„To, co nienazwane, nie istnieje. O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć. Język i tylko język tworzy naszą rzeczywistość. Świat, w którym żyjemy, jest światem znaczeń – znaczeń, które sami przypisaliśmy jego różnym aspektom i częściom.” (fragment opowiadania „Zostańcie z nami”)
Mam wrażenie, że dopiero zaczynam odkrywać literaturę. Niby zawsze czytałam. Mniej lub więcej w zależności od okresu i intensywności życia. Niby zawsze grzebałam w księgarni na Grodzkiej za czymś fascynującym, ale na palcach jednej ręki mogę zliczyć fascynacje czy odkrycia, które miałyby zmienić moje podejście do literatury czy świata. Miałam fazę na czytanie wszystkiego – obyczajówki, kryminały, romans z Kingiem – wszystko. Ale mnie nie satysfakcjonowało. Czegoś mi brakowało – nie mówię, że to złe powieści. Po prostu szukałam czegoś więcej. Chciałam wyflaczenia, które przeżywałam z Sylvią Plath. Chciałam wcale nie łatwej literatury Stasiuka, chciałam filozofii jak u Sartre’a. Chciałam się czegoś nauczyć, chciałam zrozumieć więcej, albo cofnąć się i nie rozumieć nic. Książki prowokują. Książki to sformułowane myśli drugiego człowieka – mogę Cię porwać, zahipnotyzować, odrzucić, zainspirować, doprowadzić do łez.
Chwile, które przeżyłam z Markiem Sindelką są bezcenne. Zbiór opowiadań „Zostańcie z nami” to niezwykle wciągająca lektura. W zdawałoby się krótkiej, nieco pomijanej formie autor zawarł tak wiele elementów, taką feerię emocji i ludzkiego bytu, że jest to aż niewiarygodne. Powiedzieć, że dojrzała – nie wystarczy. Mądra, spostrzegawcza, trafiająca w sedno. Nadal czegoś brakuje.
Otwierające opowiadanie „Imię” jest fascynujące. Niepokojące, bo opowiada o wewnętrznej walce o pamięć, o swoją własną tożsamość, którą kształtowała ta druga osoba. Ale tej drugiej osoby już nie ma. Świat toczy się obok, dzieci rozprawiają, co zrobić z osamotnionym ojcem, a ojciec – ten samotny człowiek prowadzi swoją wewnętrzną walkę o pamięć i – zdaje się – godność.
Tym, co daje więcej pytań niż odpowiedzi, tym co wprowadza w stan niepokoju to opowiadanie tytułowe. To doskonały obraz współczesnego zanikania języka i komunikacji. To też pewien rodzaj alegorii do świata jako teatru. Mamy tu do czynienia z zakładaniem masek, swoistą paplaniną niemal jak w biblijnej wieży Babel, choć wszyscy mówią tym samym językiem. Pozornie przerysowane sytuacje w opowiadaniu nabierają bardzo realnej formy. Satyra na instytucję celebryty, na ogrzewanie się w celebryckim cieple. To opowieść o głupocie i mądrości, o młodości i dojrzałości i wreszcie o wymierających relacjach międzyludzkich. Te wzajemne stosunki osadzone są w małżeństwie, parach, znajomych.
„Gdzieś to pomału ruszyło, rozkołatało jak serce jaszczurki śpiącej pod kamieniem. Okopaliśmy się na swoich pozycjach, ogrodziliśmy drutem kolczastym granice, z oczami nabiegłymi krwią strzeżemy terytorium, ziemi niczyjej, martwego zaminowanego pola, na którym nie rośnie nawet jeden chwast. Z tej odległości cię nie widzę. Nie wiem, jak wyglądasz. Nasze pustkowie jest zbyt rozległe. Miłość? Nie. Samotność we dwoje. Podwójna samotność. Gdzie mi się zgubiłaś? Nie zgubiłam się, ty naiwny durniu, nigdy mnie nie miałeś. Nic nie masz, tylko martwą, prześwitującą skórę, którą zrzucam z każdą minutą, każdą sekundą. Nawet tego nie masz. Masz tylko wyobrażenia o moim naskórku, masz tylko samego siebie.” (Fragment opowiadania „Zostańcie z nami”)
Możecie przeczytać wszystkie opowiadania naraz, wybiórczo, w odstępach czasu i ciągiem. Nie ważne. Ważne, aby je przeczytać.
Jest jeszcze jedna rzecz, która kompletnie mnie uwiodła. Tempo. (tu ukłony do tłumaczki: Anny Wanik). Tempo przywodziło mi na myśl narrację w filmie Fight Club, który uwielbiam. Krótko, mocno, jak uderzenia bębna, jak intensywnie stukany beat; raz, raz, raz, tak, tak, tak, tuk, tuk, tuk – jakbyś maszerował i jakby słowa wymuszały na tobie tempo czytania, specyficzny rytm. Fenomenalne doświadczenie!
Do książek, Czytacze!