Barbara Gawryluk, to niekwestionowany autorytet w dziedzinie literatury dziecięcej. Czyta, pisze, tłumaczy, opowiada i rozmawia – o literaturze dla niedorosłych właśnie. Lista nagród, które otrzymała jest wystarczająco długa, aby onieśmielić. W ubiegłym roku pisałam o Tatrach – fantastycznie zilustrowanej i wydanej przez Wydawnictwo Literackie książce, która przybliża świat górskich szlaków, natury, ale i niebezpieczeństw. Barbara Gawryluk napisała książkę wraz z Pawłem Skawińskim. Ten swoisty przewodnik, jestem pewna, będzie cieszył się popularnością jeszcze przez długi, długi czas. Teraz przyszedł czas na książkę Zdalna babcia i choć nie jest to książka, która trafia w moją estetykę, to trudno odmówić jej bycia bardzo dobrym tytułem.
Dawno temu wyjechałam z domu rodzinnego. Od tego czasu szybkie telefony i sms-y zamieniły się najpierw w nieograniczone niczym rozmowy (rozmowy bez limitu były kiedyś niezwykle pożądaną opcją w abonamencie), a potem w możliwość połączeń video, które przynosiły tyleż radości, co kłopotu. Nie zawsze przecież chciało się komuś pokazać miejsce, w którym akurat się znajdujesz. Okazało się jednak, że kiedy ktoś musiał być na dyżurze w szpitalu w Wigilię Bożego Narodzenia, kiedy rodziły się dzieci, a odwiedzanie ich, kiedy ma się do pokonania kilkaset kilometrów, często nie wchodziło w grę, kiedy chciało się pokazać bobra, który akurat przywędrował na plażę w trakcie leniuchowania – rozmowy video okazały się fantastycznym wynalazkiem, który zbliżał. Dawał też poczucie bliskości i współodczuwania, choć oczywiście była to tylko imitacja; bez zapachów, bez intensywnych emocji, ale jednak. Nikt z nas nie pomyślał wtedy, że ten rodzaj komunikacji sprawdzi się nie tylko w rodzinach, w których np. jedno z rodziców przebywa na emigracji zarobkowej, choćby w Norwegii. Nie wymyślilibyśmy scenariusza, w którym kontakt z drugim człowiekiem będzie zarezerwowany dla połączeń video i spoglądania w monitor.
„- Mamo! Babcia mi się przewróciła! Pomóż mi ją postawić. O tak. Widzisz mnie, babciu?”
Choć brzmi to przerażająco, to technologia w czasie pandemii (a teraz, niestety, wojny) pozwoliła nam utrzymać żywe kontakty z najbliższymi i uczestniczyć w ich życiu na co dzień. Paradoksalnie znacznie więcej uwagi poświęcaliśmy sobie w ten sposób. Książka Barbary Gawryluk Zdalna babcia (Wydawnictwo Zielona Sowa) jest opowieścią o tęsknocie – przede wszystkim, ale też potrzebie bycia obok drugiego człowieka, bez względu na dzielące ich bariery.
„- Babciu, postawię telefon tutaj, na komodzie. Widzisz wszystko?
– Tak, widzę i szafę, i ciebie.
– Mam taką granatową w kucyki, patrz. I różową w białe pieski.
– Tę chyba lubisz najbardziej?
– Nie, najbardziej lubię tę w brązowe jamniczki. I jeszcze taką tęczową, od ciebie, babciu.”
„- A co się stało flamingowi?
– On ma ranę na dziobie. Trzeba mu przykleić plaster. Ojej! Babciu! Nie widzę cię!
– Co się stało?
– Mamo! Babcia mi się przewróciła! Pomóż mi ją postawić. O tak. Widzisz mnie, babciu?”
Książka Barbary Gawryluk złożona jest z takich pełnych ciepła i codzienności dialogów babci i wnuczki. Brak możliwości odwiedzin sprawił, że te dwie bliskie sobie osoby sięgają po telefon, aby uczestniczyć w swoim życiu. Choć, jak wiadomo, to babcia bardziej uczestniczy w życiu wnuczki. Wspólnie budują bazę, układają puzzle, choć połączenie video jest dodatkowym utrudnieniem, bo babcia nie może zobaczyć wszystkich puzzli. Ale czy to ważne, skoro zabawa trwa? Można też zjeść wspólnie placuszki, tyle że babcia nie może ich podmuchać. Nie da się dmuchać przez telefon! Mimo wszystko „babcia z telefonu” zdaje się być cały czas obok, a telefon pozwala zmniejszyć dystans zbudowany przez niewidzialny wirus czy zbyt wielką odległość.
Ilustracje Oli Szpunar świetnie dopełniają tekst Barbary Gawryluk. Pełne kolorów i realizmu są przyjemne dla dzieci, zwłaszcza w wieku przedszkolnym. Ilustratorka portretuje sytuacje z wielkim wyczuciem, dbając o stworzenie obrazów pełnych optymizmu i najlepszych uczuć. Na twarzach bohaterów maluje emocje bardzo wyraźnie – nie sposób nie zarazić się uśmiechem. Nie można też pominąć światła ekranu czy podwójnej scenografii, która rozgrywa się na różnych planach. Z jednej strony obserwujemy świat widzimy na monitorze, z drugiej mamy wrażenie, że babcia i wnuczka są zawsze obok siebie. Jest to oczywiście złudne, jednak liczę, że spostrzegawczy, młodzi czytelnicy zadadzą pytania o ten sposób przedstawienia postaci.
Zdalna babcia nie jest pieśnią sławiącą nowe technologie. Nie namawia też do przeniesienia realnego życia do sieci – stara się tylko opowiedzieć historię, której wszyscy staliśmy się uczestnikami. Możemy się w niej przejrzeć wraz z dziećmi. Możemy też podsunąć im sposób na ciągły kontakt z dawno niewidzianą rodziną. Dzięki książce możemy też zadać sobie pytania o plusy i minusy korzystania z telefonu; o częstotliwość takich rozmów oraz o technologię w ogóle. Jednak dla mnie najważniejsze jest tutaj uczucie, którym obdarzamy najbliższych. Potrzeba wspólnotowości, obdarowywania się czasem, wspólna zabawa i wspólnie spędzony czas. To też pewna pochwała dla codzienności – tak przeważnie niedocenianej. To, co najważniejsze, pojawia się bowiem na ostatniej stronie. Końcowa scena i ilustracja wyrażają najwięcej emocji i pokazują bez żadnych udziwnień i zbędnych metafor, że są w życiu rzeczy, których nie zastąpi nawet najlepsza rozmowa z użyciem telefonu czy komputera.
Życzę nam, abyśmy zawsze mogli się cieszyć bliskością – taką bez urządzeń pośredniczących, bo jak pisał Jakub Żulczyk w Ślepnąc od świateł:
„(…) Każdy normalny człowiek potrzebuję kogoś. Potrzebujemy być blisko. Skóra potrzebuje skóry.”