Czytanie jest poszukiwaniem. Banał, prawda? Zdarzają mi się jednak takie dni, kiedy próbuję przypomnieć sobie książki, po które sięgałam na wielu różnych etapach mojego życia. Czegóż to nie przewaliłam! Od ciągłego czytania poezji, prze Szekspira do poduszki, dokumenty i reportaże, albo książki o fizyce, mając nadzieję, że mnie wyniosą na jakiś niezwykły poziom wiedzy, po zdanie się na instynkt i grzebanie we wszystkim, co choć w najmniejszym stopniu wyda mi się wyjątkowe. Jestem w takim momencie swojego życia, że wybieram i nie kieruję się żadnym kluczem. Oczywiście nadal uwielbiam eseistykę, o której nie potrafię pisać (ale pracuję nad tym), lubię się udręczać, więc wszelkie sponiewieranie czytelnicze zawsze będzie mile widziane, ale widzę że wzrok ucieka w stronę książek wydanych lata temu, debiutów, po których spodziewamy się przeważnie mniej niż po znanych nazwiskach; odwracam głowę w stronę komiksów i pięknych ilustracji, które niosą ze sobą opowieści dalece bardziej rozbudowane i mądre niż moglibyśmy przypuszczać. W całej plątaninie opowieści, które serwują mi kolejne lektury, nie tylko te dla dorosłych, ale też te dla dzieci przydarzyła mi się powieść debiutantki Marty Knopik – „Czarne Miasto” (Wydawnictwo Lira).
Autorka, polonistka z wykształcenia, czasem pisała wysoko ocenione wypracowanie. Odpowiednia ilość przymiotników, umiarkowana liczba dialogów, wszystko skrojone, uczesane jak na wzorową uczennicę przystało. I być może ktoś zrobi autorce zarzut z tego szkolnego zabiegu, ale uwierzcie mi – wszystkie potknięcia Marty Knopik, które ktoś wypunktuje są nieważne, bo świat który stworzyła jest wyjątkowy i absorbujący. Historia, którą opowiada na ponad trzystu stronach wprowadza w jakiś dziwny stan, który graniczy z transem. Nie potrafię wyłuszczyć tego pierwiastka, nie potrafię wskazać co wywołuje ten senny, a jednak czujny odbiór historii, wiem jednak, że zamykając książkę odczuwałam ulgę, którą akurat w finale lektury poczuli też bohaterowie. Żywi i umarli bohaterowie.
„Czasami Wanda czuje, że to mieszkanie jest smutną, opuszczoną istotą, rozrastającym się w chaotyczny sposób organizmem, którego macki rozpaczliwie przeszukują kolejne pomieszczenia w poszukiwaniu energii życiowej mieszkańców, którą się żywi. Jest to rodzaj symbiozy, jaki często występuje w naturze, kiedy zwierzęta czy rośliny współpracują ze sobą dla obopólnego dobra. Mieszkanie w zamian za energię daje schronienie i dzieli się skarbami, których ma w zanadrzu nieskończoną ilość.” – fragment książki
Nie dajcie się zwieść. Nie tylko mieszkanie, które staje się epicentrum wydarzeń przeszłych, teraźniejszych i przyszłych (zresztą z tym czasem i jego linearnością bądź powtarzalnością to u Marty Knopik wcale nie jest tak oczywiście, jakby się mogło wydawać) zdaje się być w symbiozie z mieszkańcami czy przedmiotami. Połączeni łańcuchem są tutaj wszystkie postacie, miasta, wspomnienia, świat przedstawiony, wyobrażony, a nawet wiat, który wydaje nam się, że jest – a jednak go nie ma. W „Czarnym Mieście” wszystko jest ze sobą splecione jak korzenie dębu, o którym przeczytacie, którego historii wysłuchacie tak uważnie, jak uważnie słuchały jej siostry BeBe – córki Wandy, która spędza czas w fotelu, pod pledem, w towarzystwie czarnego psa o jakże zaskakującym imieniu: Czarny. Tutaj nikt nie jest obcy, choć tak początkowo nam się wydaje, a osoby, które spotykają bohaterowie zdają się być wpisani w te przedziwne sieci Czarnego Miasta. Nie dajcie się tez zmylić i nie szukajcie opowieści o Śląsku. Autorka z niego czerpie, oczywiście, wypowiada wprost „Śląsk”, kopalnia, górnictwo, praca, osad, śmierć górników… ale to wszystko zdaje się być jakimś wspomnieniem Śląska, którego już nie ma; jakimś kolejnym wyobrażonym światem, który oddał autorce na chwilę swój mrok i dziwnie gęstą zawiesinę w powietrzu. Nie szukajcie śląskiej gwary, nie róbcie zarzutu z tego, że to nie Śląsk – uwierzcie – w Czarnym, Białym, Kamiennym Mieście być może nic nie jest prawdziwe.
Trudno też napisać wprost i z pełnym przekonaniem, że jest to powieść o rodzinie. Jest, ale ograniczenie się do takiego podsumowania byłoby zgoła krzywdzące. To opowieść o dorastaniu w wybranym dla nas miejscu – a wiemy, że czasem nie mamy wpływu na to, gdzie trafiamy, gdzie mierzymy się z codziennością. To opowieść o pierwszych samodzielnych wyborach, które nawet z upływem lat nie są wolne od piętna tragedii. Ucieczki, odejścia i powroty. Przeprowadzki do „lepszych” światów, innych miejsc. Próby, które spełzają na niczym – próby zmienienia się, dostosowania, bycia ponad wspomnieniami, ponad duchami przeszłości. To opowieść o relacjach pomiędzy rodzicami, o cieple znajdowanym w domu, które można łatwo stracić. To zamiana ról: kiedy dzieci stają się rodzicami. To historia tego, że nie musimy być z kimś związani genem i krwią, aby wybrać go na członka rodziny. To cudownie piękna opowieść o miłości sięgającej dalej niż czas i grób – i niech mi życie świadkiem – jak pisanie o szczęśliwym małżeństwie jest mi czasem potrzebne! Jak dobrze jest przeczytać o śniadaniach, które mogłyby trwać godzinami i dzieciach w piżamach przy stole! Tak… to pomaga.
Skoro napisałam, że nie tylko o rodzinie, to znaczy, że jest ciąg dalszy. A jest nim pewien powrót do zapomnianych wartości. Nie znam autorki, ale miałam poczucie, że punktuje wszystko to czym żywi się współczesne społeczeństwo średniej warstwy społecznej, a swoją scenę dla wytykania nam tego wszystkiego osadziła Marta Knopik w Białym Mieście – mieście, w którym wszystko zdaje się być do siebie podobne (ba! takie samo): kuchenne, sterylne blaty, minimalizm mieszkań, który czyści indywidualizm człowieka, tak jak powietrze; zaprogramowany świat, w którym nie należy pokazywać prawdziwej twarzy, ulegać emocjom, przyznawać się do porażek, słabości, lęków, przykrości, wewnętrznych walk. Białe Miasto, to twór w którym zwyczajnie nie ma miejsca dla człowieka. Mimo to zjeżdżają się do niego ze wszystkich stron świata ci, którzy są w stanie (chcą, pragną) założyć maskę i funkcjonować w niej kilkanaście godzin dziennie. Niektórzy (jak jedna z sióstr) zrzucają ją czasem, ale inni? Na innych może już zastygła i zapomnieli, że ukryli pod nią samych siebie. To quasi dystopijne społeczeństwo i rzeczywistość, które stworzyła autorka są dla mnie jednym z najmocniejszych i najlepszych wątków w książce. Odzierają, z wielką klasą i kulturą, z fatałaszek nasz realny świat; punktują nasze chcenia wynikające z potrzeby mas, a nie nas samych. Może to tylko moja interpretacja, ale miałam wrażenie jakby ktoś chciał mi powiedzieć, że dużo wygodniej jest być sobą niż udawać.
„(…) Cała ta sprawa sprawiała, że Bianka, pomna diagnozy Belindy na temat stosunków społecznych w Białym Mieście, faworyzowania i promowania ludzi, z którymi znajomość może podnieść prestiż rodziny czy instytucji, była ponad całe to zamieszanie. Im bardziej się dystansowała, tym usilniej zabiegano o jej względy. Właściwie nieco bawiło ją to obnażanie prawideł rządzących Białym Miastem. Jako milcząca, tajemnicza księżniczka z odległego kraju została uznana za osobę odpowiednią do kierowania pracą ważnego działu i stuosobowym zespołem.” – fragment książki
Na koniec dodam tylko, żebyście byli czujni.Mieszają się tu bowiem czasy, umarli zdają się być bardziej żywi niż żyjący, a tajemnice sączą się z każdego portretu wuja, który nie jest prawdziwym wujem i każdej figurki, która pojawia się i znika z fasady przy kominku. Bądźcie czujni wsłuchując się w historie o powstaniu świata, pierwszych bogach, rdzennych mieszkańcach Czarnego Miasta. Nie próbujcie zrozumieć od razu, nie rozwiązujcie kryminalnej zagadki – puśćcie te liny, których kurczowo trzymacie się, jak rozsądku i realnego świata – tak ożywcze bywa puszczenie hamulców i oddanie się rytmowi opowieści. Marta Knopik bardzo sprawnie będzie meandrować pomiędzy bohaterami, ich historiami, po to aby wrócić do miejsc, a potem wspomnień; będzie wodzić za nos zmieniając czas, zapachy, odmładzając i postarzając swoich bohaterów. Opowie o bożkach, o społecznym zaślepieniu, o pędzie za nowością, przywódcami, o szafowaniu wyrokami i oszczerstwach, skierowanych w kierunku ludzi, którzy na to nie zasługują. Realizm magiczny staje się w tekście bohaterem, wychodząc li tylko z roli tendencji estetycznej. Sprawdźcie sami, bo książka warta jest przeczytania. Debiutującej Marcie Knopik kibicuję, wierząc że kolejna książka zaskoczy mnie ponownie.
Zaskoczy, bo przecież nie zdradziłam Wam tajemnicy…