„Paczłorkowcy” Jarosława Murawskiego z projektem graficznym Mai Wolny, to kolejna zaangażowana społecznie propozycja Wydawnictwa Wytwórnia. Czy ma być pomocą w oswojeniu się ze specyficzną sytuacją bycia członkiem/inią rodziny paczłorkowej? A może ma być słodko-gorzką historią skomplikowanych relacji rodzinnych? Czy na pewno jest skierowana do młodego czytelnika/czki?
Patrząc na dane z GUS dotyczące liczby rozwodów w Polsce od 1950 roku trudno nie podjąć tematu tworzenia się rodzin paczłorkowych. Podczas gdy w latach 50. odnotowano 11 tys. rozwodów, to w 2017 roku ich liczba przekroczyła 65 tys. Obecnie szacuje się, że rozpada się 1 na 3 zawarte związki małżeńskie. W artykule, który znalazłam w „Zwierciadle”, znajdziecie ciekawe pytania zadane respondentom, związane choćby ze szczęściem rodzinnym, które niezmiennie jest na szczycie listy: najważniejsze rzeczy w życiu człowieka. W artykule przytoczone są też wyniki badań przeprowadzone przez prof. Krystynę Slany z Uniwersytetu Jagiellońskiego, których wynika, że „aż 70 proc. osób, które zawierają po rozwodzie lub rozstaniu kolejny związek, jest w nim szczęśliwszych. Partnerzy są dojrzalsi, przerobili swoje problemy na pierwszym małżeńskim poligonie. Wiedzą, jak boli rozwód, i bardziej się starają.” Znacznie bardziej problematyczna jest kwestia rozpadu związków, które mają wspólne potomstwo: „Ci, którzy muszą stworzyć rodzinę z dziećmi ze starego i nowego związku, radzą sobie jednak gorzej od bezdzietnych. Wchodzą bowiem w przestrzeń nieznaną i trudną do łatwego poukładania – rodzinę patchworkową.” [artykuł]
Jako osoba z rodziny paczłorkowej, również osoba w niej żyjąca, mam emocjonalny stosunek do książki Murawskiego. Początkowa euforia, związana z pojawieniem się jej na rynku, w dodatku w jednym z ulubionych wydawnictw, po lekturze ustąpiła jednak miejsca pewnemu rozczarowaniu.
Autor mówi do nas głosem dziecka. Naśladuje tym samym możliwy sposób mówienia/myślenia dziecka. Mam odwieczny problem z tego typu narracją – nigdy nie jest dla mnie naturalna. To sprawia, że czuję dyskomfort już od pierwszych zdań i nie mogę w pełni oddać się lekturze. Dzieci są wybrednymi i wymagającymi czytelnikami. Każda próba „oszustwa” jest przez nie momentalnie wyłapywana. Z chęcią poznałabym opinie większej grupy dzieci, bo nie chcę powoływać się na moją dziesięciolatkę. Jedna opinia nie powinna stanowić koronnego argumentu. Mam w domu bystrą i wrażliwą dziewczynkę, która zbliża się do 11 urodzin. Często rozmawiamy, jednak obie nie możemy uwierzyć, że w głowie chłopca odbywa się taki dialog z samym sobą: „Zaraz zresztą zrzuciłem przypadkiem ze stołu wazon (…), oraz zwymiotowałem na dywan, chcąc Tomka szybko zanurzyć w problemy naszego domu.” „Zanurzyć w problemy naszego domu”? – nie wierzymy. Zanurzanie się w problemy domu wyprzedza o dwie czy trzy strony absurdalny tekst o przytulaniu mamy przez zbyt dużego na przytulanie Marka, zwanego Tomkiem. Ta niekonsekwencja (mamy do czynienia z niesamowicie „dorosłym” dzieckiem czy dzidziuchem, który analizuje bycie odpowiednio dużym lub małym, aby się przytulać?). Oczywiście chęć pisania lekko i z poczuciem humoru jest w tego typu książkach niezwykłą wartością, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że tutaj mamy ten dowcipny wątek niestety nieudany. Uśmiecham się, ale nie mogę pozbyć się nieco pobłażliwego wygięcia kącików ust.
Zakładam, że ten wesoły element miał wprowadzić nieco równowagi w zupełny smutek panujący w rodzinie naszego bohatera. Jako osoba żyjąca w rodzinie paczłorkowej (a nawet rodzinach) od 12. roku życia, a obecnie tworząca rodzinę paczłorkową rozumiem niebywałe komplikacje i napięcia emocjonalne, które taka sytuacja ze sobą niesie. W „Paczłorkowcach” jednak brak mi innej niż humor przeciwwagi. Dowiadujemy się, że: mama wchodzi w kolejne nieudane związki z Tomkami, którzy obmacują ją wieczorami w mieszkaniu, w którym mieszka narrator; kłamie też babci, kiedy ta pyta ją o życie emocjonalne, a płacząc wtula się w swojego syna, jakby ten miał być dla niej podporą, choć przecież sam będąc dzieckiem jej potrzebuje. Ojciec, który oczekuje dziecka z nową partnerką, odwozi go do szkoły, a w trakcie drogi, którą pokonują, siedząc razem w samochodzie, śmieją się z jeszcze innej partnerki taty, która z kolei uważa, że nasz mały bohater jest dziwny. Zresztą chłopiec nie może być zadowolony, skoro obecna partnerka taty mówi tylko o narodzinach córki, a była chce go wysłać do psychologa (najpewniej lub co najmniej). Z tekstu, który wprost mówi o relacjach w rodzinie nienuklearnej wyłania się zatrważająco smutny obraz, który oczywiście jest jak najbardziej realny, jednak nie jedyny. Jest to dla mnie trudne do zaakceptowania, gdyż taka książka, w mojej opinii, powinna nieść pewien rodzaj nadziei, a tak odbieram ją jako przekaz, że „jest jak jest i nie jest łatwo – pogódź się z tym”.
Na plus wypadają jednak tematy poboczne. Świetnie pokazana jest tutaj przyjaźń! Jestem absolutną fanką definicji przyjaciela, które pada w „Paczłorkowcach”:
„Przyjaciel tym różni się od kumpla, że pożycza ci rower, nawet jeśli sam ma wielką ochotę pojeździć.”
Zresztą próba przenoszenia relacji dziecięcych na dorosłe jest dla mnie najmocniejszą stroną książki. Z wielką radością czytałam też o pierwszej miłości, czyli pojawieniu się Inki – dwunastolatki, która być może jest wyjątkowa. Ta prostota i pewna naiwność właściwa młodym dorosłym jest tutaj fantastycznie nakreślona i sprawia, że dorośli się rozmarzają, a dzieci zaczynają mieć czerwone policzki. Za te poboczne tematy jestem autorowi szczególnie wdzięczna.
„Moja krew jest słodka, próbowałem kiedyś po skaleczeniu nożem, ale to może dlatego, że jestem młody i Polska nie zdążyła mi jeszcze krwi napsuć.”
Wyraźnym wątkiem jest też kraj, z którego pochodzi nasz narrator. Wydaje mi się jednak, że pozwolę przyszłym czytelnikom na samodzielną analizę. Czy potraktują to jako próbę zrozumienia podsłuchanych rozmów? A może dostrzegą przestrogę czy poglądy autora?
Na szczególną uwagę zasługuje warstwa ilustracyjna „Paczłorkowców”, którą możemy podziwiać dzięki Mai Wolny. Jestem kompletnie zachwycona projektem graficznym i wracam do niego niemal codziennie od momentu otrzymania książki. Już od pierwszej ilustracji dostrzegamy tę szczególną umiejętność ilustratorki do grania skojarzeniem, ale też symboliką. Mama, którą reprezentuje na obrazie noga ze stopą w bucie na obcasie staje na przeciw mężczyznom – Tomkom tego świata, którzy ustawiają się w kolejce. Czy ta kolejka ma koniec? Kolejny majstersztyk, to budynek kościoła, który… jest w ciąży. Genialne! Portret Inki z chęcią powiesiłabym u siebie na ścianie i, przysięgam, mam ochotę kupić drugi egzemplarz książki, żeby móc go wyciąć i oprawić. Tort, który zawiera w sobie nieskończoność, ale wszyscy wiemy, że nie możemy na nią liczyć – nie będziemy żyć wiecznie, tak jak miłość nie jest na zawsze. A przynajmniej zdarza się, że wieczną nie jest. Spiderman, ilustracja do „rozdziału” o niewysłanych listach, Polska-pirat, Polska-leżąca i podzielona (a może w rozsypce?). Niezwykłe są to ilustracje, wielopoziomowe, zatrzymujące wzrok na dłużej, prowokujące do próby interpretacji. Ich plakatowa forma, intensywne kolory, mamią i pracują w czytelniku jeszcze długo po odłożeniu książki. Fantastyczne!
Chociaż nie jestem fanką opowieści o rodzinie paczłorkowej, którą przedstawia autor, jestem bardzo zadowolona z pojawienia się tej książki na rynku. Jej tytuł wprost mówi o sytuacji rodzin w Polsce (i nie tylko), które nie są już odosobnione w swoim podzieleniu i pozszywaniu. Być może sprawi, że dla wielu temat nienuklearnej rodziny zostanie odczarowany; a może znajdą się dzieci, które ukoi o opowieść dziecka o tym, co same doskonale znają, ale nie wiedzą czy ktoś je rozumie? A może znajdą się też czytelnicy, którzy poczują, że nawet w najgorszych momentach trzeba sobie pomyśleć o tym, że chwile są ulotne i wszystko się zmienia? Choć mnie brakuje nadziei w paczłorkowej historii Murawskiego, to muszę mu oddać, że wplótł w tekst frazes, który wciąż powtarzamy i który ma całkiem sporą siłę podnoszenia na duchu:
„Żeby jakoś bez nerwów przeżyć życie, trzeba zaakceptować, że po chwilach radości zazwyczaj przychodzi smutek – na szczęście bywa też odwrotnie.”
„Paczłorkowcy”
tekst Jarosław Murawski | projekt graficzny Maja Wolna | Wydawnictwo Wytwórnia, 2021