„Piosenka o końcu świata” Czesław Miłosz

W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.

W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.

A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.

 

Pamiętam jakby to było wczoraj. Siedziałam na lekcji języka polskiego. Czytaliśmy wiersz Miłosza „Piosenka o końcu świata”. Było otwarte okno i pożółkła firanka tańczyła lindy hop’a przez 45 minut. I wiecie, właśnie wtedy zrozumiałam, że codziennie, w każdej minucie, sekundzie; z każdym moim kolejnym oddechem czyiś oddech się kończy, dzieje się koniec świata. Wracam do tego wiersza niezwykle często. Z każdym rokiem częściej, bo wiem, że i mój koniec świata nadejdzie, tak jak moich bliskich. I nie wiem jaki będzie, czy będzie cichy i senny, czy otoczony wybuchem bomb, czy będzie dział się miarowo wraz z równym rytmem wyznaczanym przez dźwięki urządzeń w sali na OIOM-ie.

Czy może będę przewiązywać pomidory w słomkowym kapeluszu, na mojej grządce, którą to sobie na starość wymarzyłam.

 

 

Zdjęcie pochodzi z culture.pl