Islandię zobaczę w czerwcu tego roku. Taki jest plan i złapałam się go rękami, nogami i każdym palcem. Kiedy P. powiedział, żebym przyjechała, zaprosił, to jakbym wewnętrznie uśmiechnęła się jakoś niezwykle mocno. Potem zadzwoniła mama i kazała mi jechać. Po prostu kazała, jak matka córce może kazać umyć naczynia po obiedzie. Mama mówi, że to najpiękniejsze miejsce, w którym była. Kiedy oglądałam zdjęcia z miesięcznej wyprawy na Islandię pomyślałam, że mogłabym się tam rozpłakać. Ze szczęścia. Wyobrażałam sobie, że stoję na tym bezludnym skrawku ziemi i patrzę na krajobraz, którego zupełnie nie znam. Że patrzę z plaży w wielką i nieznaną toń, a moje stopy dotykają czarnego podłoża. Wyobrażałam sobie, że zupełnie nago zanurzam się w ciepłym źródle, którego para chowa mnie przed całym światem. Myślałam, że lodowe kamienie, zabiorą mnie w przestrzeń nieznanej planety jak w Interstellar. Że to będzie moja prywatna, kosmiczna podróż na Wyspę. Wyobrażam sobie, że będę wchodzić w głąb wyspy w goretexowej kurtce, obowiązkowo w ciepłej bieliźnie, a na głowie będę miała czapkę z charakterystycznym wzorem. Będę ją nosić niemal jak biało-czerwoną czapę noszą kibice na meczach piłkarskich. Wyobrażam sobie teraz Islandię jako ogromną ciszę i spokój. Moje wielkie piękno, którego być może nie będę mogła potem opowiedzieć, a wszelkie zdjęcia, które będę robić z uporem maniaka nie będą oddawać tego, co przetwarzał mój mózg. Planując w głowie wyjazd na Islandię czytałam „Wyspę” Sigríður Hagalín Björnsdóttir. (nie każcie mi, proszę, pisać nazwiska raz jeszcze…). W pewnym momencie pomyślałam, że gdyby scenariusz z książki zastał mnie podczas mojej czerwcowej wyprawy byłabym w wielkim niebezpieczeństwie. Byłoby to niebezpieczeństwo nie tęsknoty za domem, byłoby to niebezpieczeństwo wyobcowania i walki o życie w miejscu, w którym nie byłoby dla mnie pracy, jedzenia, dobrego słowa i pomocy. Islandia mogłaby dla mnie być miejscem, w którym ktoś splunie na mnie za tą goretexową kurtkę, za to, że nie potrafię wymówić nawet nazwiska mojego wcześniejszego przewodnika, za to, że nie jestem stamtąd.
Być może miałam ogromne oczekiwania w stosunku do tej pozycji. Okładka skradła moje serce bardzo szybko. Majaczące odcienie niebieskiego, oszczędna, prosta. Wcale nie chciała mnie kupić krzykliwością i głośnymi hasłami. Uboga, która przyprawiała o niepokój i zapraszała do świata, w którym mogłeś pozostać sam. Potem świadomość, że to Islandia. Ten kraj, o którym przez ostatnie lata tyle się nasłuchałam. Po trzecie wizja „końca”, która, jak obiecywała okładka, może wydarzyć się w każdej chwili. I wreszcie – moja miłość do Marca Elsberga. Bo kto, jak nie on, porwał mnie w wir zagłady współczesnego świata. Dostałam wiele – odcięcie Islandii od reszty świata, załamanie społeczne, powrót do życia sprzed setek lat; odwrócenie ról: oto rolnik zostaje panem świata, a o pracę żebrze u niego wykształciuch uniwersytecki, młodzi z miast uciekają na wieś… to zaprzeczenie świata, który znam. Znamy.
Sama konstrukcja świata nieco mnie rozczarowała. Pragnęłabym wiedzieć więcej o bohaterach. Może inaczej patrzyłabym na ich decyzje mając kontekst ich własnych historii, dziejących się „przed”. Potrzebowałam szkicu, rozbudowanych opowieści o jednostce, a dopiero potem o całości pozostałego, islandzkiego społeczeństwa. Myślę jednak, że niektórzy mogę to uznać za atut. Autorka bowiem skupia się na tym, co teraz, co jutro – o ile nastąpi.
Znajdziecie tu świetnie poprowadzony political fiction z całą paletą odcieni i moralnych dwuznaczności. Propaganda, sterowanie informacjami, próba kontrolowania społeczeństwa, które rozjuszone gnębi się od wewnątrz. Strach i brak odpowiedzi to okropny kat. Autorka odsłoni przed wami mrok, który czai się w ludziach postawionych przed murem: głodu, bezradności i niepewnego jutra.
Ja jednak polecam wam tą pozycję ze względu na szczególne potraktowanie nastolatków (dzieci) oraz słabości kobiety (matki), która w dzisiejszych czasach uderza ze zdwojoną siłą. Zbyt szybkie dojrzewanie, bolesność z tym związana, nieprzystające do dziecięcych zachowań warunki, brak nadzoru dorosłych. Wybór kobiet: prostytuować się, aby dać dzieciom dach nad głową? Świetnie też, miedzy wierszami poruszany jest temat uchodźcy, który w „Wyspie” odnajduję w tych zbłąkanych turystach, którzy zostali zmuszeni do pozostania w miejscu przeznaczonym dla nich tylko na chwilę. Co zrobić z tymi, których skóra jest ciemna a oczy brązowe? Co zrobić, kiedy zasoby nie wystarczają dla rdzennej ludności?
„-Wszystko w porządku, lasko. Często za pierwszym razem pojawia się krew.
Podaje jej papierosa, ona bierze go od niego, wciąga dym i kaszle, to coś więcej niż sam tytoń. Wkłada spodnie i koszulkę, wstaje, dmuchany zamek pod nią faluje, ale nie potrafi się opanować, podskakuje, plastikowy dach wbija ją znów w powietrze. Jemu nie udaje się wstać, klnąc, przewraca się na boki ze spodniami na pietach, a ona skacze dalej, roześmiana, krzycząca ze szczęścia, z bólem w kroczu i papierosem między palcami, jest wolna, jest już dorosła.”
Dla zadania sobie pytania o to, co byś zrobił. Gdzie byś uciekł, co potrafisz i co jesteś w stanie zrobić by przetrwać. Dla innego spojrzenia na politykę. Dla wielu odcieni szarości w mediach i informowaniu społeczeństwa. Warto.
Czytajcie.