Krok od dorosłości. „Ghost world”

„Częścią dojrzewania jest uczucie, że w twoim otoczeniu nie ma nikogo, kto byłby na tyle do ciebie podobny, żeby cię zrozumieć.”

John Irving, „Świat według Garpa”

Poprzedni rok był, w moim przypadku, silnie zdominowany przez komiksy o tematyce związanej z młodzieżą. Zmieniała się ich otoczka, koncepcja, bohaterzy; zmieniała się strona wizualna i poruszany w nich problem, ale dorastanie i nieumiejętność radzenia sobie z przełomem pozostawał zawsze ten sam. I tak czytałam o relacjach dzieci ze słabym rodzicem i pierwszych fascynacjach w „Pewnego lata” Mariko Tamaki, Jillian Tamaki z Kultury Gniewu; przeżywałam problemy odżywiania, wątek przekraczania barier seksualnych przez dorosłego, któremu się ufa oraz pracy nad poczuciem własnej wartości w „Lżejsza od swojego cienia” Katie Green z Timof Comics czy powracałam w sposób sentymentalny do swojego własnego okresu dojrzewania, dzięki „Weź się w garść” Anny Krztoń z Wydawnictwa Komiksowego. Ta mnogość komiksów świadczy o potrzebie mówienia o przełomach, a ten związany z wejściem w dorosłość jest najbardziej namacalny i widoczny. Wydaje się tez być uniwersalny, bo każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu doświadczał go na własnej skórze i duszy. Dodatkowo zdaje się, że potrzebujemy dyskusji o tym czy bunt jest faktycznie buntem, czy kryje się za tym ogromna obawa związana z byciem „jakimś”, znalezieniem swojego miejsca, przynależności, a może to manifestacja słabości wobec musu podjęcia pierwszych samodzielnych decyzji. Te, jak wiemy, nieodwracalnie łączą nas ze skomplikowanym światem dorosłych, w których nie ma już miejsca na cedowanie życia na kogoś innego.

„Ghost world” Daniela Clawes’a to już ikona. Film pod tym samym tytułem, który miał swoją premierę w 2001 roku dowiódł nie tylko kunsztu autora (nominacja do Oscara za scenariusz adaptowany dla Clawes’a i Zwigoff’a), ale też jego ponadczasowości. Film jest doskonałym uzupełnieniem lektury, nie zawodzi. Świetnie dobrani aktorzy, tworzą przedłużenie komiksowych postaci. Nie rozczarowują wizualnie i charakterologicznie, tworząc spójny i świetny obraz.

Sam komiks był początkowo pomyślany jako opowieść w odcinkach i taki też pozostał, mimo jednego wydania. Brak tu bowiem wyraźnej i spójnej fabuły, a realnym spoiwem jest relacja łącząca dwie bohaterki – pyskate dziewuchy, które prowadzą nieskończony dialog o swoim miejscu we wszechświecie, sytuacji społecznej, decyzjach, zdając sobie sprawę z tego, że moment „przejścia” jest nieuchronny.

Paradoksalnie, jest on najbardziej wymowny ze wszystkich komiksów wymienionych powyżej – uniwersalny, abstrakcyjny, uderzająco szczery, zwłaszcza w tematyce seksualnej, której w komiksie daleko od bzdurnej wizji seriali. Błękitno-białe ilustracje sprawiają wrażenie mgły i szarości, w którą wpadamy razem z bohaterkami – ten duszny ciężar małomiasteczkowego bytu. Mimo, że nie jesteśmy w stanie po pierwszym przeczytaniu wychwycić wielu „smaczków”, związanych z Ameryką lat 60. i 70. (z pomocą przychodzi załączony „słownik”) – nie mamy poczucia odrębności. To nadal jest opowieść o przepoczwarzeniu.

Relacje Enid i Rebeki stanowią kliszę naszych rówieśniczych relacji z liceum. Wydaje im się, że będą ze sobą już forever. Świat jednak jest brutalny i obie wiedzą, że kiedyś przyjdzie czas oszustwa. Jedna dochodzi do wniosku, że należy pogodzić się z byciem pięknością z prowincji, zaczyna wątpić w swój intelekt, w swoje potrzeby i możliwości. To jakby zdawała sobie sprawę, że ładne dziewczyny wychodzą za mąż, nie uczą się, nie zdobywają świata – ledwie godzą się na swój własny los. Druga ma naukowe aspiracje, ale jest przerażona porażką i ciężko stwierdzić czy chce się wyrwać z domu, żeby uwolnić się od ojca i jego kolejnego, związkowego wyboru; czy udowadnia coś sobie; a może jest przerażona pozostaniem w tej duchocie i marazmie prowincji. Nie będąc tak ładną jak przyjaciółka musi zapracować na los czymś innym.

Lolita i punk. Trzpiotka i okularnica. Królowa balu i klasowy dziwak. Clawes’owi nie udaje się uciec od stereotypowych zestawień. Robi to jednak smacznie i zdecydowanie, z pomysłem.

W „Ghost world” bohaterki stanowią klasyczny obrazek przyjaźni, która jest wystawiona na próbę. Można traktować to jednotorowo, jako opowieść o amerykańskich nastolatkach i ich pragnieniach. Komiks opowiada jednak uniwersalną prawdę o próbie odnalezienia się w świecie pełnym wyborów: począwszy od koloru włosów, ciuchów, własnego stylu przez seksualne zainteresowania i próby poznania, po pierwsze deklaracje i wybór życiowej ścieżki. Wcale nie przerysowane stają się tu filozoficzne pytania o to dokąd zmierzamy, kim jesteśmy, czego pragniemy lub poszukujemy. Nie udało mi się zupełnie odciąć od świata przedstawionego, choć walczyłam. Raz za razem wracały do mnie wspomnienia o moją zazdrość w stosunku do pięknych koleżanek (myślę, że wątek zazdrości jest tu też dość wyraźny). Nie ominęło mnie wspomnienie wpinania we włosy piór i chodzenia w cygańskich spódnicach – to byłam ja czy tylko pomysł na mnie wtedy? Te pseudointelektualne rozmowy, doszukiwanie się sensu w tym, czym karmiło się wcześniejsze pokolenie, wychodzenie poza mainstream (hipsterzy byli przecież zawsze – poszukując niszy nisz). Większość z nas nie uniknęła błędów przy wyborze studiów, tłukła się z myślami: jak będzie, kiedy na obiad nie wjedzie obiad jak tylko wrócimy ze szkoły, przy równoczesnej, narastającej fali ekscytacji o samostanowieniu i osławionej niezależności.

Spoiler:

Ostatnie plansze pełne są moich obecnych przeżyć. Oto bohaterka wraca z innego świata; ze świata „po decyzji”, świata „po okresie dojrzewania”, ze świata „jestem dorosła” – wraca do mieściny, która kiedyś zdawała się całym światem. Przechadza się po tytułowym „Ghost world”, gdzie ludzie wybrali już swoje role. Po czasie, w którym była tak mocno zakorzeniona, który tak bardzo bała się opuścić pozostały duchy i ślad świeżej farby układający się w napis „ghost world” – jak znak dla niej, jak przestroga dla kolejnego pokolenia. Ja też mam już tylko wspomnienia.

Wydawnictwo: Kultura Gniewu