„Chciałbym mieć taką wyobraźnię jak autor, żeby tak świetnie móc to opisać!”, powiedział Pawel Szczepanik po przeczytaniu. Wcisnęłam mu, uznając książkę Mikołaja Łozińskiego z ilustracjami Janka Koza za lekturę obowiązkową.
Wydawnictwo Format jak zawsze nie zawodzi nieoczywistym wyborem i pięknym wydaniem.
Rzecz niesłychana. Julia miała urodzić znacznie później – dowiadujemy się od autora, który rozpoczyna rodzicielską przeprawę od ewidentnego focha na budzący zaufanie wpis lekarki w kartę ciąży. Mieszkania nadal w remoncie, do terminu czas, a tu dwójka małych ludzi dobija się już na świat, za nic mając sobie pierwsze rodzicielskie pouczenia i nakazy wybrzmiewające przez brzuszne powłoki. Fajerwerki wystrzeliwane radośnie w niebo witają Nowy Rok, a na świecie pojawiają się bliźniacy.
„Nie przyszli na świat tego samego dnia ani nawet roku, ale są bliźniakami” – no kto mógł to przewidzieć?
Limuzyny podjeżdżają, drinki przygotowane, sztuczne słońca mamią poczuciem bezpieczeństwa i pierwszym tchnieniem luksusu. Obsługa doskonała i pełna empatii. Jakże po takim all inclusive zawieźć tych dwóch delikwentów do domu? Jeśli będą zawiedzeni? Jeśli zechcą wrócić do tych wygód brzusznych lub szpitalnych? Ojciec ma dylematów co niemiara. Złości się równocześnie, bo kto to widział od razu tak towarzystwo rozpuszczać, rozpieszczać i dopieszczać. Przecież to wychowawczy strzał w stopę.
Inne brzuchy pękają jak balony i bliźniacy dostają pierwszą życiową lekcję. Otóż od podwójnego szczęścia może być coś lepszego: potrójne szczęście. Takich dwóch jak nas trzech, to nie ma ani jednego. Wiadomo.
Czy zostanie rodzicem można opisać inaczej niż cukierkowo lub w otoczeniu krwi, wycia i sprawdzania konsystencji łożyska? Można. Zwłaszcza kiedy tworzy się duet Łoziński & Koza. Co tu dużo mówić – śmiałam się jak głupia, choć znam przecież to uczucie lęku i świadomość nieznanego. Parskałam śmiechem opluwając kartki, znając przecież ból porodu i natychmiastowej amnezji, która włącza się wraz z zobaczeniem totalnie brzydkiego i lekko obślizgłego trolla, który wyskoczył z moich wnętrzności. Wiem przecież jaki kocioł przeżywa się w związku z wyborem imienia i jak irytujące są arterie w parku tworzone przez wyścigi wózków maści wszelkiej. Czuję niewypowiedzianą koalicję z matką, której raz po raz zagląda się do wózka. O zgrozo! „Tfu, tfu, na uroki!”, „To chłopczyk czy dziewczynka?”, „Jaka łysa!”, „Jaka śliczna!”, „Jaka niepodobna!”…
Powiem Wam, że cwani Ci autorzy, mądrzy Ci panowie, którzy stworzyli przewrotny „Prezent dla dwojga”, bo najbardziej wyświechtaną opowieść o narodzinach wynieśli do poziomu uniwersalnej zabawy i komedii, dali prztyczka w nos sparingującym rodzicom. Przemycili tam tak gigantyczną dawkę dumy i miłości, że czuję się nią opatulona. Brawo, Panowie!
Jeśli chcecie mieć piękną i mądrą książkę „z jajami” kupujcie dla siebie, a jeśli zastanawiacie się nad kupnem prezentu dla przyszłych rodziców, to przysięgam – nie znajdziecie niczego lepszego.
Nominacja:
Janek Koza za ilustracje i opracowanie graficzne oraz Julita Gielzak za opracowanie graficzne książki Prezent dla dwojga, Wydawnictwo Format