„Pilar Quintana stawia ważkie pytania o (bez)granice macierzyństwa, w miejscu, gdzie przyroda dyktuje warunki, koi promieniami słońca, a innym razem odsłania martwe ciała. To intensywna opowieść o stracie, pragnieniach i o tym, czy można być matką, będąc bezdzietną.”
Te zdania napisałam na okładkę książki Suka Pilar Quintany w tłumaczeniu Iwony Michałowskiej-Gabrych z Wydawnictwa Mova. Są zwięzłą próbą uchwycenia tego, co w prozie kolumbijskiej pisarki – moim zdaniem – jest najważniejsze. Jakże trudno było mi uchwycić sens tej powieści, mimo iż liczy niespełna 120 stron. To dowodzi jak sprawną pisarką jest Quintana i potwierdza często powtarzane motto: mniej, znaczy więcej. Czytając Sukę nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że czuję wszystko, co opisuje twórczyni: słoną wodę na spracowanych stopach, smaganie wiatru, drżenie przynoszone przez burzę, a potem słońce – nagle łaskawe – imitujące czas odpoczynku i wakacji, na które przybywają do miasteczka Damaris turyści.
Choć książka nie jest kryminałem, o którym zawsze tak trudno pisać w kontekście zwrotów akcji, rzuconych gdzieniegdzie tropów czy pomniejszych zagadek. Każde niewłaściwe słowo może zabrać całą przyjemność czytelnika z próby rozwikłania intrygi przed finałem, aby po przeczytaniu ostatniej strony mógł wznieść ręce w geście zwycięstwa z okrzykiem na ustach: „Wiedziałam/-em!”. Suka jest literaturą obyczajową, psychologiczną, jednak ma w sobie niezmierzone pokłady właściwe dla belles lettres, nawet jeśli określenie to stało się niezwykle pojemne od XVIII wieku, kiedy zostało użyte po raz pierwszy.
„Damaris nigdy nie zaszła w ciążę. Związała się z Rogeliem w wieku osiemnastu lat i już dwa lata później ludzie zaczęli pytać: „A co z dziećmi?”, „Czemu się tak ociągacie?”. Ale dzieci nie nadchodziły, choć młodzi nijak się nie zabezpieczali.”
Ten cytat nadaje ton pierwszej warstwie opowieści. Macierzyństwo. Bezdzietność. Życie z brakiem tak dojmującym, że wszystko, co można robić, to próbować zrekompensować go w jakikolwiek sposób. Można stać się pragmatycznym, można sprzątać do bezładu rąk, pucować, czyścić i zamiatać od świtu do nocy. Swój wewnętrzny niepokój można wyrzucać szczotkami i szmatami, płytkami, które, nawet wyszorowane, wciąż są takie, jak były – stare i odwykłe od ludzkich stóp. Damaris – ta silna kobieta – sprząta nie tylko swoje cztery kąty. Przede wszystkim wypełnia rodzinną misję dbania o posiadłość, z której właściciele wyjechali dawno temu. Nikt już zdaje się o niej nie pamiętać, tak jak o pracy Damaris, która za lojalność przekazaną w genach nie otrzymuje wynagrodzenia. Chociaż, być może to zajęcie, ten wielki dom o starych zasłonach i sprzętach, ten basen, nad którym można zorganizować „nielegalną” weekendową biesiadę są największym ratunkiem dla niespełnionej kobiety. Kobiety, która przez brak potomstwa nie spełniła swojej powinności, przyniosła wstyd swojej płci oraz zawiodła nie tylko własne pragnienie, ale również męża i w zasadzie całą społeczność.
Zachwycające, jak Quintana potrafi zatrzymać przy sobie czytelnika opisując nudne życie sennego miasteczka, które jest ledwie mgnieniem czy przystankiem dla zabłąkanego turysty.
„Wieczorem wzięła się za gotowanie. Usmażyła ryby, zrobiła zupę, ryż i sałatkę. Trochę zostawiła na jutrzejsze śniadanie i lunch, a resztę spakowała dla Rogelia, który wyruszał na połów kutrem czekającym już na dole z całym sprzętem. Była zadowolona. Miała nadzieję, że nie będzie go parę dni, bo potrzebowała trochę samotności.
Rogelio wypłynął przed zachodem słońca, mogła więc spać do późna, a potem się lenić. Nawet jedzenia nie musiała gotować, bo wszystko przygotowała dzień wcześniej. Nie wykąpała się.”
Właśnie tak opisywane jest życie Damaris. Wyprawa do miasta jest ułatwiona lub utrudniona – w zależności od przypływu lub odpływu. Męcząca lub w miarę znośna. Dom Damaris otoczony kapryśną wodą, która potrafi ukryć lub odsłonić ciało, burzyć się silniej niż chmury i konkurować złością i potęgą z burzą; kapryśnym niebem; ziemią, zbyt często zmieniającą się w błoto i dżunglą, równie piękną, co nieprzystępną i zabójczą. Damaris w potrzasku. Damaris, której – jak wszystkim mieszkańcom – rytm wyznaczały nastroje pogody, klimat i pozostanie w nadmorskiej miejscowości, podczas gdy wielu wyprowadzało się w głąb lądu w poszukiwaniu pracy i innego życia.
„W drodze powrotnej Damaris musiała walczyć z inwazją mrówek, które tysiącami maszerowały przez selwę niczym wojsko. Czarne, średniej wielkości, wychodziły spod ziemi i niszczyły wszystkie stworzenia na swojej drodze, żywe czy martwe. Musiała biec, by przed nimi uciec, ale niektóre i tak się na nią wspięły, kąsały w ręce i nogi, gdy próbowała je strącić. Choć ukąszenia paliły jak ogień, nie zostawiały śladów, a ból szybko mijał.
Armia mrówek dotarła do chatki piętnaście minut po niej. Damaris weszła na plastikowe krzesło, podciągnęła kolana pod brodę i spokojnie zajmowała się swoimi sprawami.”
Życie Damaris nie zostało zrewolucjonizowane przez mężczyznę, sąsiadkę, ani nawet przez jakąkolwiek inną osobę. Życie bohaterki odmieniła tytułowa suka, która tak nagle, jak się pojawiła, spowodowała, że zaczęły się dziać rzeczy nieprzewidziane i zaskakujące dla samej Damaris. W miejscu takim jak miasteczko, w którym żyła kobieta, zwierzęta spełniały rolę niewiele większą od cienia. Wiele umierało, tak po prostu. Inne były bite, głodzone, przepędzane. Jeszcze inne nie zdążyły otworzyć szczenięcych oczu, a człowiek już pozbawiał je oddechu rzucając w morskie odmęty. Kto wie czy nie lepszy los czekał je właśnie tam, gdzie nie zdążą nawet zobaczyć świata, który najpewniej skazałby je na niedolę. Bywało, że stawały się jakimś przedziwnym towarzyszem czyjegoś marnego życia, będąc w tej niekomfortowej pozycji, że nie mogły zaprotestować, potrząsnąć człowiekiem licząc, że się opanuje. Szybciej natomiast cierpiały na syndrom sztokholmski i ze smutkiem w oczach znosiły los narzucony im przez ludzi.
Doña Elodia – jedna z drugoplanowych postaci książki – była posiadaczką czarnej i niezwykle wiernej suki, która odeszła, pozostawiając dziesięć szczeniaków skazanych na śmierć. Sześciodniowe maleństwa z oczami wciąż zamkniętymi „karmiła strzykawką napełnioną mlekiem z filiżanki”. Damaris, choć nie miała pieniędzy na utrzymanie kolejnego psa, zdecydowała się wziąć ze sobą jedno ze szczeniąt. Przygarnęła sukę, której dała na imię Chirli. Tak miała mieć na imię jej córka – ta, która nigdy się nie urodziła.
To ten moment wyznacza najbardziej emocjonalną z podróży, jakie przyjdzie odbyć czytelnikowi książki Quintany. Wśród codziennego mozołu, pracy i beznadziei zrodzi się przedziwne uczucie między Damaris a Chirli – karmioną przez kobietę jak niemowlę, noszoną wśród ciepła piersi, głaskaną z miłością. Choć moglibyśmy przypuszczać, że autorka opowie nam nieco ckliwą historię o niezwykłej relacji psa i człowieka na wzór Przyjaciela Sigrid Nunez czy Hachiko. Psa, który czekał Lluisa Pratsa – dzieje się inaczej. Pies u Quintany jest częścią natury, znacznie bardziej niż opierający się jej i walczący z nią człowiek. Pies jest nieprzejednany i dążący do wolności, mimo pęt i zaciskającego się sznura, mimo kopniaków i uderzeń, również mimo przywiązania. Choć Damaris wydawało się, że suka zostanie z nią na zawsze, wiernie krocząc obok swej pani, zwijając się w kłąb, drzemiąc pod schodami, przyszedł moment, że i Chirli uległa własnym, zwierzęcym instynktom. Jej ucieczki, jej niespodziewane ciąże i zachowanie odstręczały bezdzietną kobietę. Suka, która jest fatalną, złą matką, podczas gdy Damaris dałaby się pokroić za dziecko z ludzkiej krwi i kości, zamiast czworonoga z tendencją do ucieczek, jest jakimś niezwykłym kontrapunktem dla matczynej żarliwości bezdzietnej Damaris. W jakiś niewypowiedziany sposób Pilar Quintana kreśli te dwie bohaterki powieści na wzór i podobieństwo, i zaciera granice gatunków, do których należą. Autorka tworzy relację wymykającą się szufladkom. Można ją traktować przeróżnie: matka – córka, kobieta – kobieta, przyjaciółka – przyjaciółka, rywalka – rywalka, człowiek – pies, kobieta – suka, a z każdej z nich, z tego nie mogącego istnieć stanu rzeczy, wyrywa nas brutalność. Ludzka, oczywiście.
W powieści spotkacie kilka postaw (nie)moralnych, z których żadnej nie można ocenić jednoznacznie. Mimo wszystko. Możemy nie wyrażać zgody, możemy buntować się wewnętrznie, możemy złorzeczyć i zamykać książkę ze złością. Warto jednak przeczytać ją w całości i odmalować niuanse, z których powieść Pilar Quintany jest utkana.
„Damaris zaczekała, aż straci czujność, po czym zaszła ją od tyłu i wylała na nią całe wiadro.
Przerażona suka podskoczyła, po czym, zdezorientowana lub przestraszona, zaczęła uciekać przed tą, która wcześniej była jej sojuszniczką, a teraz dopuściła się największej zdrady. Podkuliła ogon i co chwila oglądała się za siebie, a Damaris pomyślała, że teraz już nic nie uratuje więzi, która je kiedyś łączyła. I ku własnemu zdziwieniu poczuła żal.”