Według policyjnych statystyk zamieszczonych na oficjalnej stronie internetowej Policji w 2017 roku 67 984 kobiet padło ofiarą przemocy.
Katuj!
Tratuj!
Ja przebaczę wszystko ci jak bratu.
Męcz mnie!
Dręcz mnie
Ręcznie!
Smagaj, poniewieraj, steraj, truj!
Ech, butem,
Knutem,
Znęcaj się nad ciałem mem zepsutem!
Za cię,
Dla cię
W szmacie
Ja
pójdę na kraj świata,
Kacie mój!
Tak śpiewała kiedyś Irena Kwiatkowska. I mimo, że ten tekst był z natury rubaszny i śmieszny, zwłaszcza jeśli odsłuchać wykonanie artystki, mówił o zgoła innych kwestiach niż będziemy poruszać, ale w kontekście komiksu „Kwaśne jabłko” ze scenariuszem Jerzego Szyłaka i ilustracjami Joanny Karpowicz, odarty z otoczki może być doskonałym punktem wyjścia.
Przyjrzyjcie się okładce. Płytki na ścianie stanowią tło dla ładnej brunetki. Trzyma w ręce filiżankę kawy. Tyle, że ma czarne okulary. A dodatkowo, kiedy przyjrzeć się nieco uważniej dostrzeżemy krew. Tuż pod nosem, lekko barwiącą usta. Niepokoi was? Powinna.
Ascetyczna sypialnia, jakich w Polsce (ale i świecie) wiele. Zdjęcie ślubne, lampka. Na ścianie majaczy krzyż. Obok łóżka, na kolanach – kobieta. Ręce złożone do modlitwy.
„Ojcze nasz, który jesteś w niebie. Dziękuję ci za wszystkie dobrodziejstwa, jakimi mnie obdarzyłeś. Dziękuję za zdrowie. Dostatek. I za męża, na jakiego nie zasłużyłam.”
Czterościenny świat w anonimowym „M”. Tak samo anonimowe małżeństwo. Piękna ona, piękny on. Ona – nauczycielka języka polskiego. On – wykonujący bliżej nieokreślony zawód, ale dowiadujemy się, że zarabia więcej niż ona. Dzięki niemu (czy na pewno?) starają się dorobić. Klasyczny przykład polskiej klasy średniej i standardowego życia. Jest pięknie. Ona codziennie dziękuje milczącemu Jezusowi na ścianie, on obiecuje jej płaszcz. Kochają się jak nakazuje boskie prawo – jak mąż i żona. Z „och” i „ach”. On lubi się kochać. Jak im dobrze. Te niedzielne msze i komunia święta. Są wzorem.
Do pierwszego razu, kiedy ona pyta dlaczego wrócił późno. Do pierwszego uderzenia w twarz z impetem.
Przeprosił. Przyniósł kwiaty. Ona sobie to wytłumaczyła.
Potem zasiedziała się… a policzek zamienił się w cięgi pasem.
„Czekał na mnie. Bił długo. Metodycznie. Mocno.”
W zamkniętym mikrokosmosie tysięcy domów odbywa się dramat, o którym nie mamy pojęcia. Upodlenie, którego doznają kobiety to poniżenie finansowe, ubezwłasnowolnienie, przemoc fizyczna, psychiczna, to gwałty i wznoszone modły, które nie zostają wysłuchane. Giną w tysiącu innych milczących modlitw, wypowiadanych w otumanionej od uderzenia głowie. Z chirurgiczną precyzją są pozbawiane godności, zastraszane, wrzucane w kierat wymagań społecznych, rodzinnych i religijnych. Wystarczająco silne, żeby trwać – zbyt słabe, żeby powiedzieć dość.
Ona jest dobrą katoliczką i dobrą kobietą. Ona wie, że nie należy się skarżyć. Z dumą tysięcy kobiet nakłada gruby puder na policzki, zakłada ciemne okulary i robi to, co powinna. Niczego nie odmawia. Tyle, że zupa jest za słona, krawat poplamiony, a ona nie dopilnowała swoich obowiązków domowych. Należy ją ukarać. Należy ją zgwałcić. Jaki gwałt? Przecież on robi z nią to, co mąż robi z żoną. On lubi się kochać – kochać tak, żeby bolało.
Te komiksy to są pełne superbohaterów, prawda? Ona też się nim staje. Tajemniczą mścicielką w ciemnych okularach, która wymierza sprawiedliwość męskim bokserom. Sieje popłoch, przetrząsa miasto ze swoją sąsiadką. O nie… nie. To tylko chwilowy twist. To tylko moment oddechu. To nie jest prawdziwe.
Kwiaty.
Cios.
Kwiaty.
Pas.
Sukienka.
Szloch.
„Mea culpa, mela culpa, mea maxima culpa…”
Zaawansowana ciąża. Czy dziecko wszystko naprawi? Nie.
Na wyklejce wita nas obrus. Obrus, który wygląda jakby nosił znamiona zbrodni. Witają nas eleganckie, statyczne obrazy Karpowicz. Jak obrazki świętych. Ich kolory gasną wraz z bohaterką. W połączeniu z krótkimi, metodycznymi jak uderzenia pasa dialogami są jak brzytwa. Musicie wiedzieć, że w środowisku komiksowym scenariusz Szyłaka był znany od lat. Nikt nie chciał go zilustrować. Szukał. I nawet gdyby zarzucić mu bycie „wprost”, dosłowność, uogólnienie, nośny temat – nie, to nadal nie jest zarzut. Co innego sprawi, że to będzie tak uniwersalne przesłanie? Ten komiks kiereszuje. Bójcie się go. Bójcie się go tak samo mocno jak bezradności, jak skali problemu, jak…
Na waszą odpowiedzialność, nie moją. Dla własnych łez i ścisku w żołądku. Dla filtrowania własnych doświadczeń, dla uderzenia zupełnie wam nieznanym. Nie na moją – będziecie go czytać.
Amen.