Szkoła szpiegów | W tajnej służbie

„Przeszkoda była nawet bardziej przerażająca, niż pierwotnie sądziłem. Kłody wielkości pni drzew śmigały obok zaskakująco szybko. Na równoważni prawie nie było miejsca – ani czasu – żeby złapać oddech. Pierwsza kłoda świsnęła kilkanaście centymetrów ode mnie, drugiej uniknąłem z jeszcze mniejszym zapasem. (…) Szybko ustaliłem, że jeśli zaczekam sześć sekund i puszczę się biegiem, żadne z nich mnie nie uderzy i nie będę musiał zatrzymać się nawet na chwilę. Odliczyłem, po czym pognałem po belce. Pierwsze wahadło śmignęło mi za plecami akurat, gdy drugie usunęło mi się z drogi. Trzecie ominąłem o włos i pognałem w stronę mety. Po czym potknąłem się o sznurowadło”. („Szkoła szpiegów. W tajnej służbie”)

 

szkoła szpiegów

 

Kiedyś to było

Gdybym potraktowała książki Stuarta Gibbsa z fenomenalnej serii Szkoła szpiegów jako literaturę dla dorosłych napisałabym, że to komedia pomyłek, która zdarzyłaby się nam w realnym życiu, gdyby jakimś cudem ktoś chciał z nas zrobić Jamesa Bonda. Bylibyśmy zdziwieni, potem zmotywowani, znów zdziwieni, a ostatecznie cały kurs oraz pierwsze misje byłyby dziełem przypadku, farta i przyjaciół, którzy ratowaliby nas z największych tarapatów. Czytam jednak serię dla dzieciaków i młodszej młodzieży, i zamiast farsy widzę zdobywanie umiejętności, które – jak w życiu – bywa wyboistą drogą z przeszkodami, a wyniki i tak bywają niesatysfakcjonujące. Czytam o zmaganiach ze sobą i własnymi ograniczeniami, i o zawieraniu przyjaźni, co bywa trudniejsze niż niejedna śmiertelnie niebezpieczna misja. Przypominam sobie o świecie, w którym człowiek skrycie (albo zupełnie jawnie) się w kimś podkochuje, nie do końca wie co z tym zrobić, cierpi zatem w milczeniu. Cierpi tym bardziej, że obiekt westchnień akurat chce się przyjaźnić – zamiast trzymać za ręce i długo patrzeć sobie w oczy – będąc skupionym na realizacji „zawodowych” celów i dążeniu do doskonałości. Na dodatek realizuję swoje dziecięce marzenia o byciu szpieżką – no bo kto nie chciał być tajnym agentem wywiadu? – i ubieraniu się w szałowe ciuchy. Oczywiście dla wygody lub realizacji misji.

„- Zanim wyruszycie, uznałam, że może zechcesz włożyć na siebie coś nieco bardziej… odpowiedniego. – Podała mi pudełko. Otworzyłem je i aż westchnąłem z wrażenia, kiedy zobaczyłem, co było w środku. Elegancki czarny strój, bliźniaczo podobny do tego, który zawsze nosiła Erica, tyle że skrojony na chłopaka. W zestawie był nawet pas na wyposażenie.

– Wow – powiedziałem.

– Podoba ci się?

– Jest rewelacyjny! Zawsze chciałem taki mieć.

Catherine się rozpromieniła.

– Uszył go ten sam ściśle tajny krawiec, u którego Erica i ja zamawiamy swoje ubrania. Niestety, pasy dostarcza bez wyposażenia, a ja nie miałam czasu, żeby je dla ciebie skompletować”.

Sami powiedzcie, kto nie chciałby mieć czarnego, bajeranckiego ciucha, który nie krępuje ruchów, wygląda się w nim iście po szpiegowsku, a w dodatku pasa wypełnionego sprzętem, który może zrobić komuś krzywdę. Marzenia.

 

Szkoła szpiegów

 

Nie oceniaj książki po okładce

Czy wspomniałam, że właśnie eksplorujemy książkę Szkoła szpiegów. W tajnej służbie? Właśnie! Piąty tom serii Stuarta Gibbsa wysuwa się na prowadzenie w moim osobistym rankingu. To, co totalnie mnie oczarowało, to wyraźna zmiana w charakterze Bena Ripleya – naszego głównego bohatera. Ten chłopak, który ma talent do liczb, matematyki i łamigłówek, zdaje się robić ogromne postępy w szpiegowskim fachu, a w dodatku – i co może najważniejsze – powolutku zaczyna wierzyć w swoje możliwości. Nie bez powodu przywołałam tu scenę, w której otrzymuje od mamy Eriki wystrzałowe ubranie – ono też dodaje mu odwagi i sprawia, że czuje się jak profesjonalista. Jego notowania u samego siebie rosną. Czasem drobne rzeczy mogą zdziałać cuda. Zresztą, wciąż mówimy: jak nas widzą, tak nas piszą (malują). Dla kontrastu przywołam scenę z Harry’ego Pottera (wiele widzę podobieństw w patrzeniu na młode, wyjątkowe jednostki, zamknięte w szczególnej szkole, przed którymi mnożą się zagadki i niebezpieczeństwa), w której przed balem wieńczącym Turniej Trójmagiczny Harry i Ron zakładają szaty wyjściowe. Elegancja Harry’ego ostro kontrastuje z przestarzałą, niemodną i – co tu ukrywać – przebrzydką szatą rudowłosego przyjaciela. Reakcja partnerki również nie napawa optymizmem. Oczywiście, że nie powinniśmy nikogo szufladkować na podstawie tego, co ma na sobie, ale nikt mi nie wmówi, że wciąż nie łapiemy się na tym, że oceniamy, a kiedy wrócimy pamięcią do szkoły podstawowej czy gimnazjum, to z bólem przypominamy sobie, że nie jest łatwo odstawać. Ale wróćmy do szpieżek i szpiegów.

Smak przygody

Intryga w tej części serii Szkoła szpiegów zaczyna robić się skomplikowana. Biednego Ripleya ktoś wrabia. I to w nie lada kabałę, bo zamach w Białym Domu. Wyobrażacie sobie, że Ben miałby wysadzić fragment najpopularniejszego „domu” na świecie? Domu prezydenta Stanów Zjednoczonych? No nie. My to wiemy, ale inni nie wiedzą. A to rozpoczyna przygodę jakich mało. Jest poważnie. Jest broń, rozwałka na mieście (ciekawe, kto za to wszystko zapłacił?), ukrywanie się w tajnej kryjówce (niestety nie mogę wam zdradzić lokacji – ale przeczytajcie, dowiecie się tego i owego). Głód, stres, walka, lęk, tajemnice, działanie. Czego tam nie ma!

 

Stuart Gibbs

 

Książki to rozrywka

Jest w książkach Gibbsa nieskrępowana radość i szaleństwo. Realizacja śmiałych fantazji mnóstwa dzieciaków niezależnie od płci. Jest wartka akcja, która wciąga już od pierwszych stron kolejnej powieści – nie pozwalając się nudzić. Jest jak najlepszy serial na platformie streamingowej, w którym wszystko jest możliwe. Za to nie znajdziecie tu pouczania, frazesów, mędrkowania starszego pisarza, który chce przemycić informację o wszystkim, a nade wszystko sformatować młodych czytelników i czytelniczki. Autor – mam wrażenie – doskonale pamięta „jak to jest”, kiedy całym sobą, bez zastanowienia, ale z łapczywością i pasją, wchodzi się w przeróżne sytuacje na początku lat nastoletnich. Ma się czas na marzenia, błędy i nieprawidłową ocenę sytuacji. Człowiek chce być wtedy lubiany, mieć grupę podobnych do siebie przyjaciół. Poznaje granice: cudze (przeważnie rodziców) i własne. Ale przede wszystkim – nie znosi nudy. Gibbs wie, co zrobić, aby słowo „nuda” nawet nie przyszło osobom czytającym do głowy.

Jeśli chcemy, aby nasze dziecko zobaczyło w czytaniu przyjemność – dajmy mu Szkołę szpiegów. Po prostu.

„- Marmur na klatce schodowej wybrała Dolley Madison, żona naszego czwartego prezydenta, Jamesa Madisona…

Pomyślałem, że płynący z ust Kimmy strumień faktów z zakresu dekoracji wnętrz miał odwrócić moją uwagę od tego, co naprawdę działo się w Białym Domu, ale nie uznałem tego za przejaw złej woli; była to zapewne standardowa procedura stosowana wobec wszystkich odwiedzających. Goście wciąż kręcili się po budynku, nic więc dziwnego, że opowiadano im o kolorach ścian czy regułach doboru kwiatów, zamiast zdradzić na przykład (…)”

Strzeżcie się PAJĄKA.

 

Stuart Gibbs

 

___

Posłuchaj Stuarta Gibbsa

Jeśli chcecie posłuchać jak o swojej serii Szkoła szpiegów opowiada sam autor, to koniecznie zajrzyjcie na lubimyczytac.pl TV, gdzie czeka na was rozmowa, którą miałam przyjemność poprowadzić na zaproszenie Wydawnictwa Agora dla dzieci, a które znakomicie tłumaczył (tak, jak wszystkie części cyklu!) Jarek Westermark. Dowiecie się skąd Stuart Gibbs czerpie inspiracje, dlaczego stworzył tak silne kobiece postaci i co ma z tym wspólnego jego córka. Padnie też pytanie czy szkołę można porównać do zoo, ale to już zupełnie inna historia…

Jeśli szukacie świetnej książki dla dzieciaków we wczesnym okresie nastoletnim, to możecie też zerknąć tutaj.

Ilustracje w książce: Mariusz Andryszczyk