Motyl

Moje życie, zapewne twoje też, składa się z szeregu czynności, które wykonujemy odruchowo. Wiemy, że kiedy słyszymy dźwięk budzika musimy otworzyć oczy, wstać, wysikać się, wymyć ręce, twarz, zęby. Niektórzy jedzą śniadanie i przeglądają prasę, ja wybiegam z domu bez śniadania z niedosuszonymi włosami, jakbym ciągle miała za mało czasu. Wiem, do którego wsiąść autobusu, żeby zdążyć do pracy, o której wyjść z domu. Mam zaplanowany dzień, wiem, że muszę poprosić portiera o klucze do gabinetu, wiem, które bezpieczniki włączyć, żeby uruchomić lampy i aparat rentgenowski, jak wykonać kalibrację tomografu komputerowego. Wiem, do jakiego chodzę sklepu i jak wygląda moja kuchnia, w którym mieszkam mieszkaniu i na jakiej ulicy. Pamiętam numery telefonów do wszystkich członków mojej rodziny, pin do telefonu, hasło do komputera w pracy. Pamiętam o urodzinach rodziny i pamiętam co czuję, kiedy muszę skorzystać z toalety. Czasem zapominam o jedzeniu, kiedy dzień jest wyjątkowo pracowity, ale organizm mi o tym przypomina. Żyję w swojej pamięci, dzięki niej się przemieszczam, poznaję twarze ludzi, którym z uśmiechem mówię „dzień dobry”, poznaję twarze tych, których widzę raz na rok i mimo, że nie potrafię przyporządkować do nich nazwiska witam ich serdecznie. Wiem, z którego kubka zawsze pije moja córka, wiem, który jest moim ukochanym, przywiezionym z Lanckorony. W pracowni leciał wtedy Miles Davis.

Jeśli są rzeczy, których się boję, to na szczycie są choroby. To w czołówce jest choroba Alzheimera. Choroba, która zabrałaby mi oczywistość.

Książka Lisy Genova „Motyl” to rzut kamieniem z ostrymi krawędziami, który trafia w tył twojej głowy. Krwawisz, boli cię. Piecze i myślisz, że zapamiętasz go już na zawsze. Ta opowieść wwierciła się we mnie już jakiś czas temu. Czekała na odpowiedni moment. Czekała na moment, w którym nie będzie wokół niej tak ogromnego zamieszania, kiedy nie będziemy iść do kina na film, nakręcony na jej podstawie. (świetna rola Moore i zaskakująco zjadliwa Stewart) Zaczekałam na moment, w którym będzie liczyła się opowieść o odwadze i bólu, o odczłowieczeniu.

Większość z was zna fabułę. Matka, żona, kobieta pracująca – intelektualnie, wpada w sidła postępującej choroby. Powoli zapomina. Myli. Miota się. Nie poznaje, nie może żyć bez karteczek, bez planu, bez pomocy i opieki. Niknie. Przestaje żyć. Walczy. Poddaje się. Walczy.

Opowieść o Alice staje się głosem tych, którzy zapominają, ale staje się też głosem rodzin, które stają wobec choroby najbliższej osoby. Oni też chorują, pogrążeni w powinności, miłości i lęku o ukochaną osobę. Ta historia to ogromna lekcja pokory wobec życia w normalnym rozumieniu. Naszej prozy, z której raz po raz jesteśmy niezadowoleni, do której mamy pretensje. Ta książka to też piękna opowieść o miłości i zmianach w jej rozumieniu i postrzeganiu, to próba przewartościowania życia i nauka nowego spojrzenia na otaczający świat i ludzi. To mądre spojrzenie na to co czyni nas człowiekiem, jak ważne są dla nas wspomnienia i jak bardzo zapominamy o radości z tego co mamy.

Czytajcie.

Ja krzyczałam w sercu, a miałam ochotę krzyczeć stojąc na balkonie. Późno w nocy, kiedy przeczytałam ostatnie zdanie.