O ludzkim bólu, empatii i wierze w człowieka.

Czasem jest tak, że po prostu otwieram książkę i ona mnie łapie i wciąga od pierwszego zdania. Omamia mnie i daję się jej prowadzić. Chłonę, myślę i czytam zachłannie, niemal jakbym czytała po raz pierwszy. Taka jest właśnie książka Lauren Wolk „Rok, w którym nauczyłam się kłamać” z Wydawnictwa Dwie Siostry. Powiedzieć, że to mądra książka dla starszych dzieci i młodzieży to zdecydowanie za mało. To książka o instynkcie, intuicji, wierze w człowieka, lęku przed nieznanym, złu, ludziach i prawdzie. Tytułowe kłamstwo to zasłona dymna do poszukiwania prawdy.

„Tamtego roku, kiedy skończyłam dwanaście lat, nauczyłam się kłamać.

Nie mówię tu o niewinnych kłamstewkach, które zdarzają się dzieciom. Mówię o prawdziwych kłamstwach wyrosłych z prawdziwego strachu – o słowach i czynach, które wyrwały mnie z dotychczasowego życia i bez pardonu rzuciły w zupełnie inną rzeczywistość.

Zawirowania w moim życiu zaczęły się jesienią 1943 roku,  nie tylko z powodu wojny, która wciągnęła cały świat w straszliwą burdę, lecz również z powodu dziewczynki o mrocznym sercu, której pojawienie się w naszej okolicy zmieniło wszystko na zawsze.”  fragment książki

Oczywiście mogłabym teraz napisać, że bohaterką książki jest Anabelle – dzielna dwunastolatka, która rozpoczyna swoją własną krucjatę przeciwko antagonistce – Betty. Mogłabym napisać jak przesiąknięta złem była Betty, jaką szaloną przyjemność sprawiało jej dręczenie innych, jak upatrzyła sobie naszą dzielną Anabelle, jako główną ofiarę, jak w wyrachowany sposób rozgrywała swoje śmiertelne gry. Przymiotnik”śmiertelny” jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ książka zakrawa o kryminał i to bardzo dobrze poprowadzony. Autorka doskonale i z wyczuciem serwuje nam kolejne wydarzenia, odsłania powoli karty i wciąga bardziej i bardziej w rozgrywkę.

Mogłabym też opisać postacie: począwszy od rodziców Anabelle, przez jej braci, stróżów prawa, właścicieli psów tropiących, nauczycielkę, dziadków Betty czy jej matkę. Ale mam wrażenie, że wystarczy napisać, że to wyraziste, dobrze skonstruowane postaci, które mają idealnie dobrany zestaw cech. Rodzice walczący o swoje dzieci, dziadkowie wpatrzeni we wnuczkę, nieco nieporadny, bo zbyt dobry do pełnionej funkcji stróż prawa, niezłomny policjant, wyzuci z emocji opiekunowie psów, nauczycielka, która widzi więcej niż wszystkim się wydaje.

Siłą tej książki jest jednak trójkąt: Anebelle – Toby – społeczność.

Anabelle

Niezwykła, dziewczęca bohaterka wprost idealnie wpisująca się w obecny nurt hołdowania niepokornym, dziewczęcym czy kobiecym bohaterkom. Niesforna jak Pippi, ale z sercem jak Ania z Zielonego Wzgórza; waleczna jak Merida, ale też delikatna (choć niekoniecznie) Luna z serii o Harrym Potterze. W Anabelle łączą się cechy niezwykle pożądane. Jest współczująca, empatyczna, dobra, wrażliwa na ludzkie nieszczęście i otaczający świat, sprawiedliwa i szczodra. Jest też odważna. Jej niezwykła przyjaźń z Tobym dostarcza nam przemyśleń o tym, jak oceniamy innego człowieka. Zadaje pytania o to jak wiele współcześnie zrobilibyśmy dla innego człowieka, jak nie ulegalibyśmy sugestiom, plotkom, kłamstwom. Ta dziewczynka staje oko w oko z własnymi lękami, ale stara się zachowywać logicznie i rozważnie. Wyprzedza dorosłych w łączeniu faktów i czuje. Tak jak czuje zło Betty, tak czuje niewinność Toby’ego. Przypomina nam o naszych wadach i strachu. Nakazuje wręcz większą rozwagę, może otwartość. Pokazuje jak ważna może być mała ojczyzna, jaką wartością jest rodzina, jak powinniśmy szanować  wszystko, co mamy wokół. Sceny karmienia zwierząt, radość z nawet najprostszych posiłków, opisy miru domowego zasługują na wielką uwagę, bowiem stanowią dla mnie odrębny element opowieści. Tak jak Braunsch w „Domach bezdomnych” pisała o wielopokoleniowym domu, tak tutaj możemy poczuć go pełną piersią – wierzcie mi.

Społeczność

Mimo, że nie będzie żadnym zaskoczeniem analiza społeczności, jako tej która idzie za większością, jakby brakowało jednostce własnego rozumu. W której telefonistka jest główną plotkarą o czym wszyscy wiedzą, że w kościele można padać na kolana, ale nie odpowiadać „dzień dobry”, bo przecież jest się na ścieżce wojennej.  To też obraz wiejskiego solidaryzowania się w sytuacjach ekstremalnych. Niekoniecznie są to tylko wzniosłe pobudki, ale jednak: poszukiwania Betty na taką skalę, ochotnicy, poświęcenie, pewien rodzaj przejęcia i przede wszystkim gotowość i stawiennictwo – zawsze przywracają mi wiarę w człowieka. Ocena Toby’ego jest jednak jak zadra. Kłamstwo, sztampowe myślenie, ocena”książki po okładce”, „wchodzisz między wrony to kracz jak i one” – ta cała masa opinii, które budujemy po zasłyszanych historiach, przez lęk przed nieznanym czy „innym”. Ten cały system ocenny – dać nam po nosie to mało.

Toby

Byłam już zakochana w Wolandzie, Aragornie, Mortce oraz Eraście Pietrowiczu Fandorinie. Byłam też zakochana w Włóczykiju. Z oczywistych powodów kochałam się też w Panu Darcy’m. Teraz moje serce należy do Tobiasa. To najsilniejszy element książki. Ta postać, która jest spoiwem pomiędzy Anabelle, kłamstwami Betty i na chwilę, na krótką chwilę staje się częścią społeczności jest fenomenem. Ciężar smutku, który w sobie nosi jest wyczuwalny w każdym zdaniu dotyczącym jego postaci. W każdym opisanym ruchu, z trudem wypowiedzianym słowie, bliznach na ręce i trzech karabinach – w tym wszystkim jest najprawdziwsza opowieść o wojnie, o tych, którzy w niej walczyli i przeżyli. To najpiękniejsza, o ile to określenie jest tutaj na miejscu, opowieść o przeszłej wojnie. Nie ma tu krwi, nie ma tu gęsto ścielącego się trupa, nie ma tu odprasowanego i odszytego munduru, który dziurawią wrogie kule. Tutaj jest wypchane po brzegi smutkiem sumienie, dźwiganie własnego krzyża. Dojmująca scena, w której Toby opowiada Anabelle swoją historię – to moment tak niezwykły dla czytelnika, ale też tak intensywny, że zapamiętam go na długo.

„No i byli tacy, którzy wrócili do domów z pierwszej wielkiej wojny tak wstrząśnięci, tak cisi, że sprawiali wrażenie, jak gdyby zapomnieli, jak się nazywają i gdzie jest ich miejsce na tym świecie. Jeden z takich włóczęgów miał na imię Toby – i został w naszej okolicy. I nie był taki jak inni włóczędzy. Toby nie prosił o jedzenie ani o pieniądze. W ogóle nie prosił o nic.” fragment

Bardzo płakałam. Płakałam z żalu, smutku i rozczarowania. Płakałam. Wy też będziecie.

Niech czytają dzieci. Niech czyta młodzież. Czytajcie i Wy. Wszyscy potrafimy kłamać…