Węgorze w drodze

Opowieść o pielgrzymce węgorza w jego odwiecznym rytuale przejścia jest letnia i to mój największy zarzut do książki Patrika Svenssona. Letnia, czyli po prostu średnia. Ceduję to, albo usiłuję cedować na karb tego, że w żaden sposób nie jest to mój przeciętny czytelniczy wybór, gatunek też nie, tematyka tym bardziej – daleko mi bowiem do domorosłego ichtiologa; Przeczytałam ją bez większej ekscytacji, ale też bez poczucia, że zmarnowałam czas (znowu letnia), za to przez całą lekturę nie mogłam wyjść z podziwu, że ktoś naprawdę napisał książkę o rybie, którą da się czytać bez chęci wyskoczenia przez okno.

 

„Co więc różni węgorza od człowieka? Mówi się, że to, co czyni człowieka tym, kim jest, świadomość własnej egzystencji, a wraz z tą świadomością przychodzi wola wpływania na ową egzystencję. W każdym razie przez długi czas właśnie tak definiowano różnicę między człowiekiem a zwierzęciem.

W XVII wieku Kartezjusz wyraził pogląd, iż wszystkie stworzenia oprócz człowieka funkcjonują w sposób mechaniczny. Zwierzęta nie są zdolne do myślenia, a ich ciała są jak maszyny. Człowiek zaś miał coś, czego zwierzętom brakowało: duszę” – fragment książki

Niestety na to pytanie nie znajdujemy odpowiedzi, mimo iż autor przeprowadza nas przez teorie ewolucji od Arystotelesa (znamienitego badacza węgorzy – twierdził, że po prostu pojawiają się i koniec. Nie są jajorodne, żyworodne, w ogóle -rodne. Po prostu wynurzają się z mułu) przez Kartezjusza właśnie, Linneusza, Darwina, aż po współczesnych naukowców, lwią część poświęcając Rachel Carson, która dokonując antropomorfizacji węgorza zaczęła odpowiadać na zgoła filozoficzne pytanie o zwierzęcą samoświadomość. I tutaj brawa autorowi się należą bezsprzecznie – przemyca bowiem naprawdę kawał historii zoologii w sposób przystępny, zjadliwy dla przeciętnego czytelnika, który ostatni raz o zwierzętach czytał w szkole średniej i to przejawiając umiarkowane zainteresowanie lekturą. Temat ten jest przedstawiony nie tyle przez naukowe teorie ile przez niezwykłe zaangażowanie uczonych, szaleńców, badaczy i wszelkiej maści odkrywców, aby wiek po wieku z mozołem i nieustępliwością zbliżać nas do odkrycia prawd natury. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie historie ludzi, którzy na granicy rozumu i pogoni za mrzonkami i legendami przez wiele lat obserwowali świat przyrody po to, aby nie odkryć zupełnie nic, ale to nic, co przewróciłoby świat nauki do góry nogami. Okazuje się jednak, że każdy z tych nieustępliwych ludzi przyczyniał się do badań współczesnych. Co najpiękniejsze, w książce w sposób doprawdy przejmujący opisana jest cierpliwość. Oto oni, setki lat temu: bez narzędzi, bez zaawansowanego technologicznie sprzętu, możliwości ustawiania kamer i aparatów w miejscach, w których trudno pozostawać na stanowisku obserwacyjnym, bez doskonałych narzędzi pomiarowych potrafili trwać w zwykłej obserwacji. Z rybią mazią na rękach dzień w dzień rozkrawali kolejne rybie brzuchy, aby zajrzeć do środka niczego nie rozumiejąc i nie odnajdując. Całą aferę z brakiem wyodrębnionych narządów żeńskich i męskich u węgorza właśnie czyta się jak najlepszy kryminał albo rybią wersją historii tworzonych przez Dana Browna – i mówię to bez kpiny. Konkluzja jednak jest druzgocąca, co zapewne mogłoby być finałem opowieści o każdym z żyjących zwierząt, bez względu na to czy nosiły w sobie tajemnicę jak węgorz czy nie. Czytamy bowiem:

„Mimo wszystko wielu naukowców jest zdania, że to, co obserwujemy dziś wokół nas, nie ma nic wspólnego z naturalnym rytmem i jesteśmy świadkami szóstego masowego wymierania. (…)

Zagrożona całkowitym wyginięciem jest jedna trzecia koralowców, jedna trzecia gatunków rekinów, jedna czwarta gatunków ssaków, jedna piąta gatunków gatunków gadów i jedna szósta gatunków ptaków. Być może szóste masowe wymieranie nie osiągnie tak wielkiej skali jak poprzednie, lecz tempo, w jakim ten proces przyśpiesza, może sprawić, że jego żniwo okaże się o wiele większe, niż sądzimy. I jeśli to tempo się utrzyma, liczba gatunków żyjących na Ziemi może zostać zredukowana do połowy za zaledwie sto lat.

Właśnie owo tempo jest najbardziej zastraszające. Procesy, które niegdyś trwały miliony lat, dziś skróciły się do stuleci. W dodatku po raz pierwszy w historii świata głównym winowajcą jest jeden z gatunków żyjących na Ziemi.” – fragment książki

Poza niezwykle wciągającym wątkiem popularnonaukowym (czytała Krystyna Czubówna) mamy też rozdziały, które zdają się być zapisem wspomnień autora dotyczących relacji z ojcem. Te nasiąknięte emocjami opisy spędzania czasu ojca z synem wprawiają w jakiś dziwny stan spokoju i relaksu. Biegamy po robaki, robimy wycieczki w górę i dół rzeki w celu sprawdzenia wędek, zastanawiamy się nad przynętą, sprawdzamy napięcie żyłki i przeżywamy moment wyciągania ryb na powierzchnię. Uczymy się oporządzać rybę, słuchamy ojca-przewodnika z należytym szacunkiem i zainteresowaniem, coraz lepiej wykonujemy te wszystkie czynności samodzielnie, a nawet nieco się denerwujemy wchodząc na terytorium wędkarzy zrzeszonych w klubie (ale kto by się nimi przejmował, skoro polują na łososie, a te się popisują i w ogóle są szczebel niżej niż węgorze). Ta sielanka, która wytwarza się między autorem a ojcem udziela się czytelnikowi. To pewien rodzaj sentymentu, ale też zazdrości – myślę bowiem, że większość z nas chciałaby mieć taki kontakt z rodzicami jaki jest tutaj przedstawiony.

„Czy było tak naprawdę? Czy wszystko się zaczęło od nas obu? A jeśli tak, czy miało to coś wspólnego z jego ojcem, a moim dziadkiem, który w rzeczywistości był kimś innym, niż sądziłem? Być może mój tato próbował sobie w ten sposób coś zrekompensować i jednocześnie być dla mnie taki, jaki w jego ocenie powinien być ojciec dla swojego syna. Może był to jego sposób na wydeptanie swojej własnej wąskiej ścieżki przez życie.” – fragment książki

Jest też w książce Svenssona wątek potencjalnie spajający te opowieści – filozofia. I tutaj pojawia się problem, bo autor wpada w coelhowskie tony, w których wybrzmiewa tania i wyświechtana prawda o życiu. Życie człowieka jako wędrówka, szereg metamorfoz, dostosowywanie się do otaczającego świata, niewidoczne siły pchające do chęci rozrodu, przekazania genów, powrotu do macierzy. Nie jestem w stanie pozbyć się uczucia, że porównanie człowieka i węgorza to nieudolna próba połączenia powrotu do przeszłości z fascynacją ichtiologią (a przynajmniej węgorzem) oraz nutą filozofowania w bujanym fotelu z pykającą fajką wiszącą w ustach. Jest w tym jakiś kabaretowy wręcz ton, który wybija z rytmu i nie pozwala się skupić na naprawdę mocnych elementach książki. A szkoda, bo to mogłaby być naprawdę wyśmienita lektura. I to właśnie ten element, to falowanie wraz z Morzem Sargassowym, wraz ze zmieniającym się węgorzem, wraz z jego pielgrzymowaniem (znowu Coelho), ta na siłę dopisywana ideologia do kosmicznego połączenia między gatunkami (a nade wszystko między człowiekiem a węgorzem) jest tak ckliwie irytująca, że bywa nie do zniesienia.

„Koniec końców właśnie to Jezus obiecuje swoim uczniom: 'A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata’. Wypowiada te słowa trzy dni po swojej śmierci.

I właśnie na to wszyscy liczymy, wybierając wiarę. W Boga albo w węgorza.” – fragment książki (tak Bóg też był w to zamieszany, Jezus i Biblia również)

Wiem jednak, że przeprowadzenie czytelnika przez historię poznania węgorza, umiejscowienie go w ludzkiej świadomości, opisanie jego obecności w religiach, kulturach, objaśnienie dlaczego okrył się złą sławą i kojarzył nam się negatywnie; opowiedzenie o tym jaką rolę odgrywał w literaturze (jakaż scena z Blaszanego bębenka!) oraz jak zawładnął młodym Freudem, kiedy ten jeszcze wielbił empiryzm, a nie grzebanie w tym, co chyba nigdy poznane nie będzie to kawał dobrej popularnonaukowej literatury. Warto przeczytać choćby dla kilku nazwisk, o których zapewne nie mieliśmy pojęcia, dla wyjścia ze swojej literackiej strefy komfortu, warto dla kojącego falowania morza. Sugeruję jednak z dystansem i bez wielkich oczekiwań. To nie jest rewelacyjna książka ani literatura wysokich lotów, odpoczniecie przy niej jednak, dowiecie się czegoś, a niektórzy – być może – dojrzą mistycyzm, którego ja ze swoim sceptycyzmem dostrzec nie potrafiłam.