albo sms, w którym mogłeś zmieścić jedno, nierozbudowane zdanie. Zapomnij o wysyłaniu zdjęć codziennie. Wydaje się, że Krztoń, nawet jeśli w sposób niezamierzony, dokonała wiwisekcji relacji między nastolatkami; zweryfikowała realne staranie się o utrzymanie bliskiej relacji z drugim człowiekiem. Umagiczniła też jeszcze bardziej czasy, które odchodzą w niepamięć wraz z naszym pokoleniem. Bye, bye.

Kto jednak nie uśmiechnie się, kiedy poczyta o zmianach mieszkania; o planach wspólnego wynajęcia kwadratu, na którym w piżamach pije się wino i pali papierosy gadając o życiu. Kto nie uśmiechnie się na wspomnienie o zapisywaniu nazw zespołów na tenisówkach i jedzeniu w Maku o północy.

Anna Krztoń pracowała nad tym komiksem 3 lata. Myślę, że rysując i pisząc go pokonała ogromną drogę. Wybrała się na spacer przez najpiękniejsze i najboleśniejsze wspomnienia ze swojego i jej najbliższego dziewczyńskiego świata. Jaką trzeba mieć odwagę, aby przyznać się do tego, że bywamy ślepi, że czasem żyjemy swoim życiem, a tęsknota bez działania nic nie daje. Jak odważnym trzeba być, aby pokazać łzy szczęścia i smutku, swoje własne perturbacje, ale też najbliższych ludzi, którzy przecież stają się dla nas niemal rodziną.

Wynoszę z tej lektury lekcję przyjaźni. Bo ja też miałam moje korespondentki: Dwie Ole, Ulę, Zośki z Nowego Sącza. Napiszę do Was, dziewczyny, list. Wszystko u Was dobrze?

Mimo, że wizualnie komiks nie jest moją stylistyką nie można odmówić autorce kunsztu. Cartoonowy sznyt jest dopracowany, kadry płynnie przechodzą w kolejne, co daje filmowy efekt. Momentami jest tam ogromny chaos, ale on też odzwierciedla czas, w którym pozostawała bohaterka w danym momencie historii. Mistrzostwem jest dla mnie jednak „dziennik z oddziału psychiatrycznego”. Skupiając się tylko na nim zapominam o zamęczonych detalem planszach.

Czytajcie, bo warto.

Komiks wydany przez Wydawnictwo Komiksowe.