Oni nas zastąpią?

Jechaliśmy na wycieczkę. Ja i mój przyjaciel. Weekendy bywają naprawdę ciekawe, jeśli potrafisz je zorganizować. Nie bez powodu lubię samą drogę – wsiadasz do samochodu, zamykasz drzwi, zapinasz pas. Wszystko jest ciekawe: radio, z którego nie słychać już spikera cedzącego ostrych słów. Za oknem przesuwają się obrazy, które znasz wyjątkowo dobrze, albo takie, które mimo kilku kilometrów odległości od miejsca, w którym mieszkasz widzisz pierwszy raz. Nade wszystko jednak najbardziej cenię sobie rozmowę. Tamtego dnia moim towarzyszem podróży był lekarz. Zdarza nam się dyskutować na różne tematy: mamy inne poglądy, skrajnie różną estetykę, inne zakresy tolerancji i aprobaty do otaczającego nas świata. Podczas wycieczki, którą mam w głowie rozmawialiśmy o transplantacji. O tym, o czym wiemy, że doskonale zakorzeniło się w ratowaniu życia, o „dawcach narządów”, jak mówi się na motocyklistów (ale ja kocham motocykle, więc rozmowa była pełna przepychanek). Wspominaliśmy pierwsze przeszczepy serca, które wydawały się być dla przeciętnego człowieka przeszczepianiem ludzkich emocji. Nie od dziś nadajemy tej wyjątkowej pompie status miejsca, z którego wydobywa się miłość i nienawiść.

-Przecież nie możemy w nieskończoność przeszczepiać narządów, ludzkie komórki mają swoją datę ważności – chociażby skóra, nawet jeśli wymienimy cały środek, to tutaj, co? – perorował, patrząc na pusta drogę przed nami.

-Ale przecież znajdą się ludzie, którzy zapłacą każde pieniądze za nowe opakowanie. – powiedziałam spokojnie.

Rzucił mi szybkie spojrzenie i zastanowił się chwilę.

Tak zaczęła się rozmowa o tym, co „Helisa” Marca Elsberga opowiedziała w sposób tak wciągający, że nie byłam w stanie przestać czytać (czasem cieszę się, że człowiek musi jeść, pić, albo się gdziekolwiek przemieścić, bo mogłabym zatracić się w tym świecie zupełnie.) Elsberg zrobił coś fantastycznego – w porywający sposób opowiada o wyzwaniach współczesnej medycyny i o etycznych rozważaniach człowieka w XXI wieku. Czy możemy iść o krok dalej? Czy mamy prawo do modyfikowania człowieka? Zabawy kodem genetycznym? Gdzie kończy się władza człowieka nad człowiekiem? Czy czujemy się odpowiedzialni za to, co badamy?

Najbardziej przejmujące w Helisie nie jest to, że mówi o „nowoczesnych dzieciach” ani to, że możemy stworzyć kukurydzę, która jesto dporna na większość niedogodności, które mogą ją spotkać w naszym świecie – najbardziej porażające jest to, że przyszłość opisana przez Elsberga zdaje się być tuż za rogiem i czekać tylko na odpowiedni moment, aby wychylić się i pokazać w pełnej krasie. A może już funkcjonuje tylko ktoś uważa, że nie jesteśmy gotowi na tego rodzaju prawdę?

Wiadomym jest, że coraz bardziej zmierzamy do doskonałości, doskonałości, którą sobie wymyśliliśmy – czy świat pełen nieprzeciętnie inteligentnych, pięknych, wysportowanych ludzi z nadzwyczajną odpornością byłby światem doskonałym? Czy chcielibyśmy, aby nasze dziecko było skonstruowaną przez nas istotą? Czym kierowalibyśmy się decydując się na ingerencję w geny przekazywane od wieków przez naszych przodków i selekcję natury?

Poza dylematami moralnymi w Helisie znajduje się wszystko, co powinna zawierać dobra powieść sensacyjna – świetne dialogi, postacie, z którymi jesteśmy się w stanie utożsamić, wątki, które pozornie ze sobą nie połączone tworzą wybuchową całość, w końcu napisana jest tak lekko, że daje kawał dobrej rozrywki, tworząc wizję świata, który mamy już niemal przed nosem… może jutro… może za rok?

Nie są tu najistotniejsze błędy w teoriach czy odpowiednie naciąganie faktów – traktujemy to jako powieść SF. Ma wychodzić poza ramy, ma zabierać nas w świat przyszłości, którego nie znamy, ma balansować na granicy nauki i fikcji. I „Helisa” ma to wszystko.

„Genetyka to obecnie dyscyplina informatyczna.

-No a jeżeli ktoś zakoduje samych wariatów? Szaleńców? Morderców?

-Po co miałby robić coś takiego?

-A dlaczego ktoś zrzuca bomby atomowe?…”

Kiedy odłożyłam książkę głowę miałam przepełnioną pytaniami. Nie do świata nauki. Nie miałam ochoty zacząć się wczytywać w możliwości inżynierii genetycznej, ani wracać do tematu klonowania. Pytania, które tłuką się w mojej głowie,to pytania o moje decyzje. Czy skuszona możliwościami, „lepszym” życiem dla mojego dziecka, długowiecznością czy wyeliminowaniem choroby nowotworowej podjęłabym słuszną decyzję? Co uznałabym za godne „naprawienia” albo zmiany i czy w ogóle brałabym to pod uwagę?

A Ty?