Chcemy sądzić, że jesteśmy najważniejsi na świecie: mądrzy, sprytni, myślący, posiadający duszę, używający skomplikowanych narzędzi, mieszkający w domach, gotujący fikuśne potrawy. Stałocieplni, którzy potrafią sprawić, że jest im ciepło, mimo iż ogień w pierwotnej postaci nie robi już na nikim wrażenia. Polecieliśmy w kosmos, wylewamy beton, hodujemy i jesteśmy panami świata. Jak przewrotnie traktuje nas Shaun Tan w „Opowieściach z głębi miasta” – krok po kroku, w swojej surrealistycznej prozie, odsłaniając naszą małość.
„Każdy świetny pomysł sprawiał, że czuliśmy się fatalnie, każdy kolejny wzór cnót pogłębiał w nas tylko potrzebę poszukiwania komfortu w starych nawykach i zwyczajach, potrzebę 'bycia sobą’, choć to określenie było już wtedy raczej mylące. Może tego właśnie nasze młode sobowtóry nie potrafiły pojąć. Wierzyły, że dobry przykład wystarczy. Że wystarczy po prostu mieć rację. Nie wiedziały, co znaczy urażona duma czy prawdziwa inercja natury ludzkiej. Nie wiedziały, jak do nas przemówić. (…)
Coraz rzadziej słyszeliśmy o ich nadzwyczajnym systemie opieki zdrowotnej, gospodarce bezgotówkowej, konceptualnie dziwacznym – choć niewątpliwie skutecznym – projekcie pokoju na świecie. Prawdopodobnie to wszystko nadal gdzieś się rozwijało, tylko w coraz mniejszej skali, coraz bardziej nakierowane do wewnątrz, aż w końcu zupełnie zniknęło nam z oczu.(…)
Lecz nadal w jakiś sposób odczuwamy ich obecność, wiemy, że gdzieś tam są, w mikroskopijnych wibracjach przewodów i krwiobiegów, w gąszczu chromosomów drzemią te wszystkie nasze inne ja. Które poznaliśmy najpierw jako żałosne dwudyszne ryby krztuszące się w rynsztokach naszego kryzysu, które tak skrupulatnie naśladowały nasze dobre intencje i które w naszym zmęczonym, smaganym wiatrem współczuciu dostrzegły nadzieję na przyszłość, dokładnie w tamtej chwili, kiedy pochyliliśmy się, żeby je podnieść.” (fragment książki)
Shaun Tan to dla mnie przede wszystkim obrazy. Historie opowiadane bez słów, a naszpikowane treścią po kurek. Opowieści o sprawach ważnych, nad którymi nie mamy czasu się pochylić, zastanowić, albo bagatelizujemy – z powodu resztek wstydu, które się w nas kołyszą. Spodziewałam się, że obraz przeważy również w „Opowieściach z głębi miasta”, ku mojemu zaskoczeniu tekstu jest co niemiara. Mimo, iż teksty nie dorastają warstwie graficznej do pięt to niosą ze sobą taką dawkę przemyśleń i kpiny, wyśmiania i pokory, wykładu i poddania się, że nie sposób przejść obok tego wydania obojętnie. Biada tym, którzy nie poświęcą jej swoich myśli, czasu, energii i łez. Coraz trudniej jednak zapłakać nam nad samymi sobą, a co dopiero wyciągnąć wnioski i zacząć działać. Zatopieni w magmie tumiwisizmu, konformizmu i wszchogarniającego ogłupiania: mediami, szumem informacyjnym, którego jedyną misją jest dezinformacja; tempem życia, lukami w edukacji, ale też niechęcią do ich uzupełniania, wygodnictwem i poczuciem wyższości w stosunku do wszystkiego co nas otacza – egzystujemy wyniszczając wszystko, włączając w to nasz gatunek.
Zabawne. Oglądaliśmy ostatnio na wskroś amerykański film o nalocie kosmitów na ziemię z cudownie nachalnie i wprost przywołanym bibilijnym motywem arki „Dzień, w którym zatrzymała się ziemia” w reż. Scotta Derricksona z uwielbianym przeze mnie aktorskim duetem (Keanu Reeves, Jennifer Connelly). Abstrahując od całości rozczarowania i patosem właściwym dla amerykańskiego kina (my i tylko MY ocalimy świat przed wszelkim złem) są tam elementy godne zatrzymania się i korespondujące z przesłaniem Shaun Tana. Zdania, w których prosimy o szansę, aby się zmienić; w których dywagujemy o tym, że gatunki zmieniają się w obliczu zagłady, a przecież takowa nas czeka, bo Keanu nie bierze jeńców; elementy, w których rzuca się nam w twarz, że doprowadziliśmy do zagłady sami siebie, że jesteśmy ekspansywnym, dumnym, a raczej zadufanym gatunkiem z manią zagarniania wszystkiego dla siebie niezależnie od kosztów; ratowanie przez obcą cywilizację wszystkich gatunków – poza człowiekiem. Kosmiczne serce Keanu mięknie, kiedy dostrzega w ludziach współczucie, przywiązanie i miłość. Ale czy to wystarczy?
Shaun Tan idzie dalej. Zabierając w nas oniryczną opowieść o świecie, w którym wszystko jest imaginacją mami nas najpierw pięknym obrazem niemal z bajki; opowiada i snuje na granicy zrozumienia; miesza porządek świata, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, żongluje rolami ludzkimi i zwierzęcymi, prezesów zamienia w żaby, krokodyle wkłada do mieszkania w luksusowym wieżowcu, orki zawiesza w oceanie, ale nieba, a tamże pokazuje połowy na rzadkie rybne okazy, które potem mogą zostać sprzedawane do restauracji działających jakby w podziemiu – handel rzadkimi, ginącymi gatunkami ma się świetnie (przypomina mi to koncepcję przedstawioną w „Manaradze” Sorokina, gdzie autor opisuje grillowanie na białych krukach, jesiotr na Dostojewskim itp.). W ten cały, w jakiś sposób infantylny momentami świat wplata apel o przemyślenie naszych relacji z innymi gatunkami zamieszkującymi Ziemię.
Nie znajdziemy w „Opowieściach z głębi miasta” sposobów na poprawienie relacji między światem ludzi a naturą – której niby jesteśmy elementem, ale już dawno zbaczyliśmy z wyznaczonego przez nią kursu. Nie znajdziemy tu poradnika: jak zmienić się w 90 dni, ani jak poprawić los planety – krótki przewodnik po błędach ludzkości. To metafizyczna opowieść, która ma nas skłonić do weryfikacji naszego podejścia i sięgnięcia po rozwiązania – nawet, jeśli trudne, wciąż istnieją. Tylko… czy nie jest za późno?
W rozdziale poświęconym relacjom z tygrysami czytamy:
„Tu jednak pojawia się prawdziwy problem. Większość ludzi – nawet tych, którzy przeczytali literaturę przedmiotu, poznali wszystkie fakty i ich nie kwestionują – nie chce nosić masek z tyłu głowy! (te mają bronić człowieka przed atakiem tygrysa, przyp. Kavka) Nawet za cenę życia! Może myślą, że to tylko kolejna rzecz, o której trzeba będzie codziennie pamiętać i wszędzie ze sobą nosić, i nie zostawiać w łazience. Może, jak w przypadku wszystkich najlepszych środków zapobiegawczych, rezultaty są tu na tyle niedostrzegalne, że łatwo je pomylić z brakiem skuteczności, co jest bardzo częstym i niestety często tragicznym w skutkach ludzkim błędem. Może wielu z nich w ogóle nie wierzy w istnienie tygrysa albo uważa, że gdzieś sobie poszedł, że już wyginął. Nasi respondenci wymienili wszystkie powyższe powody. Każdy z nich mija się z prawdą.”
W tym samym opowiadaniu daje jednak nadzieję. Są bowiem tacy, którzy walczą, którzy mimo prześladowań robią coś na przekór przekonaniom większości. Może sugeruje, że powinniśmy zacząć zwracać większą uwagę na mniejszość i sprawić, że stanie się większością?
„(…) Po prostu wśród ludzi pogarda nie jest szczególnie skrywanym uczuciem. Podobnie jak tygrys opanowaliśmy sztukę pasywnej agresji. W przeciwieństwie do niego stosujemy ją prawie wyłącznie w kontaktach z przedstawicielami własnego gatunku. Wytrwali użytkownicy masek dobrze o tym wiedzą, tyle że już dawno przestali się tym przejmować. Odkryli, że reguły społeczności ludzkiej są często absurdalne, że wzajemny szacunek nie zawsze jest możliwy, a w niektórych przypadkach lepiej jest żyć zgodnie z własnymi zasadami. Tak jak żyje tygrys: dumny i wolny.”
Tan zwraca tu jednak uwagę na jeszcze jeden aspekt: konfliktu wewnętrz gatunku, co można interpretować na wiele sposobów i w odniesieniu do wielu problemów trawionych ludzkość: od głodu przez wojny aż do lęku przed dominacją sztucznej inteligencji.
Wątków, które pojawiają się w tych 25 historiach jest wiele. To czytelnik zdecyduje czy minie je łagodnie, dzięki pięknym obrazom ozdabiającym książkę, którym bliżej jest do fantastycznych snów zalęgających się w dziecięcej głowie, która ma jeszcze siłę na wyobraźnię czy nie da się i pozostanie czujny. Zalecam czujność.
Nie mniej na wielką uwagę i czas im poświęcony zasługują obrazy autora. Przeprowadza nas przez całą kolorystyczną paletę, serwuje niesamowitość rodem z najpiękniejszych baśni, aby chwilę potem porazić nas krwią, agresją i mrokiem. Cykl opisujący pewną wędrówkę psa i człowieka jest niesamowity. Oddałabym wiele, aby jeden z takich obrazów wisiał u mnie w mieszkaniu. Wydłużony, podobny a skrajnie inny. Niezwykły. Shaun Tan nadal pokazuje się jako mistrz obrazu i nikt, kto zetknął się z jego wcześniejszymi pracami nie poczuje nuty rozczarowania. Kultura Gniewu po raz kolejny wydaje z dbałością – warto mieć to wydanie na półce, warto do niego wracać, warto je czytać długo i uważnie. Czytajcie tak, aby opowieści zostały z wami na dłużej i stały się zalązkiem nowej, kiełkującej myśli zdolnej zmienić świat.
Niezwykle mądra i potrzebna lektura.