(…) musi być naprawdę na dnie rozpaczy, pomyślałem, i jeszcze zanim zamknęły się za nami drzwi windy, wiedziałem, że nie zdarzy się nic, nawet nie miałem ochoty zobaczyć jej nago, wolałbym tego uniknąć, a jednak stało się i tylko potwierdziło moje przeczucia: nie tylko w życiu uczuciowym dostała po tyłku, ale również jej ciało poniosło nieodwracalne straty, jej pośladki i piersi przypominały wychudzone, skurczone, zwiotczałe i obwisłe placki, nie mogła już i nigdy nie będzie mogła uchodzić za przedmiot pożądania.
Michel Houellebecq, Uległość
Tym cytatem Petra Hulova, czeska pisarka, którą polscy czytelnicy poznali już, zapoznając się choćby z Macochą (Wydawnictwo Afera, 2017), rozpoczyna książkę Krótka historia Ruchu. Odsłania tym samym główny problem przedstawiony w powieści: kobieta sprowadzona tylko do opakowania, które staje się jedynym elementem wartościującym. Tyle, że Hulova nie tworzy kolejnego feministycznego manifestu, który analizuje patriarchat i jego konsekwencje dla społeczeństwa, a przynajmniej dla jego żeńskiej populacji. Przeciwnie, tworzy dystopię, w której to kobiety dominują, wprowadzają swoje zmiany. Niedaleka przyszłość przynosi zatem rządy matriarchatu pełną gębą i twardą ręką.
Poznajemy Verę – pracownicę Ruchu, która wierząc w ideały i misyjność działań całej organizacji, w pocie czoła, wyrzekając się swojego życia, pracuje dla sprawy. Powolutku pnie się po stopniach „kariery” pracując w Instytucji – ośrodku terapeutycznym, który ma na celu zmienić mężczyzn. Zmiana ta ma spowodować zmianę myślenia: kobieta jako obiekt pożądania? Tak, ale nie tylko w okresie kuszącej i nęcącej młodości, jak to było w ciemnoczasie – ale również w pomarszczonej starości ozdobionej wiszącą skórą, srebrzącymi się włosami łonowymi, fałdami brzusznymi, dla których grawitacja jest bezlitosna, tak zresztą, jak dla piersi. Zero ingerencji chirurgii plastycznej (zgroza!), brak makijażu (cóż za przeżytek!), bez wspomagania bielizny kształtującej (co za porażka kobiet z ciemnoczasu!). Liczy się natura i jej normalne konsekwencje związane z upływem czasu. Jak tego dokonać? Otóż sprawa wydaje się oczywista.
Przede wszystkim unifikacja. Zapomnijcie, drogie panie, o kolorowych fatałaszkach, które kupowałyście na poprawę nastroju, żeby poczuć się dobrze, pięknie – Ruch zadba o bezkształtny dres, w którym każda z was poczuje się wolna. Uniform, który żadnej z was nie wyróżni, nie podkreśli tego, czym chciałybyście się pochwalić. Wszystkie tak samo piękne, tak samo… takie same. Comiesięczne wizyty u kosmetyczki, fikuśne paznokcie i zbyt dużo pieniędzy wydanych na podkłady, korektory, fluidy, pudry, cienie, maskary, i co tam jeszcze było w użyciu, to przeżytek, który panoszy się jeszcze wśród terenów odległych, wiejskich, prowincjonalnych, do których głos Ruchu dociera z opóźnieniem i mniejszą intensywnością. Jednak i tam zmiana dotrze. Licz się z tym, że jeśli przywieziesz męża do Instytucji w celu zmiany go w lepszy mentalnie model oraz wyciągnięcie z niego maksimum możliwości intelektualnych (penis z IQ 130 to obietnica złożona przez Ruch), będziesz coachowana. Pożegnaj się z silikonowymi wkładkami w piersiach, z których tyle lat byłaś niezadowolona; zdejmij te doklejone rzęsy, oddaj się w ręce specjalistek i jedź do ośrodka, który pokaże ci, że to wszystko jest już niepotrzebne. Nastał jasnoczas – a w przeciwieństwie do ciemnoczasu – teraz jest wspaniale. Teraz jesteś warta wszystkiego niezależnie od wyglądu i gładzi nóg.
„- Ale jak będę stara i gruba… to… co właściwie będzie mu się we mnie podobało? – pyta, szukając kluczyków, a ja muszę się złapać maski auta, bo dawno nie dostałam tak mocno po łbie obuchem kołtunerii.
– Naprawdę nie znajduje pani niczego takiego? Nie szanuje pani siebie? – Już przy słowach „nie szanuje”, wiem, że strzępię język, bo gdyby się szanowała, nigdy nie zadałaby tak absurdalnego pytania, kończę więc okrągłymi zdankami: ‘Między innymi tego nauczy się pani w Ośrodku’ i ‘W Ośrodku pomogą pani to dostrzec’, bo mam dzisiaj urwanie głowy, w Instytucji czekają kolejne petentki.”
O ile działania wyzwoleńcze dla kobiet sprawiają wrażenie łagodnych w przebiegu, to sprawa ma się inaczej z męską częścią populacji. Wieloetapowa terapia obejmuje wysmakowane sposoby prania mózgu, które – w razie wyjątkowo opornych pacjentów – mogą skończyć się sięgnięciem przez personel do zastosowania elektrowstrząsów. Vera jest cierpliwa. Ta pierwszoosobowa narracja czyni cuda, bo mamy wrażenie, że jesteśmy Verą, stajemy się Verą, nosimy w kieszeni fartucha rękawiczki, które przydadzą się podczas testowania pacjentów. A Hulova nie cacka się z czytelnikami: bywa niesmaczna, jest skrajna w realizmie opisywanych czynności, jest perfekcyjna w konstruowaniu rozmów między personelem Instytucji a pacjentami.
Vera tworzy memuary. Zapisuje z niezwykłą starannością wszelkie informacje, związane z terapią, pacjentami, trudnościami w zderzeniu np. z przedstawicielami Gwardii Męskości (zawsze musi być jakiś antagonista, a ci fanatycy ciemnoczasu wciąż mają w sobie siłę) oraz przebieg spotkań i poszczególne fazy leczenia.
„Jeśli przejście z ciemnoczasu w jasnoczas można nazwać skokiem dyskursywnym i cywilizacyjnym, a już z tysiąc razy przekonałyśmy się w Instytucji, że tak jest, egzamin końcowy to skok cywilizacyjny par excellence.”
O wszystkich sposobach na dominację kobiet i utrzymanie jasnoczasu, jako ery słusznej i pięknej, musicie przeczytać sami. Cóż to byłaby za przyjemność z lektury, gdybym wybebeszyła całą konstrukcję, którą stworzyła autorka.
Krótka historia Ruchu jest opowieścią hermetyczną. Próżno szukać tu wielkiej rozciągłości czasowej, miejsc, które opisują całą Europę, analiz, metadanych. W przeciwieństwie do rozmachu Opowieści Podręcznej Margaret Atwood – Petra Hulova kondensuje uderzenie na kilku lokacjach i ograniczonej liczbie postaci, nie odbiera to jednak czytelnikowi refleksji, która nie opuszcza go długo po odłożeniu lektury. Hulova działa na wielu płaszczyznach. Z jednej strony tworzy opozycję do popularnych dystopii, jak wspomniana historia Gilead u Atwood, ale również szokuje, rozśmiesza (często jednak z goryczką), a nade wszystko zadaje zasadnicze pytania o istnienie reżimu: w każdej jego formie.
Hulova stworzyła powieść, która przywoła humor znany nam z Seksmisji, jednak w obecnych czasach może być uznana za wywrotowca. Błędem jednak jest czytanie Krótkiej historii Ruchu wprost, wciskając ją tylko do szufladki z napisem: feminizm. Dużo pełniej przemówi, kiedy damy jej oddech i rozszerzymy pole działania o potrzeby ludzi (bez podziału na płeć); kiedy damy się obezwładnić wizji skrajności, przesady; kiedy dostrzeżemy obserwacje starszych kobiet, zastanowimy się nad obecną sytuacją i spróbujemy postawić sobie pytania o upragniony środek, idealny balans pomiędzy patriarchatem a matriarchatem. Skłamałabym, pisząc, że to groteska, której nie należy traktować jako głos zaangażowany. Hulova jasno bowiem kreśli bolączki żeńskiej części społeczeństwa, wskazuje na umniejszenie, uprzedmiotowienie, pobłażliwość, a nade wszystko kult młodości i nieosiągalnych bez skalpela ideałów. Wskazuje na kobiece potrzeby, pokazuje coś więcej niż skorupę; zwraca uwagę na wewnętrzny seksapil. Pisze o tym w sposób przerysowany, kreśli gargantuicznych rozmiarów absurdy, wpada w sidła przesady, co pozwala spojrzeć na powieść z kolejnej, komicznej niemal perspektywy. Marzę o tym, aby czytelnicy usłyszeli melodię, która niesie się przez całą książkę – pieśń potrzeby życia gdzieś pośrodku.
___
Petra Hulova
„Krótka historia Ruchu”
przełożyła Julia Różewicz
Wydawnictwo Afera, 2021