Każdy chciał być archeologiem.

Każdy chciał być archeologiem. Najlepiej takim jak Indiana Jones, albo piękna Lara Croft. Jakie masz wyobrażenie o archeologii? O tak, schludne wdzianko w kolorze khaki albo piasku pustyni, kapelusz na głowie, delikatny make-up. Żar leje się z nieba, ale jakimś sposobem nie jesteś spocony, lasso i noże są przytroczone do twoich spodni. Nachylasz się, zaintrygowany, nad stanowiskiem, które zawsze jest już dla Ciebie przygotowane (ciężko powiedzieć przez kogo: robotników, studentów, magicznym skinieniem różdżki?). Wyciągasz swój arsenał różnej wielkości pędzelków i subtelnymi ruchami muskasz grunt odkrywając coś tak przełomowego, że już widzisz nagłówki wszystkich liczących się gazet: już wiesz jak wybudowano Piramidy, być może Cheops był pochowany gdzieś indziej, albo zmyślono pochodzenie zabytków w Peru. Wszystko, co wiesz o archeologii (lub jak ją sobie wyobrażasz) sprowadza się do Egiptu, sarkofagów ociekających złotem, tajemnic mumii i niewyjaśnionych zagadek Starożytności. Bądź bohaterem w swoim umyśle! Pięknie byłoby być archeologiem! Mówisz o tym rodzicom, z zapartym tchem oglądasz wszelkie seriale dokumentalne i mówisz o sukcesach prof. Myśliwca (Polak potrafi!). Rodzice śmieją się z Ciebie mówiąc, że będziesz ganiał z łopatą po Polsce, albo – jeśli Ci się uda – załapiesz się na ciepłą posadkę na uczelni. A potem zaczynasz rozpytywać i wszyscy mówią z politowaniem: Dziewczyna na archeologii, tak, tak.. jak będziesz miała szczęście może wyjedziesz trochę pokopać na Węgry. Egipt i świetlana kariera Indiany Jonesa polskiej archeologii oddala się z prędkością światła, a Ty rozważasz złożenie papierów na prawo.

Ale można być dr Martą Guzowską – nie tylko doktorem nauk humanistycznych (archeologia), ale też pisarką. Postanowiłam, że zanim sięgnę po „Regułę nr 1”, która ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa Marginesy (jednego z moich ulubionych, jak już wiecie) wrócę do początków, czyli do debiutanckiej „Ofiary Polikseny”, która uczyniła z Guzowskiej laureatkę Nagrody Wielkiego Kalibru.

Trudno mi pisać o kryminale, gdyż mamy ostatnio taką obfitość tego gatunku, że ciężko mi się w nim poruszać. Moja fascynacja Christie jest na tyle duża, że mam wrażenie, że ani wcześniej ani później nie spotkałam tak pięknie poprowadzonych zagadek, zwieńczonych cudowną puentą i rozwiązaniem zagadki. Skandynawski kryminał, który ma tylu zwolenników przykuwa moja uwagę jedynie swoją surowością i zimnem północy, a z polskim mi nie było po drodze. Będąc więc naturszczykiem w każdym calu ogłaszam, co następuje:

1. Jak dobrze, że archeologia pojawiła się jako niedoceniony, brudny i mozolny zawód, który eksploatuje człowieka zarówno fizycznie jak psychicznie nie tylko niczego nie obiecując, ale też nie zawsze nagradzając. Ileż trzeba mieć uporu, żeby chcieć wracać ciągle i ciągle, snuć domysły, badać pisma, a czasem strzelać – na chybił trafił – czy słuchać intuicji, kiedy polega się kolejny i kolejny raz.

2. Jak wspaniale czytać o mokrych od potu, ubrudzonych podkoszulkach, lepiących się do równie zmasakrowanych ciał użytkowników. O Tym, że pot leje się po tyłku, generalnie wszędzie, żar jest nie do opanowania, a wieczorem rozmowy nie przynoszą olśnienia.

3. Jak spokojnie i systematycznie odsłaniane są kolejne karty, jak dobrze i sprawnie prowadzą nas przez dialogi i pojawiające się postacie czy okoliczności. To kawał dobrze napisanej powieści.

ale

4. Jak ogromną irytację wzbudzały we mnie przemyślenia naszego bohatera: „Większość kości przykrywała jeszcze ziemia, twarda, zbita i wysuszona na popiół. Nie było mnie dobre pół godziny, a one przez cały ten czas zdołały tylko omieść luźne grudki z okolicy mandibuli i Articulatio sternoclavicularis. Zanotowałem sobie w myśli, żeby je opieprzyć, kiedy zrobi się trochę chłodniej.” Czy antropolodzy naprawdę nazywają elementy szkieletu nazwami łacińskimi? W myślach? brrrrr…

ale

Autorka skonstruowała Maria Ybl’a i to wystarczy, aby książkę pokochać i chłonąć. To skrzyżowanie cynika z gołębim sercem, Indiany Jonesa i Hanka Moody’ego! Co za świetna kreacja. Nasz narrator to pełen ułomności, nieszkodliwy pijaczyna (uważa, że pije, aby pozbyć się nyktofobii, ale ja mam inną teorię), który rozwiązuje zagadkę rytualnych zabójstw mozolnie i nie bez błędów, ale z pokraczną gracją. Nie lubimy takich inteligentnych cwaniaków, chowających swoje wnętrza pod skorupą kpiny i przytyków, jednak tego gościa kupujemy. On, co prawda, ma talent do odstręczania napotkanych osób, ale kto nam zabroni go kochać?

Idźcie i czytajcie.