Lalki zakopane w ogrodzie.

„Nie powinnam być mną, ale jeszcze bardziej

nie powinnam być nami.

Społeczność daje nam poczucie bycia u siebie.

Czuć się u siebie, będąc na wygnaniu.

Zakorzenić się w braku własnego miejsca.

Odciąć własne korzenie w sensie społecznym

w wegetatywnym.

Zostać wychodźcą z wszelkiej ziemskiej ojczyzny.

Simone Weil – Siła ciążenia i łaska

(cytat otwierający rozdział „Drugie narodziny”)

Czytelniku, witaj w Iranie pochłoniętym rewolucją. Rodzice autorki/bohaterki to komuniści. Ich życie zdominowane jest przez schadzki, zbiórki w tajnych punktach, drukowanie ulotek, ich rozprzestrzenianie (ojciec autorki traci intratną pracę w banku, w związku ze swoją działalnością). Jedni mają szczęście i „ręka sprawiedliwości” ich nie dosięga, ale inni lądują w więzieniach (wujek – 8 lat), gdzie normą jest poddawanie osadzonych torturom, w celu uzyskania konkretnych informacji. Jeszcze inni oddają życie za wiarę i przekonania, jak przyjaciel rodziny, którego Maryam wspomina, jako tego z błyskiem i życiem w oku – wierzył w sprawę. Jak wielu jemu podobnych. Ginie w więzieniu.

Książka „Lalka i Marks” wydana nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego to książka, która jest opowieścią o miłości do ojczyzny, jej negacji, odnalezienia na powrót. Jest próbą pogodzenia się z tym skąd się pochodzi, a tym, gdzie przyszło autorce żyć. Nie bez przyczyny zatem autorka dzieli książkę na trzy narodzenia: to właściwe, kiedy przychodzi na świat w pochłoniętej rewolucją Persji; drugie, kiedy staje się obywatelką Francji i trzecie – kiedy powstaje książka, a zatem nadchodzi moment połączenia w sobie wielokulturowości, języków, obserwacji i tożsamości.

To, co dominuje w pierwszej i ostatniej części to naszpikowana emocjami po uszy opowieść o własnym wnętrzu. Początkowo to strzępki wspomnień małej Maryam, która faszerowana jest przez rodziców komunistycznymi hasłami, obserwuje „znikanie” przyjaciół i coraz intensywniej odczuwa lęk, niepokój, strach i opadanie z sił. Poddanie. Dziecko nie rozumie, ale się poddaje. Oddaje swoje zabawki, zakopuje lalki, obiecując im powrót i swoiste uwolnienie, kiedy pada decyzja o wyjeździe z kraju. Obserwuje świat dorosłych pogrążonych w politycznych dysputach i oparach dymu. Widzi zapłakaną matkę, która przychodzi opowiedzieć o stracie syna – po którym został jej tylko plastikowy but. Nic więcej. Nie zdołała mu go założyć, kiedy wyciągnięty z domu został wepchnięty do samochodu. Zostało jej tylko tyle. Zginał w więzieniu. Wujek Maryam miał więcej szczęścia. W więzieniu spędził 8 lat. Przeżył. Przyniósł też stamtąd historie i znajomość języka francuskiego. Kiedy czyta się o skoku z drugiego piętra ciężarnej kobiety, któremu towarzyszy gruchot miażdżonej i pękającej czaszki i obraz tłumiących rewolucję na uniwersytecie w Teheranie uzbrojonych w pałki z nabitymi gwoździami trudno nie zakryć ust, nie odetchnąć głęboko i nie odłożyć książki. Naprawdę trudno.

„Ziemia przeklęta czy ziemia święta? Dla matek zmarłych była to ziemia święta, leżały w niej ciała ich dzieci, które poniosły ofiarę, ponieważ miały zbyt dużo marzeń. Matki gromadziły się tam, nad tymi wspólnymi rowami, nie mając pojęcia, w którym dokładnie miejscu pochowany jest ich syn czy córka. Wiedziały tylko, że to gdzieś tam, w tej ziemi. Od świtu już było widać, jak nadciągały, ubrane w długie czarne czadory, które unosił wiatr. Pogrążone w żałobie majestatyczne, dumne postacie. Szły razem, zjednoczone tym samym bólem, ze spojrzeniem twardym od gniewu, ale wilgotnym od rozpaczy. Przybywały gromadzić się na niewidzialnych grobach, płakały, modliły się, w końcu krzyczały. Krzyczały Allah akbar!, wznosząc ku niebu pięść i przeklinając barbarzyńców, którzy to uczynili. Mówiły, że się zemszczą, że to nie ludzie rządzą tym krajem, tylko potwory żądne krwi.”

Równie trudno czyta się o powrocie do ojczyzny, rodziny i dumy swojej babci po siedemnastu latach. Trudno zrozumieć, że gdzieś na świecie nadal nie można być wolną kobietą. Mnie, wychowanej w jakże dobrych warunkach kobiecie, która z dumą zarzuca włosy na ulicy, paznokcie maluje na kolor ostrej czerwieni i nie stroni od odsłaniania dekoltu zrozumieć jest jeszcze trudniej. Mnie, Polce z krwi i kości, która nigdy nie była uciekinierką, uchodźcą, emigrantką jeszcze trudniej zrozumieć wewnętrzne rozpłatanie, które nie pozwala czuć się sobą – bo poszukiwanie tożsamości wyziera tu z każdej ze stron. Jednak obserwacje dorosłej już Madjidi to nadzieja na to, że można w dzisiejszym świecie pogodzić się z wieloma narodami, wieloma historiami i ojczyźnianym naznaczeniem w jakimś momencie życia. Nie jest to proces krótki, nie jest tez łatwy. Jest jednak możliwy.

„Dziwny odgłos przykuwa jej uwagę. To odgłos laski stukającej o chodnik. Odwraca głowę i widzi nadchodzącego staruszka. Nie widać jego twarzy, ale czuć znajomy, kojący zapach. Siada koło niej na ławce.

  • Powiedziałem ci: wrócisz do mnie. I teraz wróciłaś.
  • Kim pan jest?
  • Nie poznajesz mnie? Jestem twoim językiem ojczystym. Czekałem na ciebie cały ten czas.”

 

Język ojczysty stanowi niejako spoiwo wszystkich perturbacji i traum Maryam. Łączy pokolenie, przywołuje ojczyznę, staje się wspomnieniem bólu i ucieczki. Staje się wspomnieniem wygnania i tułaczego losu na obczyźnie, gdzie trudno odpowiedzieć sobie na pytanie o korzenie, bo przecież „nie jest się drzewem” – jak wykrzykuje zatroskanemu ojcu bohaterka. Niestety personifikacja języka ojczystego i „obcego”, ich – języków – rozmowy, które wzajemnie się szczują i dokonują dewaluacji, które szczekają w filozoficznych nutach to zabieg dla mnie chybiony. Tak samo zresztą, jak patos, który momentami wydaje się być nie do zniesienia i taka dawka emocji, że chciałoby się wykroić kartki całymi zdaniami. O tyle usprawiedliwiam autorkę, że ciężar historii jej i rodziny, a nawet samego państwa Iranu musi być przeogromny. Domniemam, że te egzaltacje i poetyckie tony, ta afirmacja wewnętrznego, emocjonalnego świata to paliwo do samego pisania. Zdaje się, że właśnie te emocje, tkwiące przez lata w autorce wreszcie wydały ryk i prowadziły palce po klawiaturze czy pióro po stronach. Nie mniej jest to tak przesłodzone i popadające w tak irytująco poetycki ton, że nie jestem w stanie stwierdzić, że Drugi rozdział – moim zdaniem najlepszy – równoważy ten potok uczuć w jakimkolwiek wydaniu.

Na uwagę zasługuje jednak opowieść o ponownym przyjściu na świat we Francji. Autorka ze swoim upodobaniem do szczegółów i drobiazgowości opisuje perypetie dziecka (własne) w zderzeniu z nowym miejscem, nowym państwem, edukacją i pierwszym poczuciem wyobcowania. Madjidi nie stroni od wytknięcia błędów rodzicom, ale też nie pozostawia suchej nitki na francuskim systemie edukowania „elementu napływowego” – klasy CLIN, które parafrazuje i tak pojawia się CLIN – CLEAN – wyczyścić to, co stare i zastąpić nowym.

 

„Jest klasa 'normalna’ i klasa 'specjalna’. Tę specjalną określa się także jako CLIN. CLIN – klasa wstępna w szkole podstawowej dla dzieci niefrancuskojęzycznych, przybyłych do Francji niedawno. Cel CLIN: szkolna integracja ucznia niefrancuskojęzycznego. Uczeń z CLIN jest rónolegle zapisany do zwykłej klasy. Definicja Ministerstwa Edukacji Narodowej.

Nienawidzę tej klasy 'specjalnej’.”

Zetknięcie się z inną kulturą, próba asymilacji i swoistego zapomnienia miejsca pochodzenia, szkolne traumy i niezrozumienie (nawet przezwisk – Maryam nie rozumie słowa 'świnia”) oraz powolny proces zapominania o dawnym życiu jest doskonale opisany. Autorka żongluje dwoma światami, zacietrzewieniem dziecka, które wynika nie tyle z zawziętości, ale gubienia się w wymaganiach i chceniach dorosłych. Tutaj, jak najbardziej uzasadniona jest scena symbolicznego zakopywania wypisanych liter perskiego alfabetu.

Warto zatrzymać się też na obserwacjach kobiet Iranu oraz samej Maryam, która wykorzystuje swoją egzotykę do zdobywania mężczyzn, uwodzenia oraz – jak czasem odczytuję – nawet zabawy. Ta filuterność i kokieteria zdają się być cechą narodową Iranek – tak przynajmniej opisują je turyści, podróżnicy, obserwatorzy.

Czytelnicy, którzy chcą kąpać się w emocjach i badać naturę bohatera, tutaj też autorki, a dodatkowo lubią poetycki język powieści pełen metafor, kwiecistych zdań i lirycznych zabiegów odnajdą w lekturze wiele przyjemności, dodatkowo nie będą wolni od wzruszeń. Nie trudno jest bowiem w tej filmowej historii uronić łzę i wywołać w sobie zadumę nad ludzkim dramatem. Osoby poszukujące faktów i informacji poszerzających ich światopogląd bez problemu postawią sobie opowieść Maryam Madjidi jako punkt wyjścia do ciągle aktualnych zmian społecznych i politycznych, odczarują czy zweryfikują swój pogląd na temat Persji czy Islamu, a może prześledzą historię walki z rządami ajatollahów. Pozostaje pytanie czy autorka, która za „Lalkę i Marksa” otrzymała nagrodę Goncourtów w kategorii „Pierwsza powieść” zaskoczy kolejną publikacją, która potwierdzi jej pozycję we współczesnej literaturze francuskiej czy pozostanie jasno świecącą gwiazdą jednego tytułu, który okaże się tylko terapią własnych traum.

Państwowy Instytut Wydawniczy, 2018

Przełożyła Magdalena Pluta