Stacey, która musiała zostać Anastazją

Jakże przerażające jest przewracanie stron, na których bieganie po łące przed domem w stanie Kansas przeradza się w opowieść o bieganiu po Hollywood w jego złotych czasach, topiących się w sytuacjach wywołujących wymioty i opowiadających historię nadal aktualną. Nie jedną. Jakże trudne jest uświadomienie sobie, że tamto Hollywood mogłoby być zapewne wieloma miejscami w obecnych czasach, a chore marzenia i złożone ludzkie postawy nie zmieniają się w ogóle. Jakże bolesne jest obserwowanie świata, którego nastąpił zmierzch, wiedząc, że pewnych spraw zmierzch nie skończył, nie przerwał, nie zmienił. Co za okropny komiks…

 

 

Holcomb, miasteczko w stanie Kansas w USA, które zajęło już niechlubne miejsce w literaturze i filmie znacznie wcześniej niż w „Anastazji”. Pisał już o nim Truman Capote w „Z zimną krwią”, ale w odniesieniu do wydarzeń w 1959 roku, kiedy to odnaleziono zabitą rodzinę Clutterów w ich domu. Magdalena Lankosz (scenariusz „Anastazji”) i Joanna Karpowicz (ilustracje) rozpoczynają opowieść w sierpniu 1926 roku. Tworzą sielski obraz początku historii. Mała Stacey ugania się za motylami na łąkach niedaleko domu, w którym jej matka z wielkim zaangażowaniem śledzi doniesienia o srebrnym ekranie i jego najjaśniejszych gwiazdach. Nic w tym dziwnego – znane jest bowiem przekonanie o tym, że gwiazdy kina miały wówczas status niemal bogów, do których wzdychały całe rzesze odbiorców. Utopia fantastycznego hollywoodzkiego życia zagnieżdża się w umyśle skatowanej matki, żyjącej w oddaleniu od blichtru krzyczącego z gazet świata. Biorąc pod uwagę, że w 2000 roku w Holcomb mieszkało niewiele ponad dwa tysiące mieszkańców, cóż mogło tam czekać tubylców osiemdziesiąt lat wcześniej? Ale nuda prowincji i bujanie w obłokach, to nie tylko sposób matki Stacey na nudę – to ucieczka od męża, który niszczy umysł kobiety nie tylko słowem, ale i czynem. Ilustracje Karpowicz są dojmująco brutalne, a dla tych, którzy znają choć namiastkę życia w domu przesiąkniętym przemocą są nie do zniesienia. Karpowicz po raz kolejny wywołuje  dyskusję o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami; za drzwiami domów, z których komina unosi się dym, pali się ciepłe światło, a w dzień dzieci wydaja się być beztroskie i szczęśliwe. Opowieścią o domowej gehennie nie odkrywają tajemnicy, ani nie wprowadzają w osłupienie – wszyscy o tym wiemy – przypominają jednak o procederze nadal mającym miejsce: wtedy i dziś. Wszystko jest tak samo jaskrawe, tak samo trudne, tak samo wyniszczające. Taka udręka zmienia ofiary w katów, katów w ofiary, przenosi się jak wirus na kolejne pokolenia, uczy o współuzależnieniu od przemocy i oprawców, pokazuje mechanizmy i schematy, które powtarzają się ciągle i ciągle…

 

 

Autorki jednak nie kończą na ojcu-dręczycielu i damskim bokserze oraz matce, która ucieka w wyobrażenie o życiu w Los Angeles. Scenarzystka i ilustratorka sięgają po handel swoim ciałem, handel ciałem tych, którzy nie wiedzą jak mają się przeciwstawić otaczającej ich rzeczywistości. Po dramatycznych wydarzeniach w Holcomb matka i córka wyjeżdżają w poszukiwaniu lepszego świata. Jadą pociągiem, przyciągane światłem srebrnego ekranu i tętniącego życiem miasta. Czy obie o tym marzą? Klasyczna opowieść o realizowaniu swoich chceń i ambicji przez nieświadome dziecko to jedno, ale uderzenie w czytelnika opowieścią o pedofilii, wpędzaniu w nałóg, wpychaniu do łóżka obcych mężczyzn w celu osiągnięcia korzyści, to opowieść o prostytucji w najgorszym wydaniu. W czytelniku „Anastazji” mogą budzić się różne drogi moralności. Matka, która sprzedaje siebie, aby uzyskać cel – w jej mniemaniu poniża się „po coś”, dla sprawy, z konieczności, dla – cholera wie czego. W jej głowie roi się wizja sławy dla dziecka – ona już nie zrobi kariery, ale córka? Córka przecież może…

Znowu chce mi się wymiotować.

Samo życie w Hollywood to już jazda bez trzymanki. To matka, która klęka w toalecie przed obcym mężczyzną. On daje jej adres – ona jemu oralne spełnienie. Czy już wtedy wie, że nic jej nie zatrzyma? To matka, która pada na kolana przed mężczyzną przy łóżku śpiącej córki – ta staje się dodatkowym bodźcem… jej podciągnięta koszula nocna… jej dziecięce uda… To matka, która mówi:

„Nie trzeba robić takiej zmartwionej miny, kiedy pan producent chce cię wziąć na kolana. To nic złego.”

To nadzwyczajne, ale w komiksie nie razi przewidywalna fabuła czy osadzenie świata w Hollywood w czasach, o których wiele się mówiło i mówi. Ponad historię w jej pierwszej warstwie wyrastają bowiem emocje znacznie mocniej oddziałowujące na czytelnika niż przepych imprez w fabryce snów… fabryka snów w „Anastazji” to fabryka koszmarów. Ogromny ukłon należy się autorkom za namnożenie dwuznaczności i niejednoznacznych moralnie ocen. Utrudnia to obecna świadomość zmian, które następują w Hollywood (choć nie jestem w tym temacie optymistką) czy sytuacji kobiet w ogóle. Matka, która ucieka z córką jest silna, ale tylko na pozór. Szalona, ale to znów niedopowiedzenie. Skrzywdzona, ale też krzywdząca najbliższą jej osobę. Zdająca się być bezwzględna, ale czy na pewno? Młoda dziewczyna, która kończy jako przepiękna umarła blondynka w zakrwawionych pieleszach czy wannie wydaje się być nietkniętą, niewinną anielicą, ale czy takowe anioły wchodzą w paszczę lwa ryzykując… a może wiedząc? A może uwodząc? A może prowokując?

Kobiety-autorki nie pozostawiają na mężczyznach suchej nitki: biją, gwałcą, wykorzystują, grabią, bezczeszczą, wykorzystują, realizują swoje fantazje, perwersje. Są wilkami w owczej skórze – skórze uszytej z obietnic o karierze, sławie i pieniądzach, ba! – skórze, która jest obietnicą lepszego życia.

Stacey-Anastazja zdaje się być jedyną nieskalaną. Dzieckiem wepchniętym w wir, na który nie ma wpływu. „Dzieci i ryby głosu nie mają”. Szantażowana, manipulowana przez matkę – jedyną osobę, która powinna być jej opoką, pozbawiona dzieciństwa, uzależniana od narkotyków, pracująca ciałem i wygłupami powoli dorasta. W życiu, na ekranie i dla czytelnika. Następuje największe uderzenie, na które nikt nie może być przygotowany. Pierwsza część zostawia nas w niesmaku jej tragedii i konsternacji, bo… czy stała się jak matka? Czy chce grać w tę niebezpieczną grę?

Mówi do matki:

„Dziwką umiem być sama”

Czy zatem historia zatoczy koło. Czy nie ma już ratunku…

Swego czasu zakochałam się (choć miłość ta jest trudna i bolesna) w „Kwaśnym jabłku” Joanny Karpowicz. Śledziłam jej Anubisy – malarskie popisy, które przemawiają do mnie mocniej niż niejedna książka. „Anastazja” utwierdza mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia nie tylko z niezwykle utalentowaną kobietą, ale też kobietą odważną, świadomą i mądrą emocjonalnie. Nie sztuką jest namalować rozbebeszone ciało lub śliniącego się do dziecka „starego oblecha”. Sztuką jest ubrać emocje w kolory, namalowanym spojrzeniem opowiedzieć o tym, co dzieje się w sercu, otworzyć kadry na pytania i domysły. Zrobić to z klasą, a tej Karpowicz nie brakuje.

Czasem zastanawiam się dlaczego sięgam po takie książki. Czy dlatego, że znajduję niewątpliwą przyjemność w katowaniu się? Czy może dlatego, że chcę pamiętać i chcę, aby ważne sprawy wbijały mi się do łepetyny i nie pozwalały o sobie zapomnieć? Dla niebywałego piękna i kunsztu?

Chyba po to, żeby o tym mówić. Żebym sprowokowana przez twórcę mogła zagadywać, zadawać pytania, opowiadać, zarażać … może ktoś komu potrzebna jest pomoc, albo zrozumienie trafi na takiego rozmówcę? Może społeczeństwo będzie wyczulone na zło czy krzywdę, która czasem jest niema, milcząca i schowana pod uśmiechem. Zupełnie jak depresja. Czytajcie, doświadczajcie i myślcie.

Kulturze Gniewu gratuluję podejmowanych tematów.