Trudno nie zgodzić się z tekstem wstępu do „Mitologii słowiańskiej” Jakuba Bobrowskiego i Mateusza Wrony. Od dawien dawna hołduje się potężnie rozbudowanej mitologii greckiej i rzymskiej, którą poznaje się w szkołach od najmłodszych lat, jako wzór antycznej myśli i złożoności ludzkich wyobrażeń. Pokazuje się nam jak starożytni Europejczycy tłumaczyli sobie wszelkie zjawiska przyrody, występujące na ziemi oraz odpowiadali na zagadki filozofii: skąd przyszliśmy, jak powstał świat, jak powstały góry, morza i wszystko, co nas otacza. Wątki wierzeń religijnych wplatane są w historię sztuki oraz tamtejszego życia, jako przykład podwalin pod późniejsze wieki i przemiany. Trudno dyskutować z wagą wierzeń i kultury Grecji czy Włoch biorąc pod uwagę ich ekspansywność na przestrzeni stuleci i zasiewanie cząstek kultury w wielu miejscach dawnego globu. Wiadomym jest, że pozostał ogromny materiał badawczy o dawnych kulturach. Wiemy przecież też sporo o Mezopotamii, o Egipcie nie wspominając. Nasuwa się jednak pytanie czy nie za bardzo kultywujemy (przynajmniej w kwestii edukacji) kulturę krajów śródziemnomorskich, zapominając o najbliższej nam: pogańskiej. Ta radziła sobie doskonale, zarówno z wytłumaczeniem ww zjawisk, stworzeniem obrazu relacji między bogami, wyposażyła nas też w podział dobra i zła, stworzyła genealogię i opowiadała o wielkich bitwach. Dysponujemy całą plejadą demonów (biesów), której nie można się wstydzić. Skąd więc tak nikła wiedza na ich temat w społeczeństwie?
Należy uświadomić sobie, że nasze ziemie były chrystianizowane, a co za tym idzie skutecznie wypierano wierzenia utarte przez autochtonów. Podaje się, że finalnie zatarto prywatne kultywowanie tych wierzeń w granicach wieku XVI. Pozostały skąpe informacje, dotyczące odtworzenia panteonu słowiańskiego, a tym samym całej koncepcji świata religijnego. Manewrowanie pomiędzy nimi wydaje się być karkołomnym zajęciem i na pewno wielu badaczom pozostawia ogromne pole do domysłów. Pojawia się coraz więcej publikacji na ten temat, jednak nie są one i nie będą tak obszerne i bogate jak np. greckie.
Uważam, że negowanie „Mitologii słowiańskiej”, jako wartościowej pozycji i zarzucanie jej braku szczegółowości czy obszerności nie powinno mieć miejsca. To pozycja skierowana do osób, które chcą przybliżyć dzieciom nasze korzenie i są otwarte na religijny dialog, jako formę wiedzy czy nauki (albo zbiór ciekawostek). Książka jest napisana w sposób, który swobodnie może przyswoić sześciolatek (sprawdzone) i stanowi to dla niego nie tylko porcję wiedzy, ale też zastępuje bajkę na dobranoc. Dla osób takich jak ja, które mają niezmiernie (aż wstyd się przyznać!) okrojoną wiedzę na ten temat stanowi rewelacyjny bodziec do dalszych poszukiwań, które mogą być oparte o wyszukiwanie pozycji o zdecydowanie większym, wiedzowym zapleczu. Mamy tam solidny trzon pod eksplorowanie tej zapomnianej obyczajowości. Obraz, który wyłania się z książki to niesamowita opowieść, która bliska jest naszej ziemi. Historie o biesach są jak opowieści mojej babci. Rozmowa o boginkach, napisana ze swadą i w świetnej stylistyce, używająca określeń takich jak: „bajcara” tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to takie nasze i sielskie.
Te strzygi, wiły, boginki i wilkołaki! A przed majestatem Leszego i ja padłabym pewnie na kolana. Jest woda i powietrze, jest las. Jest to w czym nasi przodkowie żyli, czego się bali, o co zabiegali. Ta książka sprawiła, że poczytam, że znajdę, że doszukam się niejednej ciekawostki i na pewno nie raz uśmiechnę.
Na uwagę zasługuje też piękne i dbałe wydanie, co nie jest zaskoczeniem dla czytelników Wydawnictwa Bosz. Gramatura papieru, czcionka i kolorystyka są takie jak lubię (a jak wiecie, kocham czytać oczami) – po prostu piękne. Jak zawsze wisienką na torcie w przypadku takich pozycji są ilustracje. Tutaj Magdalena Boffito zabiera nas w oszczędną kolorystycznie, symboliczną wyprawę. Pojawiają się też scenki, jakby wyrwane z historii, którą czytamy.
Dlatego niezależnie od potrzeb wybierzcie się do księgarni i zabierzcie ze sobą tą pozycję. Dorośli na pewno czegoś się nauczą, inni przypomną, przekażą dzieciom czy wnukom kawałek naszej historii, a przy okazji przeniosą się do pradawnego świata, którego w kulturze popularnej jest wciąż mało. No, może fani Wiedźmina mięliby coś do powiedzenia;)
Czytajcie!
P.s. Przy okazji wpisu wróciłam do myśli Mircea Eliade. Warto sięgnąć po jego wizję sfery sacrum i jej rolę w humanistycznym podejściu do religii.