Love in vain, pakt z diabłem w rytmie bluesa.

 

And I followed her to the station with her suitcase in my hand

And I followed her to the station with her suitcase in my hand

Well it’s hard to tell, it’s hard to tell, when all your love’s in vain

All my love’s in vain

Pamiętam muzykę brata mojej mamy. To on miał kasety, ułożone w pięknym rządku na szafce, tuż pod miejscem, na którym stał najpierw magnetofon, potem wieża (wiadomo, wieża Hi-Fi – marzenie). To u niego po raz pierwszy usłyszałam Dżem, którego był i jest niekwestionowanym fanem. To u niego usłyszałam Slayera, The Exploited. Zobaczyłam też twarz Maleńczuka. Wtedy wydawała mi się doskonała.

A potem wydarzyło się coś dziwnego. Sebastian zaczął kolekcjonować płyty CD „Mistrzowie bluesa”. I tak się zaczęło i skończyło. Bo kiedy usłyszy się te magnetyczne brzmienia, dzikie głosy, które nie wstydzą się niczego. Kiedy człowieka uniesie niemal ekstatyczna noc, gdzieś w Missisipi, cóż – potem niewiele wystarcza.

Tyle, że nam ciężko jest zrozumieć blues. Ja go czuję, ale nie kuszę się o rozumienie. Gdzie mnie do pracy w bawełnie; do gett miast, w których nocą alkohol lał się nie dla rozrywki, ale zaklinania życia. Co mogę wiedzieć o rodzeniu niechcianych dzieci, o brudzie, biedzie i walce o następny dzień. Moje serce chciałoby być czarne, chciałoby wiedzieć i rozumieć więcej, ale nie mogę tego przeskoczyć. Mogę natomiast włączyć wieczorem muzykę, która mimo smutnego tekstu sprawia, że biodra zaczynają poruszać się same, a ręce chciałyby klaskać, a w głowie powstaje wyobrażenie, że teraz jestem w kusej sukience, ze strużką potu na czole, na zbyt gorącej, południowej ziemi, gdzie zaczęła się muzyka.

 

Komiks francuskiego duetu Dupont (scenariusz) – Mezzo (rysunki) powala. To jeden z lepszych komiksów, które kiedykolwiek miałam w rękach. Jest nie tylko epitafium Roberta Johnsona – żyjącego raptem 27 lat (znamy tę liczbę, prawda?)… Ten komiks jest czymś więcej niż biografią wielkiego muzyka, który rozsiewał na swój temat mnóstwo plotek, grał tyłem do publiczności – rzekomo bojąc się, że ktoś zdoła poznać jego niezwykłą technikę gry, kochał alkohol, kobiety i muzykę… zabiła go zatruta whisky podana przez kobietę. Jest też informacja o trawieniu przez choroby weneryczne, zapalenie płuc. Jest przedwczesna śmierć, opowieść o tym, że zaprzedał duszę diabłu, jest jego urodziwa facjata i tabuny fanek. Jest sex w gorące noce i muzyka, muzyka o prawdziwym życiu. Brudna, zatęchła, pełna wołania o lepszy los. Dwadzieścia dziewięć piosenek pozostało po Robercie Johnsonie. Wystarczy, żeby zamieszać w waszych głowach, jeśli jakimś cudem go nie znacie.

 

Early this mornin’

When you knocked upon my door

Early this mornin’

Ooh, when you knocked upon my door

And I said

„Hello, Satan, I believe it’s time to go”

Komiks, wydany przez Kulturę gniewu to mistrzostwo. Soczyste plansze Mezzo, wydobywają z historii taką głębię, że jest to wręcz niewyobrażalne. Mimika postaci, napięcie, energia – fenomenalne. Plansze przywodzą na myśl linoryty. Bogactwo szczegółów, dramaturgia chwil i kunszt wykonania sprawiają, że niektóre ze scen mogłyby zdobić ściany największych galerii. Doskonałe!

Warstwa tekstowa nie przeszkadza, prowadzi czytelnika przez historię pozostając nieco w cieniu, czasem puszczając do niego oczko. Wybucha zalotnym pytaniem w finalnej scenie komiksu.

Brawo dla Kultury Gniewu za wydanie takiej perełki. Okładka, papier, format – tutaj naprawdę wszystko jest doskonałe. Warstwa wizualna zespojona z tekstową, świat pochłania, rysunki zapierają dech, historia niesamowitego muzyka z burzliwym i krótkim życiorysem – fascynująca, a w tym wszystkim przebija się to, co najważniejsze

blues.

 

To stara pieśń, skarga macho, przyznanie się do własnej bezsilności i jednocześnie daremny bunt przeciw temu. (…) słuchał muzyki, jakiej nie słyszał nigdy wcześniej. Porywał go pulsujący rytm, a także… samotność? I pożądanie, które żyje w bluesie.  Wolfgang Schorlau, Błękitna lista