„Choroba, Szaleństwo i Śmierć, te czarne anioły czuwające nad moją kołyską, nie opuściły mnie przez całe życie.”
– Edvard Munch
Od czego zacząć? To nie jest blog poświęcony malarstwu, choć mam wrażenie, że ze sztuką flirtuję tu i tam, wchodząc z nią w mniej lub bardziej intensywne relacje. Notka biograficzna, która miałaby zastąpić wstęp – może i niezła koncepcja, ale mamy XXI wiek, a ludzie chętnie korzystają z Wikipedii. Zresztą po co Wikipedia, jeśli dobry-wujek-Google podpowie od razu setki możliwości. Może przywalić znanym obrazem? Od razu będzie wiadomo o kogo chodzi, poczujemy zadowolenie, że znamy… miałoby to swoje uzasadnienie, gdyż w komiksie, o którym będzie mowa mnóstwo jest malarskich odniesień, które przemyca autor. O rany, rany. Po prostu zacznijmy.
Poznajecie, prawda? Tak, to „Krzyk” Edvarda Muncha – (1863-1944) norweskiego malarza, który zerwał z realizmem i zaczął malować emocjami. Ten sam, którego obrazy tuż po wystawieniu dzieliły publiczność i krytykę, którego rodzina była zaniepokojona odejściem od realizmu, a młodszy brat sugerował popadnięcie w obłęd, o którym mówiono, że maluje okropności, ten sam który nadal wzbudza emocje, ale też ten, o którym mówi się, że był geniuszem. Historia stara jak świat – najwięksi bywają nierozumiani za życia, docenieni z czasem, okrzyknięci objawieniami po pożegnaniu się ze światem. Bez względu na nasze własne opinie i odczucia, na zdania koneserów, krytyków czy profesorów – trzeba przyznać, że Munch był niezwykłym artystom. (sięgnijcie po artykuł zamieszczony na portalu niezłasztuka.net)
Wzięcie na warsztat życia i twórczości Muncha przez innego artystę nie jest specjalnie zaskakujące. Nie od dziś o wielkich świata sztuki powstają filmy, książki, to nimi inspirują się inni. Jednak to co zrobił Steffen Kverneland – autor komiksu „Munch” jest niezwykłe i stanowi jedną z moich najważniejszych pozycji w biblioteczce. Siedem lat pracy, poszukiwań, badań, wycieczek śladami Muncha. Siedem długich lat pracy nad komiksem – niewyobrażalna dla mnie praca i samozaparcie. Jako czytelnik jestem wdzięczna, inaczej nie potrafię tego wyrazić. Kverneland stworzył mieszankę doskonałą:
Powstał komiks, który z powodzeniem trafi do laika – nie znasz obrazów, nie interesujesz się sztuką, życiem artystów? Nie ważne, przeczytasz jak najlepszą powieść, odnajdziesz wartką akcję, odnajdziesz alkoholowe odmęty, zadymione kluby, piękne kobiety, sporą dawkę zazdrości i ludzkich bolączek. Dostaniesz to pięknie zilustrowane przez autora – a ten na przestrzeni komiksu zmieni formę podania, przeskoczy po palecie kolorów, kresce, dorzuci zdjęcia. Będzie ci się podobało, być może zechcesz odnaleźć oryginały obrazów, być może sprawdzisz czy autor zrobił bardzo dokładne mini reprodukcje, być może dzięki tej pozycji zaczniesz swoją malarską przygodę. Jeśli nie? Będziesz bogatszy o kawał biografii Muncha. Podglądniesz też dekadentyzm w fin de siecle i kilka chwil dobrej zabawy oraz refleksji. Odnajdziesz polski akcent – może zrobi ci się miło, sprawdzisz kim był Stanisław Przybyszewski. Nie zawiedziesz się.
Nie zawiedziesz się i ty – wytrawny graczu, który rzucasz nazwiskami i przywołujesz w głowie najdrobniejsze detale dzieł sztuki. Kverneland zaprasza cię bowiem do świata, w którym możesz się wykazać. Jeśli znasz dobrze biografię Muncha zweryfikujesz fakty, odwołasz się lub chętnie sprawdzisz podane źródła, bo musisz wiedzieć, że pan Steffen K. nie zmyślił historii. Wyobraził sobie teksty w chmurach, które będą prawdziwe, a Munch pisał, pisał wiele. Autor sugeruje, że mógł być jednym z protoplastów komiksu marząc o połączeniu słów i obrazu. Dzienniki Muncha, „Pakten. Munch – en familiehistorie” Bodila Stenseth’a, teksty Strinberga… Zapewne nie potraktujesz poważnie scen, w których Munch tworzy swoje obrazy, ale docenisz jak bardzo Kverneland chciał wejść w głowę Muncha, choć wrzucał też żartobliwe, współczesne dyskusje, które siliły się na odpowiedzenie na pytanie, co myślał Munch – śmieje się, bo nigdy się nie dowiemy. Autor, choć jego życie naznaczone śmiercią tak jak Muncha, choć zapewne odnalazł wiele z siebie w swoim bohaterze nie jest w stanie odpowiedzieć nam na pytanie o mroczny umysł artysty. Być może, jak ja, będziesz miał momentami wrażenie, że aby stworzyć coś tak intymnego autor musiałby sięgnąć granic obsesji – jeśli miałeś takie podejrzenie daj mi koniecznie znać. Ciągle szukam na to dowodów;) Artysta – Kverneland nie Munch – przemyci też nie tylko całe dzieła Edvarda, ale ich fragmenty, a też nie pozostanie tylko z norweskim malarzem – jak wielu obrazów się doszukasz? Nie znudzisz się też manierą malowania, bowiem Kverneland zmienia ją, tak jak zmieniało się życie bohatera. Uwiedzie Cię mocną kreską czarnego tuszu, zderzy to z krwistą czerwienią, by potem przejść do niby niedbałych szkiców, z nich przeskoczyć na stonowaną sepię rodem ze starych zdjęć, by na końcu uderzyć w ciebie współczesnym kolażem z cyfrowym zdjęciem. Zmieniać się będzie też wizerunek bohatera – od karykaturalnej, wyraźnej młodości z narastającym obłędem w oczach do realistycznej starości. Pewne jest to, że wszystko wykonane jest z niezwykła starannością i wyczuciem. Malarskie kadry są osobnymi perełkami i takie pozostaną w mojej ocenie.
Timof Comics przyzwyczaja mnie do pozycji z najwyższej półki i stawia poprzeczkę coraz wyżej.
Wspaniale o komiksie napisał Mariusz Szczygieł na swoim koncie na Instagramie: „Jeśli podoba Wam się 'Krzyk’ (obojętnie który, bo E.M. namalował niejeden), to komiks 'Munch’ mówi 'skąd ten krzyk’.”