OCZY szeroko…

„Jesteśmy ślepcami, którzy widzą. Ślepcami, którzy patrzą i 
nie widzą.” Jose Saramago, „Miasto ślepców”

Przeżycie. Tym jednym słowem mogłabym opisać książkę Iwony Chmielewskiej pod tytułem „Oczy”. Nie wiem ile razy zastanawiałam się nad wzrokiem. Moim własnym. Nad moimi oczami w kontekście zmysłu. O, wiem. Nad wzrokiem zastanawiałam się, kiedy litery zaczęły mi się nieco rozjeżdżać kiedy zbyt długo czytałam… albo cały dzień spędzałam przy monitorze. Też wtedy, kiedy bywam u okulisty na badaniach. Nad oczami zastanawiałam się przy zakupie nowych okularów: czy moje brązowe oczy i ciemna ich oprawa pasują do szarych opraw, które wybrałam? Oczywiście nad oczami zastanawiam się częściej: bo w oczach przeważnie się rozkochiwałam. Marzyłam o tych w zielonym, szmaragdowym kolorze; zatapiałam się w błękitnych oczach moich chłopaków, albo w tych w kolorze bursztynu. Czasem zagapiałam się na jakiegoś człowieka, bo miał szczególne oczy: niektóre powalały kolorem, inne oprawą obłędnych brwi, jeszcze inne miały w sobie jakieś światło. Piękny dodatek do twarzy, a może jej ozdoba… tylko zapomniałam, że ja widzę. Patrzę. Doświadczam. Przeżywam.

Tę książkę przeżywam, bo widzę.

Niewiele czasu poświęcamy nad zachwytem nad możliwościami, którymi zostaliśmy obdarzeni, prawda? Wstajemy codziennie rano, widzimy ten burdel wkoło i marzymy, żeby go nie widzieć. Zalewamy kawę i patrzymy jak zmienia kolor, kiedy dolewamy do niej mleka. O, teraz dobra, właśnie ten brąz świadczy o tym, że będzie mi smakować. Taką lubię. Stojąc przed szafą wybieram ubrania. Czarne, bo czarny to mój kolor i pasuje do wszystkiego. Czasem jednak przeglądam się w lustrze i myślę, że żółty z czerwienią to chyba nie jest zestaw dla mnie. Kiedy się maluję obserwuję ruch mojej ręki, kiedy nakładam tusz, nie chcę sobie przecież ich skleić, albo wybić oko. Wychodzę do pracy i zwyczajnie patrzę, gdzie jest dziurka od klucza, patrzę pod nogi, kiedy schodzę po schodach i patrzę na numer autobusu, który dowiezie mnie do pracy. Patrzę czy nie nadjeżdża tramwaj, kiedy przecinam ulicę Lubicz, patrzę jak pani w Awiteksie robi kolejną kawę, którą zaniosę ze sobą do pracy. Patrzę na zlecone badania na monitorze, patrzę na … ja cały czas patrzę i cały czas widzę. Wiecie, że są tacy, którzy nie widzą?

OCZY to picturebook, który niesie ze sobą wiele przestrzeni do rozważań. Podstawowym jest zwrócenie uwagi na zmysł wzroku. Z kolejnych stron patrzą na nas oczy, które zamieniają się w kwiaty, światła samochodów, królicze uszy. One patrzą na nas, a my na nie.

„Ten, kto widzi, nie wie nawet, jak cenny skarb dostaje w prezencie.”

Tym zdaniem Chmielewska rozpoczyna swoją historię. Historię wielopoziomową, bo traktującą nie tylko o braku zmysłu i wyczulającą na próbę postawienia się w sytuacji osób niewidomych, ale też uwrażliwiającą na ludzki brak. Paradoksalnie tutaj też nie stawia sprawy jednotorowo, bo przecież można patrzeć a nie widzieć. Stawia przed czytelnikiem pytanie o to czy on sam widzi. Czy widzi człowieka czy też ułomność. Pokazuje, że osoba niewidoma doskonale sobie radzi. Pracuje, ubiera się, zakochuje się. Być może wykorzystuje do tego inne mechanizmy, działa innymi zmysłami. Dotyka, smakuje, czuje. Czuje nie tylko zapachy, czuje tak jak my na poziomie ludzkim. Człowieczym. Chmielewska stara się odczarować brak jako taki, ale też brak w nas samych.

Autorka przypomina też o innych zmysłach, jako narzędziu, które musimy docenić, ale też które pozwala na życie innym.

Przestrzega przed wykluczeniem i traktowaniem inaczej.

Uczula.

Jakim ogromnym paradoksem jest sam odbiór książki. Książki złożonej z słów, które odczytujemy dzięki możliwości widzenia. Obrazom, pełnym kolorów, które widzimy, a więc możemy je nazwać, możemy o nich opowiedzieć, możemy je „odebrać”. Jakim szczęściem jest, że Chmielewska obrazem mówi o widzeniu. Jaką wielką lekcją, chociażby przez to, że uświadamiamy sobie, że możemy. I tak czuję, że to jest ta najważniejsza lekcja. Potrafić docenić, potrafić zatrzymać się nad tym, co oczywiste. Tak dobrze znane, wpisane w nasz byt.

Ważne, abyście wiedzieli, że autorka nie popada w patos, ani moralizatorski ton. Pisze i obrazuje to, co dobrze znane. Pokazuje te najprostsze rzeczy, zwykłe działania i być może to jest największą siłą książki. Ilustracje są doskonałe i w każdej możemy wyczytać kolejne historie. Klucze do drzwi jako poszukiwanie drogi; kwiaty, jako najprostsze, piękno natury, o którym mimo zachwytów lubimy zapominać; ludzi trzymających się za rękę jako symbol związku, miłości, ale też ten dotyk… ten dotyk rąk, prosty gest ważniejszy niż tysiąc słów. Słowo zapisane alfabetem Braille’a, ścięte drzewo jako destrukcję, ale też zabranie domu – osierocone? pisklęta… ślepe, jeszcze niewidzące. Wszyscy się tacy rodzimy.

Płyńcie z tą książką. Dotykajcie grubych stron i poczujcie fakturę. Powąchajcie kartki. Patrzcie na ilustracje. Słyszcie szelest. Wykorzystajcie wszystkie zmysły, aby zrozumieć, aby dać się ponieść myśli. Chmielewska gwarantuje piękną i mądrą podróż. Nie zagaduje, nie szkoli, nie bije linijką po rękach – uwrażliwia.

Piękna i jakże potrzebna.

P.s. Jednym z najpiękniejszych teatralnych przeżyć w moim życiu było uczestniczenie w spektaklu teatru KTO pt. „Ślepcy” – inspirowany dziełem Jose Saramago. Mimo, iż wydźwięk spektaklu jest inny to nie mogłam nie mieć w głowie obrazów, które widziałam. Ślepota społeczeństwa i jego bezwzględność… cóż. Znajdźmy swoje własne interpretacje. Sprawdźcie jednak choć trailer spektaklu – warto.