„Genetic Biobank, farerska instytucja zajmująca się badaniami genetycznymi, podaje, że większość Farerów pochodzi od jednego człowieka.
Baza danych obejmuje 158 tysięcy osób, które mieszkały na tych ziemiach w ostatnich stuleciach. Z tej grupy aż 149 tysięcy ma geny, które prowadzą do jednego mężczyzny, Duńczyka. Żył w XVII wieku. Nazywał się Clement Laugesen Follerup i był pastorem. Podobno chciwym. Na Wyspy Owcze przybył z Jutlandii, nie mając nic. Umierał, jako najbogatszy ziemianin archipelagu. Mieszkał na Sandoy, miał 23 dzieci i 66 wnucząt w 27 wsiach. Archiwa nie podają, kto mu te wszystkie dzieci wychował. Żona Clementa, Ellen Catharina Jensdatter Schiwe, według niektórych źródeł dała mu pięcioro, według innych dwoje, jeszcze inne piszą o piętnaściorgu. Ktoś musiał jej w tym pomóc.”
Ten tekst rozpoczynam od pierwszych zdań, które zawarła w książce „Kanska. Miłość na Wyspach Owczych” autorka – Urszula Chylaszek. Trudno o lepsze wprowadzenie do tematu, a równocześnie nakreślenie tego, z czym zapewne sama reporterka, a i czytelnik/-czka będą się mierzyć na kolejnych, ponad 250, stronach. Reportaż, który ukazał się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego nie jest jednak zbiorem clickbaitowych haseł o chowie wsobnym, ani też próbą stworzenia drzewa genealogicznego Farerów. Nie jest też historią tego wulkanicznego archipelagu zależnego od Danii. To świetnie utkana opowieść o zmianach, które potrafiła wprowadzić w życie ta niespełna pięćdziesięcioczterotysięczna społeczność.
Na okładce przeczytacie o Laili. Jest jednym z filarów opowieści w odcinkach – jak ją nazwałam – opowiadającej niejako losy Laili i Evy. Nie można tej opowieści traktować odrębnie (choć dlaczego nie?). Nie traktowałam ich losów w oderwaniu od książki. Ich losy i fragmenty życia stanowią niejako przykład zmian, o których pisze Chylaszek. Stają się tym samym personifikacją nie tylko problemów i bolączek, wykluczenia, trudnych decyzji czy poszukiwania tożsamości – nie tylko seksualnej, ale również transformacji, która dokonała się i wciąż dokonuje w miejscu, które w powszechnym dyskursie opisywane jest jako przylądek fantastycznych krajobrazów i dom owiec. Jakby nie było tam mieszkańców. Ci jednak są. Napisali swoją historię.
W takich momentach doskonale byłoby móc przeczytać baśniowe stories o żeglarzach, którzy osiadli na tych absurdalnie pięknych Wyspach o klimacie, który jest daleki od ideału.
„Najcięższe lata uświadomiły im, jak bardzo się nawzajem potrzebują i jak zależni są od przyrody. Ziemia rodziła niewiele oprócz trawy. Sztormy zabierały rybaków i niszczyły domy. W tak surowym klimacie nikt nie dałby rady zdany tylko na siebie. Więzi społeczne były kluczowe w walce o przetrwanie. Wspólnota to siła, rodzina to bezpieczeństwo. Przynależność do nich była gwarancją dobrego życia. Nawet narodowy taniec Farerów pokazuje, że tylko razem mogą coś zdziałać.”
Ten fragment w pewnym stopniu streszcza część opowieści o Wyspach Owczych. „W kupie siła” – podsumowałby pewnie Polak. Okazuje się bowiem, że Chylaszek udało się opowiedzieć o Farerach, serwując nam również opowieść o Polsce (i niejednym innym kraju). Religijność, cała litania zakazów i nakazów, różne odłamy kościoła** (nawet nowy kościół, który gromadzi czterech mężczyzn); kult rodziny, płodności, ale również opór przed nowym i mozolna nauka rozumienia i otwierania się na innych. To doprawdy niezwykłe, jak „zamknięta” społeczność znajduje się tuż obok nas. Równocześnie, mimo utartych schematów działania, krycia się i pewnej zgody pieczętowanej milczeniem (o tym za chwilę) – ta wyspiarska społeczność wykonała wielki krok w kierunku zmian dotyczących zrozumienia, a nade wszystko dała przykład, że w narodzie – tak mało wylewnym, nawet w stosunku do rodziny – można wypracować umiejętność konwersacji, słuchania. Dialogu.
Oczywiście ciemna strona mocy miała/ma się świetnie również w opisywanym kraju*.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie rozdział „Buntowniczki”. Na hasło „pedofilia” reaguję emocjonalnie. Nie obrzydzeniem, raczej lękiem, gniewem, bezradnością. Kiedy zatem zderzyłam się ze statystykami przedstawionymi przez Chylaszek; listami, które wprost mówiły o przemocy seksualnej względem osób nieletnich, musiałam na chwilę odłożyć lekturę. Tu dygam w kierunku autorki, bo ani przez moment nie opuściła reporterskiej, obserwatorskiej gardy. Chłodno, spokojnie, z boku – taką narrację prowadziła przez wszystkie opowieści w książce, tak też pisała tutaj.
„Jeśli jesteś piętnastoletnią dziewicą na Wyspach Owczych, to tylko dlatego, że biegasz szybciej niż twój dziadek” (z duńskiego tabloidu 'Extra Bladet’.)
„Rodzice na Wyspach Owczych boją się tylko trzech rzeczy: morza, samochodów i pedofilii. Erika, 48 lat„
Urszula Chylaszek znalazła miejsce na rys historyczny, na rozmowę z najróżniejszymi przedstawicielami społeczności, na dane, na przyrodę, na zwyczaje. Z klasą i uważnością przyglądała się farerskim obyczajom i zaglądała w najróżniejsze miejsca. Pochylała się nad społecznością LGBT, skrajnym konserwatyzmem i religijnością, która zakrawa o fanatyzm; opisywała samotność, lęk przed nią i poszukiwanie miłości, nawet w bardzo odległych zakątkach globu. Pozwalała sobie na lekko wyczuwalny humor, wchodziła do łóżek w rozdziale „Suknia z morza”, spoglądała na domy i śmiała się z nieprzewidywalnej pogody. Pytała o przekleństwa (nie sądziłam, że te tak wiele powiedzą nam o Farerach!) oraz o alkohol. Napisała dobry reportaż.
W kraju, w którym znakomita większość mieszkańców ma geny jednego człowieka niemal niewiarygodnym jest, że różnorodność ma się świetnie. W tym małym kraju rodzą się samotnicy i buntownicy, ludzie pełni łagodności i ci, którym brew nie drga w sytuacji największego wzburzenia. Chciałoby się powiedzieć: jak wszędzie. A jednak Chylaszek napisała tę książkę tak sugestywnie, że po raz pierwszy chciałabym odwiedzić Wyspy Owcze nie dla mgieł, wiatru i deszczu; nie dla specyficznej architektury; nie dla owiec i ptaków, ale dla ludzi.
„Język kształtuje rzeczywistość – może to dlatego tak mało tu agresji, a przestępczość na Owczych jest bliska zeru? Farerski nie wyraża skrajnie złych emocji. (…) Kiedy się wkurzy, mówi 'fuck’, podobnie jak Duńczycy. To wystarczy. A ponieważ chętnie dzieli się wiedzą z innymi, nauczyła kląć własną babcię.”
*za autorką; „W książce używam słowa „kraj” w odniesieniu do Wysp Owczych. Politycznie ten region należy do Danii, ale wielu Farerów nie utożsamia się z nią, i kiedy mówią o swoim 'kraju’, często mają na myśli tylko Wyspy.”
** należy jednak pamiętać, że osoby wyznania katolickiego, to ledwie 0,34%; dominujący jest kościół luterański (ponad 70%)