Pierwiastek ze 100 – zostało wpisane ołówkiem na pierwszej stronie.
2019 – to rok wydania powieści przez Wydawnictwo Tajfuny
2 – to druga książka tego Wydawnictwa
190 – tyle stron jest ponumerowanych
1 – to pierwsze wydanie
11 – taka jest ilość rozdziałów
12 – pod tym numerem na ul. Chmielnej w Warszawie mieści się Wydawnictwo
Te liczby, cyfry kompletnie nie mają dla mnie znaczenia. Spełniają funkcję informacyjną, jednak nie nadaję im jakiegoś szczególnego wrażenia. Nie wprawiają mnie w osłupienie, nie potrafię ich nazwać, nie zastanawia mnie czy są pierwsze, a może nie; jaka jest liczba ich dzielników, jakie są ich sumy. Nie wprawia mnie w euforię ich przyporządkowanie do konkretnego zbioru i nie potrafię ich odbierać z romantyzmem i roztkliwieniem. Prawda jest taka, że nie rozumiem piękna matematyki i zdecydowanie częściej płakałam nad nią z rozpaczy niż poczucia dotknięcia czegoś niesamowitego.
Jest jednak ktoś, kto o każdej z tych licz mógłby mi opowiedzieć historię, a przy jej okazji nauczyć mnie kilku wzorów. Za ich pomocą mógłby też wprawić mnie w osłupienie, a następnie sprowokować do własnych poszukiwań. Poznajcie Profesora – bohatera powieści Yoko Ogawy „Ukochane równanie profesora”.
Nie koloryzujmy. Historia jest banalna, fabuła nie porywa, język jest prosty jak drut. Oto bezimienna, jak wszyscy bohaterowie, Gosposia (narratorka powieści) trafia do pracy do człowieka, z którym nikt wcześniej nie wytrzymał zbyt długo. Pracodawcą nie-do-wytrzymania okazuje się stary człowiek, mężczyzna, który w wyniku nieszczęśliwego wypadku stracił część mózgu odpowiedzialną za pamięć, w związku z czym nie pamięta co robił wczoraj, ale za to pamięta każde, ostatnie 80 minut. Po upływie tego czasu jego pamięć się zeruje i wraca do początku swojego bytowania. Doskonale za to pamięta matematykę, której poświęcił życie jako profesor, i z której uczynił swój sposób na życie w pamięci krótkotrwałej. Jest też syn Gosposi, nazwany przez Profesora Pierwiastkiem oraz niemal nieobecna w powieści Wdowa. Pozornie trudny pracodawca okazuje się wyjątkowym człowiekiem, który okaże się przyjacielem i mentorem, a niezwykła zażyłość tej trójki (finalnie czwórki – choć to nie jest tak oczywiste) przetrwa lata. Długie lata.
W powieści Ogawy nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Mijają dni, Gosposia stara się zorientować w rytmie życia Profesora. Praca wydaje się lekka, bowiem więcej się od niej nie wymaga niż wymaga. Obserwuje tragizm i komizm w jednej osobie pracodawcy, siwego staruszka, którego garnitur pokryty jest niezliczoną ilością karteczek z ważnymi dla niego informacjami, które poprzypinane są do każdego miejsca, w którym mogą się utrzymać. Jest tam też nieudolny rysunek twarzy Gosposi, jest informacja o jedenastych urodzinach Pierwiastka. Słowem – życie człowieka na fiszkach. Jest pachnąca ciszą pracownia, jest rwetes, który wprowadza energiczny chłopiec, biograficzne wątki narratorki oraz miłość, która zostaje odkryta w pudełku z kartami graczy w baseball.
Nie można jednak dać się zwieść, bo ta prostota jest o wiele bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać w pierwszym czytaniu. Wypędźmy też klisze, które pojawiają nam się w głowie i nie starajmy się porównywać ich do znanych już opowieści. Już zdążyłam się zorientować, że japońska proza jest dystyngowana. Nie krzyczy, nie wrzeszczy, nie tupie nogami, nie wprowadza niepotrzebnego zamieszania. Zdania nie są wielokrotnie złożone na siłę i nie popadają w obłęd literackich melizmatów. Nie przygniatają feerią opisów i bujnością dialogów. Tutaj, proszę państwa, trzeba powoli. Tu trzeba na spokojnie. Tu trzeba sobie zaparzyć kawę, wyjść do ogrodu i słowo po słowie szukać tego, co między słowami.
Osobiście uważam, że to powieść, która nie niesie za sobą jakiejś dojmującej puenty, choć na pewno znajdą się tacy, którzy będą chcieli ją określić i zamknąć w zgrabnych zdaniach. Uważam, że to książka o Gosposi, Profesorze, Pierwiastku i czułości.
Nie chcę czytelnikom psuć tej niewątpliwej radości poszukiwania bohaterów i opisywania ich, ale chcąc zdradzić nieco niezwykłości spróbujmy na Profesora spojrzeć jak na Johna Nasha, które skontrastujemy z bezimiennym mieszkańcem z domu spokojnej starości. Wielkie umysły, geniusze zawsze powodują, że mamy do nich słabość i wiele im wybaczamy. W jakiś sposób są ujmujący. Taki był John Nash (pomińmy, proszę, tragiczną chorobę), taki jest Profesor ze swą ułomnością i niewątpliwym nieszczęściem. Karteczki, cyfry i zadania, przeprowadzanie dowodów, niezliczona ilość konkursów, które wygrywa przeprowadzając dowody , poznawanie człowieka przez pytanie nie o imię a numer buta, określenie specyficznej fryzury i głowy jako odwołanie do znaku pierwiastka – to wszystko, poza tragizmem sytuacji jest pięknem bycia ekscentrykiem. Im dalej brnęłam w książkę tym wyraźniej kreślił mi się w głowie obraz człowieka genialnego, nie dotkniętego „chorobą”. Oczywiście wiele tu odniesień do choroby Alzheimera, więc ja też początkowo nie uwolniłam się od wyobrażenia chociażby bohaterki powieści Lisy Genovy „Motyl”, ale gdyby tak odsunąć to wszystko na bok, to czy obraz Profesora różniłby się tak bardzo?
A gdyby odrzeć Gosposię z całej historii bycia samotną matką i córką samotnej matki; gdyby tak zapomnieć o tym, że swoją bieliznę potrafiła wyprać samodzielnie w wieku dwóch lat; gdyby zostawić tylko to co tu i teraz. Jakże piękny obraz uwierzenia we własne możliwości można otrzymać. Kobieta, która nagle odkrywa, że jej mózg nie jest tak ograniczony jak myślała, która w równaniach czyta i dostrzega piękno i romantyzm, co nie zdarza się każdemu, o nie! Może wystarczy przeczytać tylko jej myśli, poczuć jej radość z kolejnego odkrycia – nie ważne jak małego i już przecież odkrytego. Może wystarczy skupić się na tym ile można osiągnąć obserwacją, rozmową, chęcią nauki – gdyby zobaczyć, że nigdy nie jest za późno?
A gdyby Pierwiastka potraktować jak Pierwiastka. Chłopaka, który woli biec na boisko niż rozwiązywać matematyczne łamigłówki, który pochwalony i zachęcony nauczy się więcej niż moglibyśmy przypuszczać i zostanie tchnięty duchem królowej nauk na całe życie. Jeśli Pierwiastek pokaże nam uniwersalną prawdę o tym, kim może być uczeń doskonałego nauczyciela?
A jeśli spróbujemy wyobrazić sobie nieskończoną miłość to czym ona dla nas będzie?
Przez większość czasu serce i myśli czytelnika oblane są czułością gestów, które wykonują dla siebie bohaterowie. Życzę sobie i Państwu, aby było nas stać na czułość utkaną tak pięknie jak koronka na odpowiednio wyprasowanym obrusie, takim na specjalne okazje.
” – Profesorze? – Nie wytrzymałam. – Co w tym ciekawego? To zwykła kolacja.
- Lubię na ciebie patrzeć, kiedy gotujesz. (…)
Spojrzałam na własne ręce, potem na przyrządzone przeze mnie potrawy. Polędwiczki wieprzowe soute udekorowane cytryną, sałatka z surowych warzyw, jednolicie żółta, miękka jajecznica. Przyglądałam się potrawom po kolei. Nie były jakieś wyszukane, ale wyglądały smacznie. Na pewno takie danie przynosiło uczucie szczęścia po całym dniu. Jeszcze raz przeniosłam wzrok na swoje dłonie. Byłam z siebie dumna, zupełnie jakbym to ja udowodniła wielkie twierdzenie Fermata.”