Pożegnanie. Pamięć. Miłość.

Działalność Korporacji Ha!art od zawsze kojarzyła mi się z rodzajem poszukiwań i literackich eksperymentów. Od dwudziestu lat zaskakują wyborem prozy, poezji, a także… no właśnie. Myśląc o Korporacji odwołuję się do liberatury. W 1999 roku na  łamach „Dekady Literackiej” pojawił się esej-manifest Zenona Fajfera* pt. „Liberatura. Aneks do słownika terminów literackich”. Fajfer odniósł się tam do marginalizowania zarówno przez krytykę jak i czytelników materialnej sfery książki. Nawoływał do skupienia się na łacińskim liber – co oznacza nie tylko książkę, ale też wolność. (liber – książka, wolny). Mówiono o tworzeniu dzieł totalnych – gdzie autor ma wpływ na całokształt książki, gdzie typografia, budowa, numerowanie stron, wielkości czcionki, zdjęcia czy obrazy – wszystko składa się na interpretacyjne pole. W tamtych latach, a w zasadzie tuż po 2000 roku oglądałam książki, które składały się z rozmaitych odcieni zieleni, które można było rozkładać w wielu płaszczyznach, które zawierały w sobie różne rodzaje papieru – od papieru śniadaniowego do tektury. Niezwykła zabawa formą, która zmuszała do spojrzenia na „książkę” jako nośnik treści zupełnie inaczej.

W ten sposób postanowiłam spojrzeć na książkę „Moja Albinoczka, która potrafiła mocno kochać”, nie tyle autorstwa Andrzeja Barańskiego, co dzięki jego zgodzie i chęci, gdyż poza niezwykle osobistym wprowadzeniem Barańskiego i raptem dwoma listami dzieło to tworzy Albina Barańska i jej miłość. Ale od początku.

 

„(…) Została wybitnym dekoratorem wnętrz filmowych. W dorobku ma blisko sto filmów fabularnych najwybitniejszych polskich reżyserów. Współtworzyła również seriale, m.inn.: „Czterej pancerni i pies”, „Janosik”, „Lalka”, „Rodzina Połanieckich”, „Kariera Nikodema Dyzmy”, „Ekstradycja”, „Ogniem i mieczem”, „Szopen – pragnienie miłości”. Została laureatką Nagrody Stowarzyszenia Filmowców Polskich za całokształt osiągnięć artystycznych. Była dwa razy zamężna. Drugi mąż to ja. Byliśmy najszczęśliwszym małżeństwem na świecie.(…)”

To fragment z przedmowy Andrzeja Barańskiego – polskiego reżysera, scenarzysty. Autora filmów krótkometrażowych, pełnometrażowych i dokumentów. Wielkiego fana prowincji i człowieka, który potrafił skupić się na historii jednostki, która nie musiała być pretekstem do opowiedzenia historii państwa czy narodu. W „Kobiecie z prowincji” stworzył obraz kobiety, która odwrotnie do układu chronologicznego opowiada swoje życie. Ten film zwrócił moją uwagę, bo pokazał jak spostrzegawczy jest Andrzej Barański i jak bardzo hołduje prostocie. Skrawki pozornie błahe i nic nie znaczące w skali makro zdają się budować te najpiękniejsze, bo proste historie zwykłych ludzi. Tak właśnie odnajduję książkę, którą stworzył.

„Albinoczka” opowiada historię miłości za pomocą skrawków papieru, fiszek, kartek znalezionych w kuchni czy przedpokoju, a może wymiętych w torebce (tak sobie to wyobrażam). Niby każda podobna do drugiej, niby nic nie znacząca poza tym jednym dniem, w którym została zapisana ręką kochającej żony, zwykłej kobiety – a jednak, kiedy popatrzeć na czterdzieści lat małżeństwa dwojga artystów robi to wrażenie tak piorunujące, że wymyka się współczesnemu pojmowaniu miłości. Pochłaniam pełna zazdrości. Zerkam, doczytuję, szperam w sieci, oglądam zdjęcia Jego i Jej. Na planie, w pracy, obok aktorów, obok kamerzysty, gdzieś w plenerze, z elementem dekoracji w ręce. Ileż Ona ubogaciła filmów nadając im estetyczny walor; ileż On opowiedział historii. Jak Oni się kochali.

Warto dodać, że pewien poziom trudności w odczytaniu fragmentów wytwarza w czytelniku poczucie realizmu. To nie dopieszczony, doskonały tekst. To ta domowa niechlujność, niezauważalna dla domowników, to koślawe serce i nierówna trzynastka sprawiają, że wierzymy w przekaz jeszcze mocniej. Forma karteczek wprowadza też pewien niezwykły sposób patrzenia na epistolografię. Okazuje się bowiem, że można stworzyć historię, która nie zawiera w sobie pieczołowicie sformułowanych myśli, a uderza z taką samą mocą. Tak samo wielką wartość stanowi. Przywodząca na myśl bardziej „lodówkowe zapiski” aniżeli zaadresowane koperty przemierzające pocztowe meandry jest wyzwaniem dla języka – jego pojemność bowiem zaskakuje. W „odgrzej w mikrofalówce kurczaka” kryje się bowiem dużo więcej treści niż wskazywałaby na to wykładnia literalna, czyż nie?

Gdzieś pojawił się zarzut, że Barański sprowadził niezwykłą kobietę, artystkę, scenografkę do roli oddanej i kochającej kury domowej, która zna się na kuchni i dba o swojego męża. Co za błąd! Co za brak zrozumienia. Przecież to nie biografia artystki, którą mąż niewątpliwie chwali i przypomina. Ta książka to nie feministyczny etos kobiety spełnionej w filmowym świecie, to nie esej o scenografii w polskim kinie i serialu. Ta książka to hołd złożony żonie przez męża. A mąż i żona to życie z kurczakiem przygrzanym w mikrofalówce i zupą, która jest dobra. Pomiędzy wyprowadzeniem psa a przygrzaniem obiadu, pomiędzy psią kupą a kurierem wypływa i zaczyna panoszyć się w głowie czytelnika – miłość. Z każdej karteczki zamieszczonej na kolejnych stronach krzyczy „kocham cię”, krzyczy „najukochańszy”, krzyczy „ukochaństwo”, krzyczy tak głośno, że potem echem niesie się przez kolejne godziny w głowie. TAKA miłość istnieje. Tak! Miłość, która do końca pamięta o wyznawaniu uczuć, o przypomnieniu 13 dnia pewnego miesiąca, kiedy się poznali i mogli pokochać. Pani Albina nie wiedziała, że mąż zbiera te karteluszki. Odeszła, a on znalazł niezwykły sposób, aby pokazać jej nieokiełznaną miłość. Jak sam pisze:

„Ona we wszystkim była taka**, niech więc ocali się chociaż na tych karteczkach”

To nie jest książka pełna zwrotów akcji z wartkim tempem opowiadanej historii. Nie ma tam rozbudowanych, kwiecistych zdań. Nie ma tam też mnóstwo rewelacyjnie skonstruowanych postaci z wymyślnym życiorysem i portretem psychologicznym. jest dwoje ludzi pełnych miłości, wielkiej miłości. Jest przede wszystkim Ona – Albina Barańska. Kobieta pełna naiwnej miłości nastolatki. Zdaje się była w dwustu procentach kobietą filmu jak i żoną. Czyż to nie piękne, tak kogoś kochać?

Panie Barański! Ja Panu zazdroszczę, bo tymi karteczkami, tymi kawałkami Waszej codzienności dał Pan szansę straconemu pokoleniu na odszukanie miłości i uzmysłowił Pan, również mnie, że ona istnieje i może się ciągle wydarzać. Ta książka pozostanie dla mnie pomnikiem nie tylko Albinoczki, ale i miłości samej w sobie. Takiej, jaka chciałabym, aby mnie znalazła i której życzę wszystkim tym, którzy nadal na nią czekają lub jej poszukują.

„Wierzcie mi Państwo, że z trudem mi to przychodzi, ale silniejszą od zawstydzenia jest miłość do Albinoczki i chęć ocalenia jej płomiennego uczucia.

*Zenon Fajfer (ur. 1970) – twórca i teoretyk liberatury, redaktor – wraz z Katarzyną Bazarnik – serii „liberatura” w Korporacji Ha!art. Wspólnie opublikowali Oka-leczenie (2000) i (O)patrzenie („Ha!art”, 2003).Zenon Fajfer wydał także Spoglądając przez ozonową dziurę („Ha!art”, 2004; wydany także w wersji angielskiej pod tytułem But Eyeing Like Ozone Whole w przekładzie Krzysztofa Bartnickiego).Mieszka w Krzeszowicach. (wg Wikipedii)

**wszystko, czym się zajmowała darzyła płomiennym uczuciem