Bezmiar miar

Jest coś arcyprzekornego w książce Waldemara Kuligowskiego dla młodych czytelniczek i czytelników pt. Uszatek, pięcipiędek i dziura w uchu. Jak zmierzyć świat? z Wydawnictwa Albus. Niby książka o miarach i mierzeniu, a jednak o różnorodności, której zmierzyć się nie da – zamiast się dziwić i dyskutować, lepiej się jej przyjrzeć. Chociaż nie, dobrze jest się dziwić.

Oczywiście w podstawowej warstwie jest to książka prosta, którą zakwalifikujemy jako edukacyjną. Dawkę wiedzy doprawią uradowanym czytelniczkom i czytelnikom znakomite ilustracje Pauliny Daniluk i mamy przepis na sukces. Antropolog kulturowy, profesor nauk humanistycznych, autor świetnych książek dla starszej i młodszej młodzieży Waldemar Kuligowski zabiera nas na wycieczkę do bliższych i dalszych zakątków globu, aby pokazać jak mierzono długość i odległość, i co z tym wspólnego miało ludzkie ciało lub wytwory pracy ludzkich rąk. Snuje fantastyczną (i przyprawiającą o zawrót głowy liczbą faktów!) opowieść o łokciach, stopach, paznokciach. Zachęca do wykonywania prostych zadań matematycznych (trzeba przecież przeliczyć ile piędzi mieści się w jednym łokciu), zaprasza do zabawy (warto przecież sprawdzić czym różnią się łokcie polskie od angielskich) oraz ewidentnie namawia do wykorzystania palców nie tylko do liczenia, ale też do wędrowania nimi po mapie. Mamy tu miary z Bułgarii, Anglii, ale też Kanady czy Nowej Zelandii.

I tu zaczyna się zabawa. Waldemar Kuligowski nie pierwszy raz uczy nas (nie bójmy się tego słowa) o ludziach zamieszkujących Ziemię. Kto zna jego poprzednie propozycje książkowe: Trzecia płeć świata, Drugi mąż czwartej żony i Z roślin, z dźwięków, z marzeń. Domy świata (il. Marianna Sztyma, Wydawnictwo Albus) ten wie, że autor szuka pretekstów do pisania o różnorodności wśród ludzi. Pokazał, że niekoniecznie wszyscy na Ziemi są przywiązani do podziału na dwie płcie, że małżeństwo może wyglądać zgoła odmiennie niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni i wcale nie musi dotyczyć tylko dwóch osób, a potem zaprosił do domów tak innych od tych, które widzimy i w których większość z nas żyje, że wielu z nas trudno było niektóre z opisywanych miejsc nazwać „domem”. Choć Uszatek, pięcipiędek i dziura w uchu jest książką skierowaną do młodszej niż poprzednie tytuły grupy odbiorców i odbiorczyń, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że idea i przesłanie najnowszej książki są takie, jak wcześniej. Pokazać, że ludzie nie stworzyli czarno-białego świata i nic nam do odcieni szarości, na które trafiamy.

Inkluzywność (uwaga: modne słowo) tego tytułu tkwi w szczegółach. Już na początku książki czytamy: „Z bezmiaru wyłonił się człowiek, a pierwszą miarą wszystkiego stało się ludzkie ciało”. Na ilustracjach Pauliny Daniluk widzimy ręce, palce, uszy, twarze, stopy, brzuchy, a wśród nich stopę czarnego człowieka, ucho białego, a palec, to w ogóle jest niezdrowo zaróżowiony. Za to oczy obserwujemy na rdzawym tle – czy to np. skóra rdzennego mieszkańca Ameryki Północnej? Odmienność wyglądu, ubrań i miejsc, w których obserwujemy postacie, nie zmienia się aż do końca opowieści. Zmieniają się stroje, czasy, krainy geograficzne, ale wszędzie są ludzie, którzy potrzebowali i wciąż potrzebują opisać świat, w którym żyją. Opisać, czyli również uporządkować, zmierzyć.

I tak czytamy, że „dłonie i ramiona jako miary chętnie stosowali też Maorysi z Nowej Zelandii. 1 pakihiwi to długość ramienia od barku aż do czubków palców. 1 tuke to długość od łokcia do czubków palców. 1 kōiti to długość małego palca.” Jest też kōnui, awanui, matikara… ale o tym musicie przeczytać już sami. A czy ktoś z Was słyszał o ludzie Kalinga z Filipin? Tam pojawiają się półkroki, a wiadomo, że „krok krokowi nierówny”. Równie fascynującą opowieść przynoszą nam muzułmanie, dla których „1 palec to długość 6 przylegających do siebie ziaren jęczmienia. A czy wiadomo, jaką szerokość miało 1 ziarno? Tak – to 6 włosów z ogona muła”. Metr, metr, metr… Okazuje się, że Aztekowie stosując miarę o fascynującej nazwie tlacaxilanti (odległość od pępka dorosłej osoby do ziemi) używali metra (ta odległość jest bowiem do niego zbliżona; Autor zachęca do sprawdzenia!). Są też miary, których nie próbujmy wykorzystywać (rzut siekierą zostawmy w XIX wieku). Skoro wyłoniliśmy się z kosmicznego bezkresu, to i tam kończy się opowieść Kuligowskiego. Ale może zostawmy już lata świetlne i wszechświat, który najpewniej wciąż się rozszerza. To dopiero syzyfowa praca, mierzyć taki wszechświat!

Wydawnictwo Albus znów nie pudłuje i daje nam wartościową, ciekawą, momentami zadziorną (jeśli chcemy to dostrzec) książkę, która jest pełna humoru, prowokuje do dalszych poszukiwań oraz jest znakomicie zilustrowana i wydana. Waldemar Kuligowski nie spada w rankingu moich ulubionych autorów. Kupcie ciekawskim dzieciakom i zobaczcie, co się wydarzy.