„Po śladach” Agnieszki Wolny-Hamkało

PROBLEMY Z HERBATĄ

A kiedy omijasz trudności, przestajesz improwizować

– życie drętwieje, fabrykując życie i nie śni ci się nawet,

że jakaś inna prawda wykonuje pracę, gdy druga prawda

opuszcza teren, więc nic dziwnego, że jesteś gotów

za puszkę czarnej fasoli robić w cudzym mieszkaniu

pokazy podnoszenia ciężarów – o pięć minut młodszy.

Wreszcie śmiech, big po cukier, bo przecież chłopcy

nigdy nie mają dość ciasta, chłopcy mogliby jeść ciasto

bez końca. Już lepiej tracić i wtedy świat, el mundo:

gniazdka na BP, sałatka z sosem tysiąca wysp,

jaskrawe gumy z automatu. Co z tego, że miejsca

są tak daleko od siebie? W przeciwnym razie

leżysz opróżniony jak worek, nie spodziewając się

niczyjego powrotu.

 

Wiersz pochodzi z tomu „Raster Lichtensteina” Agnieszki Wolny-Hamkało (Wydawnictwo Warstwy), ale wcale nie o nim będę dziś pisać. Spędzając czas z książką „Po śladach” – tej samej autorki, co wspomniany tom – nie potrafiłam zapomnieć o tym wierszu, z przyczyn, których nie jestem w stanie wyjaśnić, choć – oczywiście – próbuję. Być może to „pięć minut wcześniej”, które odmładza, bo przecież jeszcze niedawno czytałam „Lato Adeli”, a tam i Ona, i chłopcy byli młodsi. Właśnie przed chwilą. Być może właśnie te pięć minut wcześniej. Guma balonowa też jest, jakby znajoma, ale zamknięta w automacie nie może zmienić swojego kształtu, napełnić się powietrzem i śliną, i pękać z niemym trzaskiem, oblepiając twarz. Czy wypada mi wiersz pisany pewnie w innym czasie, z inną myślą i w innym śnie przekładać tak bezceremonialnie, żeby iść po śladach? Chyba tak. Przecież nikt mnie nie upomni.

Kiedy znika Ada nic nie jest już takie samo. Choć w gruncie rzeczy świat nadal się kręci, nadal są problemy z komputerami, Słońce wschodzi i zachodzi, a czas płynie. Tylko w głowach dwóch młodzieńców (bardzo lubię to słowo; ma w sobie jakąś niezwykłą siłę i witalność) nic już nie jest takie samo. Ona zniknęła.

 

 

Tak byłoby najlepiej: w ogóle o niej nie myśleć. Może za jakiś czas pojawiłaby się na balkonie w Gdyni albo na Powiślu. Jej ręce zagrałyby w reklamie lakieru Inglot, może ktoś by ją spotkał na Forum Młodej Reżyserii albo w teatrze, przebraną za trójkąt. Zapomnieliby o niej. Jak Piotruś Pan o Wendy („A może w ogóle nie było kogoś takiego jak Wendy”?). Jak Piotruś Pan o Dzwoneczku („Tyle ich jest”).

 

Powieść drogi, zamknięta w prozie poetyckiej – tak charakterystycznej dla Agnieszki Wolny-Hamkało – zasysa czytelnika i wciąga w wir wydarzeń, które  – wciąż nie mogę się zdecydować – czy pachną uniwersalną tęsknotą za liceum, pierwszymi wolnościowymi zrywami, które uskuteczniało się tu i ówdzie, o zniknięciu w zasadzie tylko marząc, czy w Lynchowskie sny z mniej powyginanym zestawem postaci. W pogoni za Adelą, która – być może – zaraz pomacha przez tylną szybę autobusu i krzyknie „Żartowałam!” można trafić w różne miejsca. Do podejrzanych ludzi. Do ludzi z kamienną twarzą. Do Siechnic. Do zorzy. Skąd, na litość boską, wzięła się w tej książce ta zorza? Ten zapach jest jednak… inny niż w poprzednich książkach z Adelą, Frankiem i Julkiem. Beztroska zmienia się tu w samodzielność, a ta w gorycz odpowiedzialności. Wspólnota przeżyć ustępuje samotności, z którą młody człowiek godzi się za wcześnie. Chwila „tu i teraz” usuwa się w cień, robiąc przestrzeń dla przyszłości. Nagle do młodzieńców dociera, że ważniejsze są chwile za pięć minut – nie te, które trwają.

 

Rodzice nie myśleli już o nich bez przerwy. To była ta wolność, którą zyskuje się, kończąc szesnaście, siedemnaście lat. Ta, która przychodzi razem z pustą lodówką i nowymi obowiązkami. Julek był jedynakiem i jako młody dorosły czuł się trochę bardziej sam: za każdym razem, kiedy podejmował jakąś decyzję. Ale na tym to polega, prawda?

 

 

Kiedy szukasz Adeli, kiedy czytasz, przychodzi taki moment, że nie wiesz w czym uczestniczysz. Czy Adela, jak Wendy, mogła nie istnieć? Czy te zdjęcia, które prowadzą do wspomnień pełnych krawężników i trampek lub pod nieznane żółte domy są fatamorganą sprzed lat? Czy dzieją się tu i teraz? Czy jednak pożółkły jak ściany, jak wspomnienia? Może Adela żyje/istnieje na tyle, na ile wciąż w innych tli się zdziwienie? Takie zdziwienie, którego nie przysłaniają prezydenckie konwoje, problemy na granicy, ani wychowanie dzieci? Dzięki Agnieszce Wolny-Hamkało możemy zmieniać się, nie tracąc tego, co tracimy, kiedy stajemy się dorośli.

 

Adzie zrobiło się ciasno między Julkiem a Frankiem. Odepchnęła ich jak ktoś, kto rozsuwa firankę z koralików, i przeszła na środek pokoju. Może zjawisko było zbyt mało intensywne, żeby zatrzymać jej uwagę? W końcu cząstka świata, która na moment zachwycała Adę, nigdy nie była tą, o którą jej chodziło.

*** a kilkadziesiąt stron później***

Przez chwilę, tyle ile trwa piosenka. Zapomnieli, czego szukają.

 

No właśnie… „czego” szukają.

 

___

Agnieszka Wolny-Hamkało

„Po śladach”

Wydawnictwo Hokus-Pokus, 2021