„Leżałem w mętnym świetle, a ciało moje bało się nieznośnie, uciskając strachem mego ducha, duch uciskał ciało i każda najdrobniejsza fibra kurczyła się w oczekiwaniu, że nic się nie stanie, nic się nie odmieni, nic nigdy nie nastąpi i cokolwiek by się przedsięwzięło, nie pocznie się nic i nic. Był to lęk nieistnienia, strach niebytu, niepokój nieżycia, obawa nie-rzeczywistości, krzyk biologiczny wszystkich komórek moich wobec wewnętrznego rozdarcia, rozproszenia i rozproszkowania. Lęk nieprzyzwoitej drobnostkowości i małostkowości, popłoch dekoncentracji, panika na tle ułamka, strach przed gwałtem, który miałem w sobie, i przed tym, który zagrażał od zewnątrz – a co najważniejsza, ciągle mi towarzyszyło, ani na krok nie odstępując, coś, co bym mógł nazwać samopoczuciem wewnętrznego, między cząsteczkowego przedrzeźniania i szyderstwa, wsobnego prześmiechu rozwydrzonych części mego ciała i analogicznych części mego ducha.”
Witold Gombrowicz, Ferdydurke
Nie ma jednak nic z groteski u Uzdańskiego. Nic a nic. Nie ma górnolotnej myśli, metafizycznych katastrof, daremnego prowokowania formą. Nie ma u Uzdańskiego silenia się na wygibasy, nie ma mędrkowania, nie ma filozoficznych traktatów o ludzkiej kondycji (chyba że przyczynek do nich). Próżno szukać też ekscesów, zwrotów akcji, manipulacji. U Uzdańskiego, proszę państwa, świat jest taki, jaki każdy widzi, tylko czasem się nie chce go zobaczyć.
Pisząc blurb do książki Grzegorza Uzdańskiego „Zaraz będzie po wszystkim” (Wydawnictwo WAB) czułam dumę. Dumę, że mogę. Jest to nieocenione wręcz uczucie, które przeniosłam w te kilka zdań wepchniętych na czy pod okładkę. Nieważne gdzie, ważne, że „jam jest częścią tej siły..” – rozumiecie. Byłam tak rozemocjonowana książką, tak zafascynowana, tak wlepiona w litery, że próżno szukałam w głowie podobnej fascynacji. Zaraz Wam powiem, dlaczego.
Po pierwsze: nie kombinuj
I Grzegorz Uzdański nie kombinuje. Twardo, konkretnie, bez udziwnień, silenia się na językowe majstersztyki. Język jest taki, jakie jest życie – prosty. Człowiek to fizjologia, prosta, bo nawet nie myślimy o oddychaniu i robieniu porannej kupy, to się dzieje. To, natomiast, co się w głowie pojawi to już insza inszość i tak działa autor. Jak oddychanie, krok po kroku przeprowadza przez dom opieki, przez Jadwigę, przez wolontariusza, przez pielęgniarkę. A skurczybyk opowiada więcej o tym, czego się boimy, niż byśmy sobie tego życzyli.
Po drugie: nie zabij mnie liczbą postaci
Pamiętacie jak zachwycałam się „O zmierzchu” Osamu Dazai (Tajfuny)? Pisałam, że o społeczeństwie Japonii opowiedział za pomocą trzech postaci. Uzdański napisał o tym, jak przeplatają się potrzeby międzypokoleniowe, jaki mogą mieć ze sobą związek, ale też konflikt czy pobłażliwość; napisał o lęku, osamotnieniu, bólu i udręce, poczuciu beznadziei i utkwienia w niemocy. Trzy postacie wystarczyły. Chwała!
Po trzecie: po prostu
To hasło: po prostu przewijało mi się przez całą powieść. Pisana „po prostu”, czytana „po prostu”, odebrana „po prostu” lub „wprost”. Mam jakieś podskórne przypuszczenie, że autor nie miał na celu pisania moralitetu, opowiedział o ludziach. Tak chcę to czytać. Jest chłopak, który staje się wolontariuszem. Ma swoje perturbacje życiowe, cierpi z powodu miłości (jak wielu przed nim, a i po nim); chłosta się wyczekiwaniem na sms, który może być tym upragnionym lub tym ostatecznie dramatycznym. Myślami ucieka do social mediowego grzechu, którego dopuścił się w chwili wzburzenia. Cierpi romantyczne katusze i analizuje. Między werterowym cierpiętnictwem próbuje być towarzyszem dla pacjentów w domu opieki oraz pomocą dla przemęczonego i sfrustrowanego personelu. W podwójnym zakleszczeniu Scylli i Charybdy próbuje rozwiązać swoje dylematy i być podporą dla innych. Dla Jadwigi, a ta kobieta to gaduła, że ho ho! Ale co się babinie dziwić, kiedy głowa jeszcze całkiem, całkiem, a tu już wiele nie można. Trochę żyć nie można. Ależ mi zrobił kakofonię myśli Uzdański tą postacią! Jakbym stanęła twarzą w twarz z własnymi lękami i obawami, z babcią, ze starością, ze wstydem. Na karby tej postaci spada opowiedzenie o tym, co może się nam przydarzyć, ale też o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, a my udajemy, że tego nie ma lub nie należy sobie tym zaprzątać głowy, będąc w kwiecie wieku i formy. Otóż nie. Otóż dobrze jest czasem włożyć nos w odleżyny, fekalia, mocz i zapach starości wymieszany z tanimi środkami czystości – bo na inne takowej placówki nie stać. Nie stać też na godziwe zarobki dla Agaty, która swoją pracę określa mianem „masochizmu”. Szereg procedur, którym się podporządkowuje, jako pielęgniarka w domu opieki z jednej strony stawiają ją w pionie, w drugiej wynaturzają. Balansuje na granicy poddania, zaangażowania, ucieczki w cudze problemy, kamienną twarz i znieczulicę. Czy tak się da? Czy w tej pracy można wytrzymać całe życie?
Po czwarte: pole do popisu dla interpretacji czytelnika
Uzdański swoją balladę o domu opieki oblewa humorem (scena kupowania gazety jest majstersztykiem!), balansuje na granicy rzewnej pieśni o starości z infantylnością piosenki popowej o nieszczęśliwej miłości. Odsłania przed czytelnikiem wiele pól. Można czytać wprost, można nasiąkać monologami wewnętrznymi (w których jest świetny! Bawołek pozostaje mistrzem, jednak Uzdański nie mniej uwodzi pędem wyobrażeń, analiz, historii, które przebiegają przez ludzką głowę – a my nagle możemy je usłyszeć), można nurzać się w doskonałych dialogach, a można płynąć myślami do bólu i stanu zawieszenia. Bycia w malignie. Życia w bólu. Walki o godność. O papierosa. O sweter. O zasłonięty tyłek.
Mikroświaty, które wzajemnie się przenikają są fascynującą wiwisekcją nas samych. Co bowiem „chodzi nam po głowie”? Praca, dom, ludzie, którzy tkwią w naszym życiu nadal lub ci, którzy odeszli. Rozpamiętujemy „trzaski” (mój ulubiony motyw z „Sorge” Zielińskiej) – czy trzaskiem jest zdrada, której nie możemy wybaczyć, a może córka, która nas nie odwiedza, a może rozstanie, po którym zostanie wspomnienie usuniętego komentarza na czyimś wallu?
zaraz będzie po wszystkim… bo skończę pracę
zaraz będzie po wszystkim… bo ona może mi wybaczy
zaraz będzie po wszystkim... bo umrę?
U Uzdańskiego nie ma dobrych i złych (no, może poza systemem), nie ma też dobra i zła per se. Jest za to całkiem sporo życia – co nie wyklucza osadzenia akcji w „umieralni”.