Prawda jest taka, że nie jestem pewna czy pisać o „Mapie” Barbary Sadurskiej. Początkowo byłam przekonana, że znalazłam trop i warto o nim napisać. Z każdą stroną tropy i wskazówki się mnożyły, ja potęgowałam liczbę przypuszczeń i domysłów, po to, aby następnie próbować wszystko odczytać wprost. Kolejno zaczęłam namiętnie googlować wszystkie nazwiska z książki, potem przypominać sobie zajęcia z prof. Dziadzio, który ze swadą opowiadał o torturach wszelkiej maści, aby finalnie stwierdzić, że nie napiszę o książce, ale będę powtarzać do znudzenia wszystkim wokół, że trzeba ją przeczytać. Będę wyskakiwać z tą informacją jak Remigiusz Mróz i Katarzyna Bonda – ze wszystkich lodówek w Polsce – aby więcej i więcej ludzi przeczytało debiut Sadurskiej. A potem autorka napisała mi takie zdanie: „Im ja więcej o tej książce powiem, tym ją zubożę. Im ty więcej o niej powiesz, tym bardziej ją wzbogacisz.” I wtedy poczułam jakieś uwolnienie głowy. Uwolniła mnie Barbara Sadurska jednym zdaniem.
Tylko jak napisać, żeby niczego nie zepsuć?
Może zacznę od tego, że jeśli chcecie przeczytać zbiór opowiadań, to od razu mówię, że to nie ten adres. Ktoś nas nabił w butelkę, bo to żadne opowiadania (choć wiemy, że autorka ma w tym temacie doświadczenie i zebrała laury) tylko pełnokrwista powieść. Powieść napisana językiem pełnym dyscypliny i urywanego rytmu, który wprowadza nie tylko szereg niedopowiedzeń, ale też wyprowadza z równowagi – zupełnie jak tytułowa „Mapa” swoich właścicieli i tych pałających chęcią posiadania. Czy te urwane zdania to miejsce do historii, która pojawia się w innym czasie i miejscu? Można by tak przypuszczać, gdyż odsłaniając kolejne historie zaczynamy układać sobie w głowie pełen obraz mapy – mapy złożonej z innych map. Ta spójna opowieść, która ani razu nie pozbywa się narzuconych przez autorkę ram jest pokazem niezwykłego kunsztu autorki. Uważam takie operowanie językiem za mistrzostwo. Nie ma zbędnych słów, nie ma pustych zdań, które tylko zwiększałyby objętość, nie ma przydługich dialogów, nie ma niepotrzebnych przekleństw – wszystko ma swoje miejsce, swój czas, swój moment. Już pierwsza strona próbuje nas przygotować na wieżę Babel, z którą spotkamy się w książce:
„Właściwie nie powinienem był się na to zgodzić, ale siedziałem teraz w samochodzie i jechałem tą ulicą, którą doprawdy znałem aż nadto dobrze. Te same drzewa, te same kamienice, ci sami ludzie. Zarabiają pieniądze, wydają pieniądze, myślą o
Choć to przecież Polska i nie o pieniądzach będziemy
- Musimy porozmawiać – powiedziała.
- Dasz się zaprosić na kolację? – zapytałem, a ona się zgodziła.
- Możemy razem coś zjeść, tylko
Wybrałem restaurację.
Więc jechaliśmy tą ulicą, którą doprawdy”
Zapyta ją o to jeszcze kilka razy. Poznamy ojca, który stworzył testament. Poznamy prawne zawiłości. Poznamy… Raczej Sadurska spróbuje nas wprowadzić w późniejszą opowieść przez wieki.
Monika Ochędowska w tekście o „Mapie” na łamach Dwutygodnika pisze: „Pierwsze opowiadanie to jednocześnie instrukcja obsługi książki i mapa, na której zaznaczono najważniejsze przestrzenie oraz punkty nawigacyjne lektury.” Trudno mi całkowicie się zgodzić z tą tezą, jednak na pewno wiele z przyszłych historii znajdzie swój koniec we wprowadzającej „Bezsenności”, czy jednak mamy traktować to jako mapę? Mapy są tu pretekstem do wszystkiego. Mapy to artefakty, mapy to przepowiednie, mapy to najcenniejsze pamiątki po najbliższych, mapy to wrota piekieł, mapy to dzieła sztuki, mapy to pamięć intymnych zbliżeń, mapy to świadkowie. U Martyny Bundy w powieści „Kot niebieski” strażnikami czasu i wydarzeń są koty, tutaj są to mapy.
Sadurska jest odważną autorką. Na mniej niż dwustu stronach przeprowadza czytelnika przez kilka wieków, a to wymaga ogromnej wiedzy i pomysłu z doskonałym wykonaniem. Autorka się nie myli, ani nie pudłuje. Realizuje swój plan. Opowiada o świadkach czasu – o przedmiotach, którym nadajemy wagę.
U Sadurskiej niezwykle eksponowana jest chęć posiadania, obsesja, ale też nieuchronność śmierci. Mapa czy rembrandtowska akwaforta zmieniają właścicieli krwawo, po cichu, przypadkiem. Nieważne czy to cicha śmierć mnicha, który nosi w sobie tajemnicę pełną lęku, czy to kolejny sługa Pana, który pozwala się zabić w sytuacji bez wyjścia, czy to naturalne odejście kogoś, kto jest po prostu stary, przeżył swoje. Co zaskakujące Sadurska w jakiś sposób pokazuje nam, że przez wieki śmierć staje się bardziej ludzka, że wolna jest od zaszlachtowania na trakcie czy nie jest okupiona torturami bądź okaleczeniem (jestem zachłyśnięta fragmentem, w którym rozszerzony odbyt napełnia się rozgrzanym olejem, Sadurska pisze elegancko: z jednej strony włos jeży się na ciele, z drugiej strony buzia otwiera się coraz szerzej, po to by czytać z większą łapczywością). Umieramy otoczeni przedmiotami, umieramy pochłonięci przez demony i tajemnice, umieramy przekazując ciężar kolejnym pokoleniom. Sadurska nie pozwala na prostą linię interpretacyjną: z jednej strony aż prosi się o wiarę, że mapa ma moc obezwładniającą, ale to w jaki sposób traktujemy przedmiot jest naszą bajką. Fra Mauro – czy ten kamedulski mnich, który stworzył zdumiewającą mappa mundi około 1450 roku stworzył coś porażającego? Czy przeniesienie na mapę nieistniejącego miasta to zarzewie wieloletniej psychozy? Czy Rembrandt, który nie może spać zanim nie przeniesie na akwafortę obrazu widzianej u kochanicy mapy wie co będzie dalej? Czy jego Faust to tylko przykrywka do tego, co prawdziwe, do tego co widział?
Jedno jest dla mnie pewne. W swojej specyficznej metaforyce Barbara Sadurska opowiedziała o tym, że nawet jeśli dzielą nas wieki, nawet jeśli żyjemy w skrajnie różnych szerokościach geograficznych, czy jesteśmy zakonnikiem, antykwariuszem, kolekcjonerem, zwykłym rabusiem czy rzeźnickim synem: każdy z nas, od stuleci hołduje rzeczom materialnym na granicy szaleństwa. Sadurska pokazuje, że dla posiadania jesteśmy w stanie zabijać, zaprzepaszczać życie, relacje międzyludzkie, miłość – podobno największe z uczuć; jesteśmy w stanie plądrować, szabrować, przemycać, żyć poza prawem, jesteśmy w stanie: zwariować. Jakże daleko jesteśmy w stanie grzeszyć, aby stawiać na piedestale sferę profanum, zapominając o sacrum. Nie różnimy się od siebie tak bardzo. Zmieniły się metody, zmienił się czas, ale nie człowiek.
„Zabierałeś mnie ze sobą tylko w soboty po szkole. Na inwentaryzację poniemieckich budynków, na kwerendę do archiwum, na dokumentację. Pokazałeś, jak z fragmentów starych fotografii, obrazków, niedokładnych map, ewidencji gruntów, prywatnych testamentów, jak z tego wszystkiego czytać rzeczywistość.
Pokazałeś mi wszystkie rodzaje map.” mówi jeden z bohaterów
Sadurska pokazuje nam wiele map i ich wyobrażeń. Czasem prowokuje, czasem męczy, czasem wyprowadza na manowce. Są momenty, kiedy chcemy, żeby ten zbiór opowiadań, czy jak wolę: powieść była sagą Adlerów i sprowadzała wszystko do ostatniej sprawy sądowej z testamentem i chęcią pozbycia się męża, a raczej przeprowadzenia rozwodu w odpowiednim czasie. Chcemy, żeby to była powieść przygodowa, która przy okazji opowie nam o zapomnianych skarbach kartografii lub otworzy nowe możliwości interpretacyjne dla wielkich dzieł. Niestety, ta „Mapa” to nie mniej, ni więcej jak lustro ludzkiej kondycji na przestrzeni wieków.
Przejrzyj się, jeśli masz odwagę.
Sadurska tworzy również studium pamięci zarówno indywidualnej, jak i zbiorowej. Dostrzegam to w wyborze czasów, do których się udaje, czasów niespokojnych, takich, które pamiętamy lub które nakazuje się pamiętać: zagłada, ukrywanie się, wojny, inkwizycja, przesłuchania przy ostrym świetle żarówki. To światy istniejące, przebrzmiałe, które minęły, ale nie urojone. Niedawno wydany przez PIW „Słownik miejsc wyobrażonych” Alberto Manguel, Gianni Guadalupi mami nas ludzkimi możliwościami tworzenia tego, co nie istnieje. Sadurska z kolei nie sili się na tworzenie światów wyobrażonych, jednak w głowach jej bohaterów pojawiają się myśli skrajne i w jakiś sposób tak samo mocno jak „Słownik…” hołdujące ludzkiej wyobraźni, ale też rojeniom i psychozom.
„Kiedy teraz, stary, widzę tamtego siebie, wyciągają mi się do niego ramiona, a gardło dławi niespotykane w moim wieku wzruszenie. Chciałbym móc mu powiedzieć, że choćby zniszczył wszystkie mapy świata, zawsze pozostanie świat. Najgorszy z możliwych światów. Chciałbym, ale czy to coś pomoże? Nic. Więc tylko stoję z wyciągniętymi w jego kierunku rękami.”
P.s. Przyszedł jednak taki moment w trakcie mojej lektury, który być może coś Ci ułatwi, podpowie, albo… zamiesza jeszcze bardziej. Czy pamiętasz film „Wyspa tajemnic” w reżyserii Martina Scorsese z doskonałym trio aktorskim: Leonardo DiCaprio, Ban Kingsley i Mark Ruffalo? Cóż… przyszedł taki moment, że „Mapa” stała się historią z „Wyspy…”.