O życiu

Niemal w jednym momencie dotarły do mnie dwie książki, które przeprowadzają czytelnika przez ludzkie życie. Na pierwszy rzut oka różnią się tylko ilustracjami, jednak przy bliższym spotkaniu, uważniejszym czytaniu, dostrzegamy znaczące różnice w sposobie opowiadania. Każda z nich jest prawdziwa; każda niesie ze sobą niebywały ładunek emocjonalny; każda opowiada tę samą historię; każda jest warta czasu, który z nią spędzimy. Obie pokazują jaką niesamowitą siłę mają artyści i jak ich różne rodzaje wrażliwości wpływają na – tak samo różnych – czytelników.

 

 

 

To, co wspólne dla Życia Lisy Aisato (Wydawnictwo Literackie) oraz Stu rzeczy, których nauczysz się w życiu Heike Faller z ilustracjami Valeria Vidali, to niewątpliwie temat. Twórcy opowiadają w nich o życiu – życiu ludzkim od chwili poczęcia (Faller) czy okresu dziecięcego (Aisato), aż do śmierci. O ile u Aisato ta opowieść jest wyrażona wprost, zarówno na poziomie wizualnym, jak i tekstowym, o tyle znacznie większym wyzwaniem jest duet Faller / Vidali. W Życiu krótkie zdania, które znajdujemy na stronach, opisujące poszczególne ilustracje są strzałem w dziesiątkę, jeśli chcemy uderzyć w wysokie C sentymentalnych wspomnień, pamiątek i tlących się w nas wiecznych dzieci. „Czy pamiętasz nasze zabawy latem w deszczu?” – pyta autorka, jakby chciała pokazać, że wszyscy przeżywaliśmy te beztroskie chwile w taki sam radosny i bezproblemowy sposób. Nie zważając na mokry podkoszulek lepiący się do ciała, ani stopy oblepione fragmentami ziemi czy liśćmi – bawiliśmy się tak, jakby nic innego w tym momencie nie działo się wokół nas. Wtedy mieliśmy jeszcze zdolność zapominania o całym świecie. Aisato odwołuje się też do sposobu myślenia o dzieciństwie. W lwiej części, my – dorośli, idealizujemy nasze wspomnienia. Obraz lat przedszkolnych czy wczesnoszkolnych jawi się nam jako ten najlepszy, fantastyczny; czas, w którym nic nas nie obchodziło, poza budowaniem baz, bieganiną po łąkach, szałasami w lasach, prośbami o zawieszenie huśtawki na wielkim drzewie. Autorka pyta: „Czy pamiętasz, że lato było bardziej zielone, zima dużo bielsza, a Boże Narodzenie absolutnie magiczne?”. Wszystko było: bardziej. Przyjaźnie były piękne, bo nie zastanawialiśmy się nad tym, kto jakie poglądy wyznaje (niekoniecznie zresztą je miał, chyba że mówimy o ropuchach albo palącej kwestii tego kto z kim siedzi na lekcji), kto ma jaki kolor skóry i czy pochodzi z bogatego czy biednego domu. Być może ten poziom wolności w grupie, wyboru towarzyszy, otwartości i szczerości (jest duże prawdopodobieństwo, że tylko dziecko powie ci prosto w twarz, że jesteś brzydki/-a) był ostatnim, w którym znaliśmy znaczenie słowa: prawda. Inaczej jest u Faller. Poza wspomnieniami zwraca też uwagę na naukę, zdziwienie i postępujące zmiany – robi to niemal analitycznie. Wskazuje, że kiedy człowiek ma pół roku, wszystko co wokół niego zaczyna być świetnym przedmiotem do łapania. Poznaje się też siłę grawitacji, bo kiedy coś się upuści – spada. Faller idzie krok dalej, łącząc w sobie umiejętności fizyczne i psychiczne. Zwraca uwagę również na to, co wydaje się nam być naturalne, ale było/jest niezwykle ważną, bo podstawową sprawnością, którą udało nam się zdobyć. Okres dziecięcy to również pierwsze uświadamianie sobie, że życie kończy się śmiercią. Rewelacyjne zestawienie słowa i obrazu, które autorka przypisała trzylatkom. „Jednak w chwili, kiedy uświadomisz sobie, że żyjesz… zrozumiesz też, że kiedyś umrzesz.” Aisato pyta: „Czy pamiętasz naszą ciekawość”, za to Faller pisze: „Świat jest dla ciebie jeszcze nowy. Wszystkiemu dokładnie się przyglądasz.” Jestem pewna, że dostrzegacie tę subtelną, a jakże istotną różnicę w budowaniu narracji między tymi książkami. W obu książkach czytelnik zmierzy się z pierwszą miłością, z wyborami, których dokona, z partnerami, których wybierze (tutaj ogromny, ogromny ukłon w stronę Aisato, która połączyła czułym pocałunkiem dwie kobiety, dwóch mężczyzn oraz kobietę i mężczyznę. Rysunki wyglądają dokładnie tak samo, postaci są w tych samych pozycjach, z tymi samymi kwiatkami trzymanymi w dłoniach zakochanych równie mocno, co żywi ludzie. Ten zabieg to przede wszystkim piękna opowieść o tym, że nie ma żadnej różnicy w uczuciu: miłość jest piękna, wspaniała i czuła niezależnie od konfiguracji.

 

 

 

Niezwykle podobne w obu książkach są też momenty, które zostały wybrane do pokazywania pewnych zmian czy przełomów, których doświadczamy z biegiem lat. Chyba najbardziej zaskoczył mnie fakt, że obie twórczynie wybrały polubienie kawy czy pierwsze picie kawy, jako jeden z elementów wchodzenia w dorosłość. Autorki oswajają też samotne życie czy brak związku. W każdej książce znajdziemy też element rozczarowania samym sobą, światem wokół czy – dla kontrastu – czas, w którym wydawało się, iż wszystko nam się uda. Jakbyśmy przed momentem wypili felix felicis – tzw. płynne szczęście (eliksir dobrze znany fanom Harry’ego Pottera). W obu książkach znajdziemy też szczęście z posiadania potomstwa, ale i niewyobrażalne niemal wyrzeczenia i wyzwania, które niesie ze sobą macierzyństwo. Lisa Aisato mówi o instrukcji, którą dobrze byłoby posiadać w tym pełnym wyzwań etapie – etapie tworzenia rodziny. Heike Faller nie jest pewna czy zdecydowałeś się na posiadanie dziecka/dzieci – przecież to nie jest konieczność. Jeśli tak, to wiedz – jak pisze autorka, że będziesz „uczył się funkcjonować mimo braku snu.” Dojmujący jest też sposób, w jaki autorki przedstawiają moment, w którym dzieci wyfruwają z gniazda. Dla Aisato jest to pretekst do opowiedzenia o ciszy, która przestała już dawno gościć w życiu oraz o zmianach, które następują nie tylko w relacjach z dziećmi, ale też w związkach – między osieroconymi rodzicami. Dla Faller moment, w którym niejako zaczynasz życie od nowa.

Starość. Czas, którego wielu z nas tak bardzo się boi. Starość, która idzie pod rękę z chorobami, nieodwracalnymi zmianami w organizmie, w wyglądzie. „Ale jak to? Przecież w głębi serca mamy wciąż dwadzieścia dwa lata.” – pisze autorka Życia. Bardzo podobnie odpowiedziała mi kiedyś moja mama. Twierdzi, że najdziwniejsze w starzeniu się jest dostrzeganie (obiektywne) w lustrze zmarszczek, już nie tak jasnej i nieskazitelnej cery, zmiany rysy twarzy… a równocześnie w tym samym lustrze, choć bardziej w głowie, widzi się właśnie dwudziestolatkę. Do tej pory nie wiem czy to kwestia tęsknoty, chęci zatrzymania się w najlepszym dla siebie czasie, a może czegoś zupełnie innego. Im jestem starsza, tym częściej myślę o starości. Odwiedzając dziadków moje kochające ich serce rozrywa się na miliony kawałków: z miłości i lęku. Zastanawiam się czy będę taką samą, jak większość, emerytką: poprawnie i skromnie ubraną, gotującą dla wnuków, siedzącą z koleżankami na ławce, plotkującą w warzywniaku – głównie o lekarzach i chorobach. A może będę ubierać się na kolorowo, jeździć na rowerze i zdobywać kolejne szczyty, choćby takie jak zrobienie patentu żeglarskiego. Czy moje włosy będą pięknie siwe? A może zdjęta trwogą będę je farbować? Czy biologia i geny uchronią mnie przed powolnym konaniem; czy też pożegnam się z tym światem z oczami przepełnionymi bólem i niemocą? Czy obok mnie będzie wciąż ukochana osoba? Czy ktoś będzie chciał zadać mi pytanie: czego nauczyło cię życie? W obu przypadkach autorki piszą o tym samym – że bywa różnie, ale właśnie na tym polega życie.

 

 

 

Największa różnica, jak wspomniałam, to ilustracje. Lisa Aisato czaruje kolorami, nieco rozmytymi konturami, postaciami przedstawionymi momentami karykaturalnie, a momentami jak z najpiękniejszej baśni. Aisato jest dosłowna: pokazuje twarze, detale. Jej obrazy, to głównie portrety. Każdej z malowanych osób daje atrybuty, które sprawiają, że się uśmiechamy lub zaczynamy być smutni. Pewna przesada, którą widzimy w ilustracjach Aisato, sprawia, że momentami nie traktujemy tych obrazów jakby trwały tu i teraz. Wydają się być snem; marzeniem; wspomnieniem. Nierealnym zapisem tego, co już nie wróci, a być może nigdy się nie wydarzyło. To sprawia, że Aisato niejako łagodzi czy uromantycznia nawet najbardziej traumatyczne przeżycia. Dostrzegam w tym jednak coś jeszcze. Kiedy patrzymy przez ramię na to, co było – obrazy, które przywołujemy nigdy nie są doskonałym zapisem przeszłości. Nasz umysł, nasza zawodna pamięć, doświadczenie, emocje wyginają to i owo, dając nam niezwykle wspaniały, albo zamglony, niewyraźny ślad. Z jakiegoś jednak powodu patrzymy na życie z wdzięcznością, nawet jeśli było okrutne. Okrutniejsze niż inne życia, które poznaliśmy. Może to piękny ukłon Lisy Aisato dla daru życia? Nie zapominajmy jednak o ilustratorze Stu rzeczy, których nauczysz się w życiu, Valerio Vidalim. Muszę przyznać, że na mnie zdecydowanie intensywniej działają obrazy wykreowane właśnie przez niego. Oszczędniejsze niż u Aisato, czasem przypominające kolorowe szkice lub wprawki. Ilustracje miejsc, które są wszędzie i nigdzie; postacie pozbawione twarzy: mogą być każdym i nikim. Pojedyncze przedmioty, które stają się chwilowym centrum wszechświata, jak powtarzający się (i istotny dla fabuły) słoik z marmoladą z jeżyn. Wielkie, puste przestrzenie kartki, które mieszczą tylko ławkę z siedzącą na niej kobietą. Czy to peron? Czy to park? Czy to jeszcze coś innego? Jedną z moich ulubionych ilustracji jest ta, którą opisuje „58” (lat). To mężczyzna i kobieta, którzy są blisko, ale obok siebie. Przyjmują różne pozy w tańcu. Być może mogliby zatańczyć razem, ale z jakiegoś powodu tego nie robią. „Niewiarygodne, jak czasem trudno się z kimś dogadać!” – czytamy obok. W tych ilustracjach wykonanych kredkami pastelowymi (jak przypuszczam) jest nie mniej niż u Aisato życia, a jednak pewna wstrzemięźliwość, prostota, niedopowiedzenia są dla mnie piękniejsze i opowiadają znacznie więcej historii.

 

 

W obu przypadkach zabrakło mi jednak tematu poddania się. Być może nawet tematu samobójstwa. Ten rodzaj bezradności, otchłani, decyzji o zakończeniu opowieści zwanej życiem zbyt wcześnie, byłoby na miejscu. Zwłaszcza, że życie może skończyć się tuż po tym, jak zobaczymy pierwszy uśmiech, którym obdarzają nas rodzice.

Jestem przekonana, że każda z tych książek znajdzie swoich czytelników. Już znalazła. Jestem pewna, że będą wybierać różnie. Mimo szeregu podobieństw (ba! identycznej kompozycji lub niektórych wyborów) warto usiąść z obiema i patrzeć. Czytać. Analizować. W moim przypadku była to podróż, która zaprowadziła mnie do oczywistych wniosków: życie jest niezwykłe, jest niezrozumiałe (np. wspomnienie Auschwitz u Faller), jest piękne, jest nieznośne. Ale jest nasze.

 

___

„Życie”, Lisa Aisato, Wydawnictwo Literackie, 2021

„Sto rzeczy, których nauczysz się w życiu” Heike Faller (tekst), Valerio Vidali (ilustracje), Wydawnictwo Format, 2021