„Płeć to pusta skorupa. Czym jest mężczyzna? Tym, czym nie jest kobieta. A kobieta? Tym, czym nie jest mężczyzna. Postukaj w tę skorupę i okaże się, że jest pusta. Zajrzyj do środka – nic tam nie ma.”
(fragment książki)
Widziałam tą czerwoną, walącą po oczach okładkę z dumną kobietą bez konkretnej twarzy. Czerwoną – przywodzącą na myśl plakaty propagandowe; wenezuelskich chawistów. Krzyczała władzą, siłą. Kolor czerwony z miłością ma wspólne tylko róże w tym kolorze. Wpadłam na szybko do Książnicy, po prezent dla dwulatki, wyszłam z „Siłą”, o której sobie przypomniałam mając wychodzić. Połknęłam ją szybciej niż mi się wydawało, szybciej niż chciałam, choć był moment rozczarowania – krótkotrwały.
Kiedy widzisz na okładce Margaret Atwood, to lektura skacze na ogromny poziom wymagań. Chcesz historii mocnej, powalającej, zmieniającej to i owo pod kopułą. Równocześnie dajesz jej szanse, bo przecież Atwood.
Nie będę opowiadać Wam o książce. Tą historię musicie przeżyć sami. Musicie zamknąć oczy i wyobrazić sobie świat nieprawdopodobny – nie dlatego, że Ziemia okaże się płaska, nie dlatego, że będziemy czytać o świecie, w którym niebo jest czerwone, a ziemia niebieska. Ten świat jest nieprawdopodobny, bo wychodzi ponad nasze pojmowanie porządku świata, co do którego racji jesteśmy przekonani, a nawet jeśli czasem poddajemy go w wątpliwość to szybko nam przechodzi.
Staram się nie traktować świata przedstawionego przez Alderman jako odpowiedzi na #metoo, nie szukam w nim feminizmu, ani jego negacji. Szukam w nim uniwersalnej prawdy, która spektakularnie wychodzi ponad pojmowanie płci, a skupia się na człowieku. Autorka przekazuje kobietom na całym świecie moc, siłę – atrybut męskości. To, co do tej pory kazało nam szufladkować mężczyzn, jako tych brutalnych, rządzących, zdobywających pożywienie, stojących na straży bezpieczeństwu rodziny i domów zostaje im odebrane, a przekazane w ręce kobiet. Tych samych, które od wieków uznawane są za spolegliwe, zbyt emocjonalne do władania, zbyt łagodne do prowadzenia wojen, zbyt słabe, aby walczyć. Świat staje na głowie (?). Oto rodzą się nowe możliwości kontroli, odwetu, sprawiedliwości, celów, koncepcji władzy.
Intrygi polityczne okazują się drugim imieniem kobiet.
Bycie żołnierzem wydaje się być zarezerwowane dla kobiet.
Władanie staje się doskonałym dla kobiety wyborem.
Wymierzanie sprawiedliwości staje się dla kobiet pożywką.
Gwałt i brutalność zdają się być dla kobiet zabawą.
Ta książka sprawia, że czujesz niezdrowe podniecenie, czytając o barbarzyństwie, którego dopuszczają się kobiety. Sprawia, że kręcisz głową i niemal mówisz: nie, to nie mogłoby…
Otóż mogłoby i Alderman robi z tego doskonały punkt wyjścia. Brnie przez prztyczki dla moralności, kpi z historii i utartych schematów, puszcza oczko do podań i prawd wiary, pokazuje łatwość z jaką człowiek może tworzyć religie, albo manipulować już istniejącą. Pokazuje schematy jednoczenia, furii i poczucia jedności. Prowadzi nas przez politykę i rozgrywki na wysokich stołkach, przez młodzieżowe „pospolite ruszenie”, przez problemy dojrzewania, bezwzględność w grupie rówieśniczej, mnogość seksualnych fantazji oraz uwolnione popędy. Rysuje obraz krajów dotkniętych wojną, kiedy nie liczy się humanitaryzm i współczucie; w której dzieci można zabijać z zimną krwią. W centrum wydarzeń wrzuca dziennikarza z ładną buzią, który walczy z poczuciem winy i chęcią bycia największym i najlepszym. Dotyka świata przestępczego, rynku żywym towarem, instytucji wojskowych i najemników. A to wszystko na niespełna 400 stronach.
„Bóg kocha nas wszystkie – ciągnie – i chce, żebyśmy wiedziały, że zmieniła tylko swoją powłokę. W rzeczywistości Ona jest czymś więcej niż mężczyzną czy kobietą, jest poza ludzkim pojęciem. Ale chce, żebyśmy przypomniały sobie rzeczy dawno zapomniane. Żydówki – popatrzcie nie na Mojżesza, lecz na jego siostrę Miriam, a zobaczycie, ile się możecie od niej nauczyć. Muzułmanki – spójrzcie na Fatimę, nie na Mahometa. Buddystki – przypomnijcie sobie Tarę, matkę wyzwolenia. Chrześcijanki – módlcie się do Marii o zbawienie. Uczono was, że jesteście nieczyste, że jesteście nieświęte, że wasze ciała są zbrukane i nie mogą zostać nawiedzone przez boskość. (…) Ale to wszystko kłamstwa.”
(fragment)
„Irina zapiera się stopą o jego pachę i ciągnie za prawe ramię, rażąc prądem do poparzenia. Ciało Darrella zaczyna rozrywać się w stawach. Magda jej pomaga i razem odrywają rękę. Inne kobiety ciągną za nogi, za drugie ramię, głowę, rozszarpują klatkę piersiową. (…) W końcu leży spokojnie, a ich palce są ciemne od krwi.”
(fragment)
Jesteś gotowy, czytelniku?