Justyna Bednarek – z wykształcenia romanistka, z zawodu dziennikarka i pisarka. Nikt nie kwestionuje jej umiejętności dotarcia do młodego odbiorcy mając w głowie mistrzowski bestseller Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek. Nika Jaworowska-Duchlińska – jedna z moich ulubionych polskich ilustratorek, która z równym zaangażowaniem opowiada metaforą i niedopowiedzeniem (Czarny Kapturek, Toro – wraz z Karoliną Grabarczyk), co żartem i rozedrganą kreską. Taki duet musiał stworzyć coś obłędnego! Przed Wami mądra książka z jajem: Kury z grubej rury.
Przypadek sprawił, że pewna indyczka o imieniu Malwina miała tak silny instynkt macierzyński, że pewnego dnia zwędziła kurze jaja i cierpliwie wysiadywała. I wysiadywała. Aż wysiedziała – cztery kury rasy Brahma. To azjatycka rasa kur ozdobnych, które są wyjątkowo okazałych rozmiarów. Nazywa się je olbrzymimi. Augusta, Hildegarda, Belka i Żaneta – energiczne kurze siostry dorastały pod czujnym i troskliwym okiem Malwiny w grubej rurze (tak! to dosłownie kury z grubej rury – w przenośni też, ale to okaże się później). Nastał jednak dzień, w którym indycza matka kurzej gromadki postanowiła (oczywiście dla ich dobra) przeciąć pępowinę (zdecydowanie działa tu przenośnia) i sprawić, iż dziewczyny się usamodzielnią, rozpoczną dorosłe życie.
Oczywiście zupełnym przypadkiem kury zasiadły na tylnym zderzaku samochodu należącego do miłego małżeństwa Ogórków. Tomasz i Monika również poznali się przypadkiem i takim samym przypadkiem przytrafiła im się lawina wspólnego życia, którego efektem było np. pojawienie się na świecie ich trójki dzieci: Ani, Wojtka i Karoliny zwanej Pypciem. Jakby przypadków było mało, to – jak to w opowieściach – stadko kur zostało przygarnięte przez rodzinę Ogórków i tak zaczęły się dziać wystrzałowe rzeczy, o których nikomu się nie śniło.
” – Skaranie boskie z tymi dziećmi – westchnęła mama.
– Skaranie boskie z tymi rodzicami – gdaknęła kura, tym razem całkiem głośno. – Dziewczyna ma rację! Krytykując daleko nie zajdziemy.
– Co w takim razie proponujesz? – spytał Wojtuś, gdy mama zniknęła za drzwiami łazienki.
– Dziecku trzeba dać dobry przykład. Pokazać, jak się pisze i że pisanie może być fajne! Jeśli się ćwiczy na zdaniach typu «Ala ma kota. Kot pije mleko», to nikogo to nie zaciekawi.
– A co powinno się pisać?
– Zaraz ci pokażę, daj mi tylko coś… Jakiś atrament? Albo tusz?
Wojtek rozejrzał się dookoła.
– Mam tylko sok z czarnych porzeczek.
– Doskonale! Nada się. Nalej mi trochę do miseczki.
Chłopiec spełnił życzenie Augusty. Ta zanurzyła pazurek w ciemnym płynie, potem strzepnęła jego nadmiar – żeby nie zrobić kleksa i napisała w zeszycie Ani:
«Ania ma kurę.
Kura jest piękna i mądra.
Kura to królowa podwórka.»
– I co napisałaś? – spytał Wojtek.
– Samą prawdę (…)”
Jest coś absurdalnie wciągającego w tej historii. Sama nie wiem, czy to wybór kur na bohaterki zamieszania (no bo pieski, kotki, małpki i lwy są ograne i dobrze je znamy); czy to ten błyskotliwy humor, który sprawia, że dorośli śmieją się w nieco innych momentach niż dzieci, a dzieci stając się dorosłymi zaczynają rozumieć z czego śmiali się rodzice i nie mogą uwierzyć, że oglądali te sceny jako dzieci (patrz: scena z Lordem Farquaadem patrzącym na swoją wybrankę – Królewnę Fionę – pokazywaną przez Lustro); czy to absurdalne sytuacje, które równocześnie są totalnie realne, bo czyż każdy tato potrafi bez problemu złożyć kurnik (albo, powiedzmy, meble z Ikei?); a czyż mamy nie chodzą z błyszczącymi sekatorami na pasku i nie zapominają o wyciągnięciu babeczek z piekarnika? I czy dziecko nie może lunatykować? No i kto powiedział, że kury nie mogą być fantastycznymi akrobatkami, a kogut nie może szczekać?
Zresztą z kogutem też była niezła akcja…
Przekora, z którą autorki podchodzą do życia i jego kłopotów wydaje się z jednej strony wbijać szpileczkę tu i ówdzie, z drugiej – ich wrażliwość na świat i dostrzeganie rzeczy ważniejszych (tak, ważniejszych) jest świetnym remedium na troski rodziców, którzy czasem nie wiedzą w co włożyć ręce. Ta niesforność i cała galeria najróżniejszych charakterów sprawiają, że początkowe pobłażliwe spojrzenie czytelników i czytelniczek ma szansę zamienić się w refleksję nad codziennością i zwyczajne wyluzowanie.
Dziecku, któremu trudno jest znaleźć przyjaciela, można pomóc inaczej, aniżeli zmuszaniem do interakcji z rówieśnikami. Może mu wystarczyć kura, albo niezwykła opowieść, w której Wojtek (i autorki) robią ukłon przed Małym Księciem. Czasem fasolkę trzeba odpowiednio nawozić, aby wydała najwspanialsze plony, a obiad podawać, kiedy ktoś ma ochotę go zjeść.
Kury z grubej rury to również piękna opowieść o tym, że normalność jest określeniem względnym i ma przeróżne definicje, a drobne złośliwości mogą sprawić sporo frajdy (choć nikomu nie polecam, żeby zostawiał kupę na krześle niefajnej sąsiadki – możecie nie brać przykładu z Augusty). „W kupie siła” ma tutaj wiele znaczeń. Poza tym wyjątkowo dosłownym ma też to najważniejsze, że zgrana ekipa da sobie ze wszystkim radę, a powiększona przez niezapowiedzianych towarzyszy (np. kury i szczekającego koguta) – zupełnie przez przypadek – może sprawić, że los zacznie uśmiechać się do nas szczególnie szeroko.
Na brawa zasługuje też pomysł wprowadzenia do tej rozkosznej historii o przypadkach postaci Niewidzialnego Reżysera, która jest na tyle neutralna, że zadowoli osoby religijne czy wyznawców kosmicznej energii, ale i tych, którzy nie szukają w życiu sił nadprzyrodzonych.
Ta świetnie wydana propozycja z Wydawnictwa Słowne Młode będzie świetnym uzupełnieniem wieczornych śmiechów przed zaśnięciem, wspólnego czasu w ogrodzie i może stać się doskonałym kompanem na wakacyjne wyjazdy.
Mam tylko jedną obawę. Kury mogą stać się obiektem miłości i zdominować dziecięce marzenia o przyprowadzeniu do domu nowego członka lub członkini rodziny. Mówi się, że orange is the new black (czy jakoś tak) – po lekturze Kur z grubej rury – to hasło może brzmieć zupełnie inaczej. Czy kury staną się nowymi psami? Czas pokaże…