Wydawnictwo Afera powraca z kolejną dawką czeskiej literatury i drugą na polskim rynku książką autorki świetnie przyjętego Jeziora. Bianca Bellova i Mona zachwycają i przerażają równocześnie. Praska pisarka zdaje się odkrywać przed czytelniczkami i czytelnikami różne oblicza bólu, poddania, reifikacji. Jednak to, co uderza najmocniej, to sytuacja kobiety w nadal zdominowanym przez mężczyzn i zabobony świecie – nawet, jeśli jest nienazwany i nieumiejscowiony na mapie. W kontekście obecnych wydarzeń w Polsce, jest paradoksalnie remedium na troski Europejek, a równocześnie uderza ze zdwojoną siłą.
Mona jest kobietą. Kobietą żyjącą u boku apatycznego męża, z którym nie łączy ją zbyt wiele, a na pewno nie namiętność, której jej brakuje. Zdarza się, że złapie Kamila na jakimś młodzieńczym, pełnym wigoru spojrzeniu, ale rozczula ją to bardziej niż rozpala. Mówi o nim, że jest dobry, bo jej nie bije, bo jej nie maltretuje, bo parzy jej herbatę i zabija karaluchy. Mamy wrażenie, że jest to największe szczęście, jakie może spotkać kobietę – trudno go nie mieć, czytając o świecie wykreowanym przez autorkę. Jest i syn, ale ten siedzi głównie w pokoju i nie ma ochoty się uczyć. Kiedy Mona uderza go w przypływie bezradności, a może przeciwnie – mocy, jedyne na co może się zdobyć to zdziwienie i pełen pytań wzrok, który od czasu do czasu wbija w zobojętniałego ojca. Jest też jej pacjent, szef, pielęgniarki, z którymi zasila szeregi oddziałów szpitala. Są ludzie z przeszłości i ze wspomnień tak dalekich, że zdają się nierealni. Jest opowiadana równolegle historia Adama, czyli pacjenta, pokazująca, że piekło może mieć różne oblicza. Jest też opowieść o postępującym i nasilającym się buncie wobec świata zapamiętanego, zastanego oraz tego, w którym już za moment Mona się znajdzie. Bellova przedstawia jednak inny rodzaj feminizmu niż ten, do którego współczesne, białe kobiety są przyzwyczajone.
„Poniżać można na różne sposoby, Mona zna ich wiele, z opowieści i z własnego doświadczenia. Cmokanie na ulicy. Irytujące stukanie ołówkiem o okienko przez urzędnika w banku, zniecierpliwionego tym, że Mona zbyt długo szuka właściwego dokumentu. Niechciane dotyki w autobusie. I niekończące się uwagi, i wyzywanie od kurw, kiedy ma odkrytą głowę. Nigdy do tego nie przywyknie, do tego nie da się przywyknąć. Jeśli codziennie będziesz bić muła, nie sprawisz, że stanie się bardziej świadomy i weselszy.”
Pisarka sięga po różne, skrajne przejawy zdominowania płci żeńskiej przez religię, państwo, mężczyzn. Na obraz nieznanego państwa w nieznanym czasie składają się elementy zaczerpnięte z różnych stron świata, z różnych kultur czy religii – wszystkie one tworzą jednak ten sam, przerażający obraz. Dostajemy zmiksowane wskazówki: dżunglę, zabobonne miasto, którym rządzi postępowy włodarz, zakrywanie włosów, które właściwe jest dla wyznawców Islamu. Bellova nie sugeruje, że włosy można zasłaniać peruką czy czapką, jak w przypadku kobiet żydowskich, co każe nam skłonić się ku krajom Bliskiego Wschodu. Bez względu na to, czy mówimy o hidżabie, czy szajli sugeruje nam to odebranie wolności. Zresztą reakcje, które wywołuje Mona rezygnując z zakrywania głowy potwierdzają przypuszczenia – syn wstydzi się wychodzić z matką, która nie przestrzega zasad; mężczyźni, nawet podrostki zaczepiają Monę, obrażając ją, strasząc. Na ile jej cięty język jest w stanie ją ochronić? Czy zamiast słów polecą w jej stronę kamienie? Wspomnienie rodziców – reformatorów, wierzących w lepszą przyszłość po raz kolejny każe nam wybrać się do krajów arabskich, gdzie jeszcze kilkadziesiąt lat temu ulice i kobiety je przemierzające wyglądały zupełnie „normalnie”. Wskazówkami jest też chodzenie za mężem, milczące przyzwolenie na przemoc domową, kompletnie nieakceptowalny system moralny w małżeństwie. Pod tym względem nasza bohaterka wydaje się być prawdziwą szczęściarą. Nieco zamieszania wprowadza nam dzieciństwo Mony. Wraca ona do wspomnień, związanych z domem babci, która w swym ograniczeniu, ale też lęku zamyka dziewczynę w schowku pod podłogą, gdzie samotność, korzenie wyrastające z ziemi i dźwięki docierające z prawdziwego świata są jedynym towarzystwem dla dziewczynki, doprowadzonej niemal do obłędu. Tutaj jednak pojawia się niezwykle subtelnie (jak na możliwości autorki, które poznaliśmy w Jeziorze) opisany moment obrzezania. Tu oprawcami stają się kobiety, które zakorzenione w wierzeniach i tradycjach nie chronią dziecka przed okaleczeniem, ale wraz z nim wpajają pierwsze hasła, mające sugerować, że kobieta bez mężczyzny, kobieta niechciana, kobieta nie poddana zabiegowi jest nic nie warta. Obrzezanie, czy wyrzezanie jest powszechnie praktykowane w Afryce – największa liczba okaleczeń wykonywana jest w Somalii. Od okrutnych praktyk nie jest wolna Azja czy Półwysep Arabski. Poruszenie tej kwestii zdaje się krzyczeć, że – choć walka o prawa w państwach europejskich czy USA jest niezwykle ważna – to warto pamiętać jak ogromna liczba kobiet, która nadal żyje na świecie nie ma ich w ogóle. W kontekście tak skrajnych sytuacji kobiet ciężko nie poczuć wstydu. Szybko uświadamiamy sobie jednak, że wolności nie daje się raz na zawsze, trzeba o nią nieustannie walczyć, nieustannie o niej przypominać, czasem ją wydzierać, a czasem wtargnąć na cudze terytorium i dać ją tym, którzy nie mają siły. Życzyłabym nam, żebyśmy miały ambicje Aleksandra Wielkiego i hasła wolności dotarły tam, gdzie naprawdę ich potrzebują. Konflikt zbrojny również przenosi mnie we wschodni kierunek poszukiwań, choć obraz szpitala, w którego ściany i podłogi wpychają się nieubłaganie pnącza i korzenie przywołuje obraz peruwiańskiej przyrody. Ale może najbardziej emblematycznym przykładem dżungli wdzierającej się w cywilizację jest Kambodża i świątynie Khmerów?
Ta mieszanka skojarzeń, wyobrażeń i tropów sprawia, że opowieść o Monie staje się uniwersalna.
Delikatność prozy Bellovej, choć naznaczona pozbawionymi ozdobników zdaniami, polega na zanurzeniu się w to, co dla kobiety najbliższe, niezależnie od pochodzenia czy koloru skóry. Intymność, seksualność i sensualność, potrzeba bycia zadbaną, ale też wolną. To ten rodzaj kobiecości, który dotyka nas codziennie. Choć, jak już wspomniałam, Mona funkcjonuje w dość udanym małżeństwie, mimo że dalekim już od porywów serca i młodzieńczego wigoru, pojawienie się młodego podopiecznego w postaci ciężko rannego żołnierza, wyzwala w niej skrywane dotąd potrzeby i myśli. Warto zwrócić uwagę, że Bellova podejmuje podobną do Jeziora tematykę sieroctwa, poszukiwania własnej tożsamości, częściowo dorastania. Choć podróż, którą odbywa główna bohaterka, niewiele wnosi do fabuły powieści, można odebrać ją jako łącznik z historią przedstawioną w poprzedniej powieści. Mona szuka siebie – kochanki, siebie – kobiety, siebie – człowieka, siebie – matki. Tymi wszystkimi rolami zdaje się obarczać konającego żołnierza.
Choć ból dziewczynki poddawanej obrzezaniu miesza się z krzykami okaleczonych wojaków w malignie; choć krew się burzy na myśl o przedmiotowości kobiet na świecie, wskazując tym samym jak wiele ten świat ma jeszcze pracy przed sobą, to pewną słodyczą i miękkością zdaje się być wspomnienie słodyczy makaroników – artefaktu, który ożywia wspomnienia lepszego świata, którego już nie ma.
Elementem powieści, który zwracał moją uwagę było też zderzenia światów i pokoleń pokazane już w damskim świecie: babcia kontra wnuczka, to co tradycyjne i zastane kontra to, co młode, nowe, inne; siostra Azin, ze szkoły dla pielęgniarek kontra uczennice; siostra przełożona, potrafiąca bezbłędnie wskazać kolejnego pacjenta, który odejdzie z tego świata kontra reszta personelu. Wszystkie te „kontry” to też obraz niegodziwości, który serwujemy sobie my – kobiety. Solidarność jest nam potrzebna.
„Ile włosów Mony zostało w garści Azin? Ile godzin spędziła, drżąca z zimna i wyczerpana klęczeniem, pod dozorem bezlitosnej opiekunki? Ile razy zasypiała na poduszce mokrej od łez? Ale każda przeszkoda wzmacniała je, sprawiała, że stawały się silniejsze w wierze i odporniejsze na pokusy świata. Albo i nie.”
Brawa za przekład dla Anny Radwan-Żbikowskiej!