Nie ma takich kobiet

„Kilkanaście kobiet, a każda niezwykła. Zmagają się z życiem. Idą pod prąd. Kochają, buntują się, pracują i walczą. Biorą się za bary z ustalonym porządkiem świata. Niekiedy znaczy to nawet, że działają wbrew sobie. Ta w płomiennej sukience to specjalistka od kobiecej poezji pisanej w jidysz, ta zamknięta w klatce z małpami wlazła tam na własne życzenie, do tego twórczyni pojednania polsko-niemieckiego i artystka po ASP, która przygotowuje zmarłych przed ich ostatnią drogą. Te i kilka innych. Są jak komety. Przyciągają wzrok, intrygują. Obserwujemy je, zaglądamy pod podszewkę ich życia. Dzielą się z nami swoimi przemyśleniami, swoją siłą i swoim buntem. Zarażają entuzjazmem, determinacją, wytrwałością i wolą walki w najsłuszniejszych sprawach. Nie ma takich kobiet? Jak dobrze, że są! Są wszędzie.” – napisała na okładce Violetta Nowakowska, autorka książki „Nie ma takich kobiet”, Wydawnictwo Warstwy

Nie potrafię czytać tej książki bez drżenia ciała. Takiego niewidocznego, wewnętrznego. Widzicie, tak się składa, że od lat zastanawiałam się czy ktoś chciałby przeczytać o mojej babci. Nosi w sobie niezwykłą mądrość – choć nie mogła się uczyć, bo jej zabroniono; siłę – choć choruje połowę swojego życia, codziennie faszerując się ogromną liczbą tabletek w różnych kształtach i kolorach; dobro – nie zliczę osób, których dziećmi babcia się opiekowała, jak swoimi – to oczywiste, osób starszych, którym podawała pomocną dłoń, choć sama jest już starszą panią, której czasem nie jest łatwo iść na zakupy; bunt – bo wcale nie boi się ze mną dyskutować o prawie kobiet do aborcji, eutanazji i wypowiadać swoich poglądów z pełnym przekonaniem doświadczonej kobiety, która niejedno widziała, słyszała i przeżyła. Często zadawałam sobie pytanie czy ten rodzaj nieszczęsnego, kobiecego życia i posłuszeństwa; praca jako szwaczka czy „pani z kiosku”, niania, opiekun osób starszych, rodzinna kucharka, pani domu, krawcowa dla bliskich… czy ktoś chciałby, aby opowiedzieć mu o tych wszystkich niezwykłych historiach, które ja słyszę? O młodości, która miała w sobie tyle romantyzmu, że „Duma i uprzedzenie” to pikuś; o śpiewach zalotników pod jej oknami, o tym pięknym kruczoczarnym warkoczu, który ja znam już tylko ze zdjęć. Widzicie, ja bardzo chciałabym, żeby ktoś o niej opowiedział. Tak samo jak o mojej nauczycielce matematyki ze szkoły podstawowej, pani Zofii Polak, dzięki której tak wielu zna tabliczkę mnożenia. Śmiejcie się, ale to niezwykła pedagożka i wierzcie mi, wzruszam się już na samą myśl o niej. Nigdy wcześniej i później nie spotkałam osoby, o której nikt, ale to zupełnie nikt nie mówił źle. O niej nie mówili. Ze spokojem i jakimś nieprzeciętnym darem potrafiła wlać w te nasze zakute łby wiedzę. Pamiętam, że była w niej jakaś tajemnica, którą zawsze czułam, ale nigdy nawet nie zbliżyłam się do jej poznania. Bez względu na wszystko, będąc jej uczennicą i wspominając ją teraz z perspektywy dorosłej kobiety wierzę jej i w jakąś nadprzyrodzoną moc, którą posiadła – moc nauczania. Gdyby tak ktoś zechciał o niej napisać… W bloku mojej babci mieszka też pewna pani, której los zabrał zdrowie i ograniczył możliwość przemieszczania się, ale dał talent wyszywania. Matko z córką, jakie ona komże wyszywa, jakie obrazy, jakie wzory… jak to jest wymuskane, jakie staranne, jakie piękne! I tak mnie czasem martwi, że może nikt nie przyjdzie z dyktafonem i nie podpyta. Pewnie żadna z nich nie chciałaby mówić. Pewnie każda machnęłaby ręką i przegoniła. „Kto to widział, żeby o mnie… napisz o kimś kto coś zrobił, kto wart…” – tak sobie wyobrażam ich reakcje. Violetta Nowakowska pisząc książkę „Nie ma takich kobiet” sprawiła, że uwierzyłam, że jeszcze jest szansa, aby historia tych „moich” kobiet nie została zapomniana.

W doskonale wydanej i zaprojektowanej przez Wydawnictwo Warstwy książce (to jest naprawdę perełka, to nie podlega nawet najmniejszej dyskusji, nawet próbie – książka jest pięknie wydana, koniec) chowają się opowieści o kobietach. Violetta Nowakowska fascynuje się i zapala, węszy, nie daje się odstraszyć ani przepędzić, wydreptuje te ścieżki do zakamarków pamięci, do kobiet, do archiwów, do jednej fotografii, aby „ocalić od zapomnienia”, to co niezwykłe. Nie przeczytałam książki jednym tchem, o nie! Wcale nie dlatego, że jest trudna, długa, gruba… dlatego, że każda z tych kobiet, które przybliżyła autorka zostawała ze mną i musiała sobie znaleźć we mnie miejsce. Do tej pory najgoręcej i najpiękniej tulę do serca nieżyjącą już bohaterkę Annę Marię Stadnicką. Cóż to musiała być za kobieta! Wiecie gdzie pracowała? W zoo. Była panią, która pilnuje szaletu. Tyle, że manierami, znajomością języków i obyciem w towarzystwie biła na głowę większość ludzi ją otaczających. Ta pani szaletowa była prawdziwą hrabiną, Anna Maria hrabina Stadnicka herbu Drużyna. Ta kobieta, która nadawała się do prowadzenia światowego życia, obracania się na salonach, może bycia mecenaską młodych artystów. Oczytana, recytująca z pamięci, dyskutująca o literaturze jak najtęższe uniwersyteckie głowy żyła na granicy ubóstwa, choć o jej byt walczyli dobrzy ludzie skupieni wokół. Śmiem jednak podejrzewać, jak czyni to też autorka, że ona chyba wcale nie pragnęła już zbyt wiele. Sama Stadnicka przyznaje w wywiadzie, że lubi samotność, a z dawnymi znajomymi i przyjaciółmi nie utrzymuje kontaktu, bo obawia się, że zmiana jej statusu majątkowego nie byłaby dobrze widziana, a jej próba kontaktu potraktowana może jako pretekst do proszenia o pomoc. I te książki. Te książki, które czyta przy bladym świetle lampy naftowej i w pracy, w tym szalecie obok żubrów, szalecie niezwykle kulturalnym. Choć Nowakowska nie może już porozmawiać ze swoją bohaterką, czego żałuje i ona (i ja!) dopytuje i wierci wszystkim dziurę w brzuchu, żeby wspinali się na wyżyny możliwości swojej pamięci i mówili. Każdy trop, każde zdanie, każde wspomnienie zdaje się być na wagę złota. Część rzeczy, faktów, można sprawdzić, odkryć, ale najważniejsza jest opowieść. W opowieściach jawi się jako dystyngowana staruszka, która zdaje się mieć misję rozkochania wszystkich w literaturze. Pociągając papierosa wydaje się być smutna, że księgowe nie czytają, zatem przynosi im to i owo, jakieś „czytadło”, które przechodzi z rąk do rąk i daje podwaliny pod późniejsze odkrycia, po chęć czytania.

A Mira Żelechower-Aleksiun? Jak mi się podobają te rozmowy. Choć nie zgadzam się wcale z jej opinią o „Nimfomance” Larsa von Triera, to opowieść o niej robi na mnie piorunujące wrażenie. Googlowałam jej nazwisko cała nadąsana, że nic mi nie mówi, a przecież Gardzienice, a przecież na „rynku” od końca lat 60., a przecież „wisiała” w Zachęcie. Palą mnie policzki ze złości. Przestają, kiedy zaczynam przeglądać prace artystki. Mam już swój ulubiony: Do nieba! Do ziemi! Z cyklu Uciszanie demonów (akryl na płótnie). Jakie to są kolory! Jak ten obraz magnetyzuje, jak wciąga. Jak lecę, a może spadam kiedy na niego patrzę, a przecież nie widzę go na żywo.

Jest też Ewa Unger. Kiedy zmarła, w jednej z gazet pojawił się nagłówek: „Żyła dla dialogu.” Myśleć po polsku i po niemiecku, czuć jedną i drugą wrażliwość – ona potrafiła.

Czy jest sens, żebym opowiadała Wam o niezwykłej czułości autorki? O kolejnych bohaterkach? Nie. Mam zresztą nadzieję, że poznacie je sami. Bo widzicie, w tej książce nie jest ważne pisanie o tym, czy to reportaż, zbiór opowiadań czy pamiętnik z poszukiwań. Jeśli nazwiemy ją reportażem, można zastanawiać się nad istnieniem bądź nie autora. Podobno dobrze jest, jeśli się nie pojawia, chłodno relacjonuje, dokumentalizuje. Nie wyobrażam sobie, żeby w tej książce nie było autorki. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło zabraknąć jej emocji, szaleńczego oddania swoim bohaterkom, tej obsesji. Co ciekawe, Nowakowska staje się bohaterką między bohaterkami. Nie wiem czy zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele opowiedziała o sobie, pisząc o innych. Myślę, że wrażliwa dusza, szczera dusza, dusza zachłanna – jaką, jestem pewna, posiada autorka książki – nie mogła sobie pozwolić na brak własnego filtra. Wszystkie elementy, które Nowakowska wprowadza do opowieści są ważne. Obrazy, które widzi, gesty, które obserwuje u swoich rozmówczyń, wielokrotnie odsłuchiwany wywiad (nawet w wannie), światło, pierwsze rozmowy, wszystkie emocje, które temu towarzyszą… to wszystko bez niej, bez Nowakowskiej, nie miałoby sensu.

Chcę wierzyć, że Nowakowska da zaczyn innym opowieściom, o innych kobietach, ukrytych w innych miastach. Może pokaże, że można i warto patrzeć szerzej, dokładniej, w najbardziej niepozornych sąsiadkach wypatrywać czegoś niezwykłego. Zadaję sobie jeszcze pytania o to, co autorka pominęła (przecież nie miała czasu na biografie), czy świadomie? Czy mogłaby więcej, szerzej? Czy znalazła już inne kobiety? Kolejne bohaterki?