Miłość. Pamięć. Frajda.

O, biada, gdzie podziały się moje lata dawne?

Czy moje życie było snem, czym żył naprawdę?

Czy to, com brał za zjawę, tyko złudzeniem było

I nie wiedziałem sam, że mi się uroiło.

Teraz się obudziłem, lecz mnie niewiedza nęka

O tym, co mi znajome było jak własna ręka.

Ludzie i kraj, gdzie kiedyś spędziłem dzieciństwo,

Już stali mi się obcy, jakby skłamano wszystko.

Dziś moi rówieśnicy są starzy i ospali

I łąki pług zaorał i topór las obalił.

Gdyby nie strumień wody jak przed wiekami żywy.

Pomyślałbym, że jestem ogromnie nieszczęśliwy.

Ten, kto mnie dobrze znał, teraz ozięble wita,

Świat pełen jest strapienia i zawsze smutek chwyta.

Kiedy pobiegnę myślą ku tamtym pięknym dniom,

To każdy zapadł w nicość, jak w głębię morza grom

Na zawsze już, o, biada.

Kiedy z moim Szefem rozmawiałam o mojej fascynacji „Frajdą” Marty Dzido (Korporacja Ha!art) – on zaczął przywoływać w pamięci tekst Walthera von der Vogelweide. Kiedy ja coraz szybciej opowiadałam o opisaniu pierwszej miłości i próbie powrócenia do szaleństwa lat młodości po latach już zbyt wielu, Szef powiedział: a pięknie pisał o tym średniowieczny poeta. Tak oto tekst liryka, który widzicie powyżej stał się doskonałym wprowadzeniem do „Frajdy.”

Podyskutowałam sobie też o tej książce z Rafałem Hetmanem (czytamrecenzuje.pl) Pokłócić to za duże słowo, ale zaciekle dyskutować – dlaczego nie? Ja z moim sentymentalnym i nadwrażliwym podejściem do uczuć i wzruszeń i on, ze zdaje się znacznie bardziej analitycznym umysłem. Pierwszy raz miałam wrażenie, że miałabym ochotę kogoś zmusić, tzn. zmusić Hetmana, do przeczytania! On, że ckliwe, to co opowiadam – ja, że ta proza z ckliwością nie ma nic wspólnego, co zakrawa na fenomen, biorąc pod uwagę temat miłości. On, że to wyświechtane – ja, że to niesamowite, że mimo wyeksploatowanego tematu doszczętnie udaje się o nim pisać tak świeżo i dojrzale, a równocześnie bez naiwności. On, że przecież to tani zabieg, bo każdy się odnajdzie w takiej historii – ja, że się myli, że nie dość, że sztuką jest napisanie powieści tak, żeby mogła uderzyć w każdego, a dwa, że wcale nie prawda, bo przecież są i tacy, dla których takie uniesienie będzie nie do wyobrażenia. Współczuć tym, którzy nie dostali takiego wulkanu emocji i szaleństwa, o którym opowiada Dzido! Jak cudownie napisał na okładce Pablopavo: „Jeśli macie gdzieś schowany list, prawdziwy, napisany jeszcze długopisem na kartce, list, którego nikomu nie chcielibyście pokazywać, a którego nigdy nie wyrzucicie – to książka dla was. Jeśli zaś nie macie, przeczytajcie, by wiedzieć, czego wam poskąpiono.”

Po pierwsze miłość.

Nie można napisać, że książka o miłości nie opowiada. Ta książka jest dwugłosem o miłości, takiej która wystartowała kiedyś, w Warszawie, w latach dziewięćdziesiątych i przekroczyła bariery czasu. To opowieść o dwójce najpierw nastolatków, potem dorosłych ludzi, którzy czują do siebie przyciąganie silniejsze niż niejeden mógłby sobie wyobrazić. Na skraju szaleństwa, opleceni pożądaniem, chciwi sami siebie, chcą pozostać na świecie sami. W to uczucie, zdające się być nieskończone doskonale wprowadza nas już pierwsze zdanie: ” – Chciałbym pozabijać wszystkich i zostawić tylko nas – powiedziałeś.”

Po drugie pamięć.

Marcin Pawlik (wywiad znajdziecie tutaj) powiedział, że najczęściej pojawiającym się w jego wierszach słowem jest „pamięć”, jako ta, która tworzy to, co jest teraz i będzie w przyszłości. Pamięć jako modelator naszego spojrzenia na świat, próby wpływania na niego, na decyzje, które podejmujemy. Jakim doskonałym argumentem dla niego stałaby się ta książka (Marcinie – przeczytaj, proszę). W świecie między Nim a Nią wspomnienie gra pierwsze skrzypce. Próba zbudowania ze strzępków obrazów całości ciała bohatera. Jak przywrócić pełen obraz z sutka, obojczyka, zgięcia łokciowego? Prawda w pamięci: podkreślam, że to dwugłos. Ona pamięta tak, a on inaczej. Ona kosze na śmieci, a on letnią noc gdzieś zupełnie indziej. Kogoś pamięć zawodzi czy może to spojrzenie zupełnie inne, w zależności od człowieka. Kiedy po latach analizuje się przeszłość weryfikuje się odbiór sytuacji, ludzkich emocji. Kiedy dodać do tego balast doświadczeń, inne spojrzenie, upływ czasu okazuje się, że wszystko mogło być czymś zupełnie innym, ale pamięć nie daje za wygraną. Człowiek chce pamiętać z tą samą intensywnością swoją frajdę, ale też ból. To książka również o zawodności umysłu i naszej własnej modulacji rzeczywistości, którą potem nosimy przez lata jako prawdę. A gdzie jest prawda w dychotomii odczuć?

Po trzecie kobieta.

Jeśli autorki komiksu „Istota” (recenzja tutaj) miały chęć wyzwolenia kobiet z kajdan i pokazania im, że mogą marzyć, że mogą podejmować seksualne tematy i decyzje bez skrępowania… cóż. Znacznie więcej wyzwolenia i samoświadomości, również erotycznej otrzymują kobiety po lekturze Dzido. Kilku kochanków, może kilkunastu, może więcej. Radość z kokieterii, flirtu, dotyku. Poszukiwanie spełnienia, prowokowanie go. Otwartość na miejsca, szybki seks w dziesięciominutowej przerwie w pracy w jakimś zaułku, a może knajpa z lustrami weneckimi w toalecie. Dlaczego nie? Autorka pokazuje, że kobieta może być gotowa do działania tak jak mężczyzna, że może pragnąć, rozkochiwać, wybierać, decydować, prowokować, nęcić, że może wszystko. Marta Dzido pokazała jak wspaniale jest być świadomą kobietą.

Po czwarte dorosłość.

Jest niepokojąco prawdziwe spojrzenie na dorosłość. Jest odarcie z mitu spełnionego dorosłego. Oto już ukształtowani, podobno spełnieni – dorośli: z kredytem, rodzinnym samochodem, obrączką na palcu i korporacji. On, głowa rodziny, wypełniający swoją powinność, świetnie grający swoją społeczną rolę. Wyrósł już przecież z tułaczki po marokańskich piaskach. Nie połyka już ognia na setkach różnych europejskich ulic. Ona ma zmarszczki, które nie są już tylko mimiczne, a jej ciało jest poorane rozstępami po ciąży, po karmieniu piersią. Potrafi ugotować obiad, stworzyć domowe ognisko. Tyle, że starzejąc się mamy w sobie marzenie o witalności, szaleństwie o ogniu, który pamiętamy… chyba, że wolimy myśleć, że to wszystko tylko nam się przyśniło i uśmiechamy się nieco pod nosem, tak, żeby nikt nie widział.

Po piąte współczesność.

Dawno nie zachwyciłam się tym, jak subtelnie można dawać klapsy temu jak teraz żyjemy i jak wyglądają relacje międzyludzkie. Chlast: twoje instastory, chlast: twój profil na FB skrojony odpowiednio, chlast: telefon, który nie zżera impulsów i możesz go wykonać ze środka burzy piaskowej, chlast: sms zamiast listu, którego potem uczysz się na pamięć i czytasz setki razy; chlast: like, który wrzucę pod twoim zdjęciem, a ty od razu będziesz wiedział, że ja wiem. Chlast w twarz.

Czytajcie, Czytacze.

„Znów jest rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty któryś.

Nosisz czarną spódnicę do kostek, buty na koturnie, kusą kurtkę z futrzanym kołnierzem. Malujesz usta na fioletowo. Obcięłaś włosy, zupełnie, prawie na zero.”