Może zacznę od tego, że autor „Gry luster” Andrea Camilleri jest w ciężkim stanie. Śledzę doniesienia, choć jest ich niewiele. Pozostaję zatem w kontakcie z Oficyną Noir sur Blanc, która wydaje serię, aby wiedzieć czy jest lepiej. Bo przecież wszyscy wierzymy, że będzie. Mimo, że Camilleri nie wychodzi z formy, tworząc postać komisarza Montalbano, to zacznę od wpisu na FB, który zamieścił były już tłumacz jego książek na swoim profilu Jarosław Mikołajewski:
„U nas tego się na ogół nie mówi, ale gdzie indziej – tak: że ktoś jest chory, w bardzo ciężkim stanie. Dopiero potem słyszymy, że ten ktoś umarł po długiej i ciężkiej chorobie.
Otóż chory, w ciężkim stanie, jest teraz Andrea Camilleri. We Włoszech wiedzą o tym wszyscy. Na początku była to wiadomość na pierwszą stronę gazet. Po dwóch dniach zeszła na dalsze, ale wciąż się pamięta: pisarz i mędrzec leży w szpitalu i nie odzyskał przytomności.
Chcę przypomnieć, że w 1994 roku, 25 lat temu, wyszła pierwsza jego powieść z cyklu kryminałów sycylijskich o komisarzu Montalbano – „Kształt wody”. Przetłumaczyłem dla Noir sur Blanc cztery pierwsze powieści tego cyklu („Pies z terrakoty”, „Głos skrzypiec”, „Pies z terrakoty”).
Piszę do rodziny Andrei, proszę, żeby go mocno uściskali, przytulili. „Dziękujemy za przyjaźń. Andrea właśnie został przytulony”.
Powieści o Montalbano jest wiele, najgoręcej polecam wszystkie na wakacje. Są świetnie skonstruowane, Camilleri buduje postaci krótkimi dialogami. W fabułę kryminalną wpisuje problemy społeczne, w tym problemy imigrantów w społeczności włoskiej. Nie odbieramy ich jednak jako ciężkiej publicystyki. Raczej jako ciekawy, przejmujący obrazek z ulicy i z życia, który jednak zadziwiająco pozostaje w nas jako wiedza i mądrość.
A sam Montalbano to jedna z najbardziej smacznych postaci wśród dobrych policjantów i detektywów literatury światowej.
Andrei dedykuję w tej trudnej chwili taki oto wiersz-niewiersz:
ICHTHYS
dopóki mądrzył się
przed mędrcami
łatwo było machnąć ręką
mówić o nim jako
dziwnym chłopcu
co jak każdy w tym wieku
jest dziką ojczyzną niepojętych
myśli
kiedy uciekł na pustynię
i wrócił nie można
było już pominąć
tego oto człowieka
z pustyni nikt
kto nie jest bogiem
nie wraca
zwłaszcza jeśli potem
rysuje na piasku
samotne ryby”
Sami widzicie, że trudno pisać o tej powieści bez nuty niepokoju i obaw. Biorąc jednak pod uwagę, że autor stworzył postać komisarza nie bez humoru, a czasem żartu (mimo, iż nie raz jest gorzki) postaram się nie stracić tej swady i luzu, która jest nieodzownym elementem książek Camillerego.
Jak wiecie nie jestem fanką kryminałów. Nie raz, nie dwa pisałam dlaczego. Być może to kwestia zmęczenia północną częścią Europy, która zalała nas i nasze czytelnicze fascynacje. W prozie Camillerego odnalazłam jednak jakąś niezwykłą inteligencję i luz oblany słońcem, być może faktycznie narrację predestynuje do tego rodzaju lekkości szerokość geograficzna. Sycylia i jej groteskowy niemal folklor, mafijna otoczka i wyraziste, zaprzyjaźnione już z nami sylwetki bohaterów sprawiają, że wraca się do tej serii z uśmiechem na twarzy i pytaniem: jaka kobieta spróbuje omamić Montalbano, co Montalbano będzie jadł, ile razy Montalbano pomyśli o tym, że jest już stary, ile razy Montalbanowi pierwszemu dogryzie Montalbano drugi i ile alkoholu wypije.
W grze luster mamy bohaterkę, która nie wpisuje się we współcześnie popularny nurt wyzwolonej kobiety, która swoją siłą i przebiegłością, wiedzą lub samoświadomością pokonuje przeciwności. Przeciwnie – mamy tutaj typowo męski szkic kobiety. Piękna, seksowna, ubrana w skąpe sukienki, podkreślająca (uwodząca?) brakiem bielizny, pozostawiona w domu przez męża (choć ciii, będzie twist), obiekt pożądania tylko ze względu na swój obraz zewnętrzny. Trudno się mówi, świetnie się czyta. Kobieta jest manipulowana (nie powiem przez kogo, musicie przeczytać), mami, ekscytuje, pozwala wodzić za sobą wzrokiem – seksbomba w klasycznym wydaniu. Mamy też historię Romea i Julii w uwspółcześnionym wydaniu (cholera mnie bierze, kiedy chcę napisać o kryminale – nic nie można tak naprawdę napisać!), mafiozów w wydaniu dużym i małym oraz zwroty akcji, które fantastycznie sprawdziłyby się w nowej produkcji Netflixa.
Skoro, jak wszyscy wiemy, nie mogę zdradzać fabuły, a już biada mi, jeśli poruszę temat jakichkolwiek wątków (a ten spryciarz Camilleri tak to wszystko zgrabnie zaplata i wykorzystuje dwadzieścia albo pięćdziesiąt stron dalej) to pozostaje mi napisać, że Włocha czyta się doskonale. Jest wartko, nigdy nudno. Zdania są krótkie, w tempie, obfitujące w dialogi, które z kolei pozwalają na zbudowanie postaci. Proza jest pełna nazw ulic i miasteczek, świetnych przesłuchań. Po prostu – mimo, że trup się ściele, a niektóre momenty wręcz przyprawiają o gęsią skórkę – czyta się lekko, z uśmiechem na twarzy i bez uszczerbku na psychice. Camilleri serwuje czytelnikowi rozrywkę na najwyższym poziomie.
Muszę wspomnieć, że jednym z moich ulubionych elementów „Gry luster” są dialogi prowadzone pomiędzy komisarzem a lekarzem Pasquano.
„Miał już jechać do domu, kiedy po raz drugi zadzwonił Pasquano.
Kiedy zdarzyło się coś podobnego? Koniec świata?
- Niech się pan przyzna, doktorze, zakochał się pan we mnie na zabój?
Odpowiedź była krótka.
- Myśli pan, że gdybym już zdecydował się przeskoczyć na drugi brzeg, to wybrałbym takiego sypiącego się dziadka jak pan?
Zwyczajowe uprzejmości zostały zakończone.”
Zatem najzwyczajniej w świecie nie ma co marudzić tylko należy zacząć czytać Camillerego. Macie w czym wybierać, nie ważne od której książki – po prostu czytajcie. Są wakacje, wyjeżdżacie na wakacje, odpoczywacie w ogrodzie, leniuchujecie w nikłym powiewie wiatraka, który ledwo zipie przy tych nienormalnych temperaturach – poprawcie sobie nastrój i jedźcie na Sycylię rozwiązać zagadkę. Może będziecie szybsi od Montalbano? Chociaż…