podmuch tego, co było.

Kiedy czytam w głowie układają  się obrazy. Bohaterzy mają wąsy, okulary w rogowych oprawach, są przystojni, albo nie, czasem mają twarze moich przyjaciół, czasem są jakimiś widmami mojej wyobraźni. W mojej głowie panuje swoboda wszystkiego i śmiem twierdzić, że w niej właśnie powstają najlepsze filmy, jakie oglądam – oglądam je dzięki książkom. Wolność – tak właśnie odczytuję literaturę – czytanie daje mi wolność – przede wszystkim obrazów.

Ale wolność to też wybór książki, to miejsce, w którym czytam i jeśli zapragnę czytać w Ameryce Południowej, albo w Tybecie, to tak właśnie może się zdarzyć (oczywiście kwestie materialne pomijam, chodzi o sam fakt możliwości przemieszczania się gdzie tylko chcę). Codziennie czuję na twarzy wiatr, grzeję się w słońcu, zostaję zmoczona przez deszcz, a potem moje skórzane buty mogą zaliczyć kąpiel w głębokiej kałuży (skubana! a wyglądała tak niewinnie). Mogę. Mogę codziennie mijać setki obcych twarzy, obserwować zmieniające się witryny sklepów, uczestniczyć w imprezach, wychodzić do kina, jeść obiad w restauracji i pić piwo w Antycafe na Sławkowskiej. Ileż ja rzeczy mogę! Nie czuję się zamknięta (nie będziemy tu zagłębiać się w kierat pracy i zobowiązań;), nie czuję się ograniczona. Wiem, że jestem wolnym człowiekiem.

A gdyby tak…

A gdyby tak podzielić los Rostova i przez niewinny wiersz zostać ukaranym aresztem hotelowym? Hotelowym, bo w ekskluzywnym moskiewskim hotelu. Tyle, że zostać w nim na zawsze, nie mogąc przekroczyć progu, wyjść do opery, spotkać się w cukierni, na kawie, na ławce… Nie móc. „Kto by pomyślał – powiedział – że kiedy przed laty skazano cię na życie w Metropolu, stałeś się największym szczęściarzem w całej Rosji”. -powiedział do Rostova Miszka, jego najlepszy przyjaciel.

To powieść wielowarstwowa. Czytałam o Rostovie, który był momentami personifikacją romantycznej Rosji, potem czytałam o rosyjskiej historii po to, aby wrócić do Rostova jako takiego i dać się ponieść jego elegancji i inteligencji. Zakochałam się w tej książce. Od dawien dawna nie  miałam takiego problemu z pisaniem o czymś – tą książkę trzeba przeczytać. Po to, aby zatęsknić za przepychem i konwenansami, po to, aby kibicować dziewczynce w żółtej sukience, aby odwiedzić zakamarki hotelu. Po to, aby śmiać się, czytając dialogi pomiędzy Rostovem a Niną i aby jak ona przylepiać nos do szyby i marzyć o byciu elegancką Panią zmierzającą na premierę.

To zaczarowana, współczesna baśń o tym, że warto być człowiekiem, nawet jeśli zabrano Ci zegar, wygodne łóżko i przestronny apartament; kiedy Cię poniżono i zamknięto. To historia małego życia i małych historii postawionych w opozycji do wielkich przemian w Rosji. W Metropolu dzieje się świat, tętni życie – zupełnie jak za jego murami odbywa się rewolucja. Czasem ta wielka historia wdepnie na kawę do hotelu, narobi zamieszania, okaże się zwodnicza…

Rostov nie rezygnuje, nie poddaje się, nie ucieka – przez ponad 30 lat. Trzydzieści lat życia hotelem. To, co przeczytacie jest ukłonem dla potężnego narodu pełnego romantyzmu, dumy i wielkiego ducha. To tęskne spojrzenie za przebrzmiałymi czasami, ale też odkrywaniem sekretnych składników w kuchni hotelowego kucharza.

Nie chcę pisać.

Chcę nadal czytać jedną z najpiękniejszych bajek, jakie ostatnio wpadły mi w ręce.

O byciu człowiekiem, o sile ducha, o tym, co w życiu najważniejsze, o tym, że można dziękować za porażki i walczyć o innych, uczyć ich… i od nich. Czytajcie. To jedyne, co powinniście zrobić.

Pamiętajcie o Puszkinie!