Przyjaźń międzygatunkowa w literackim sosie.

Wydawnictwo Pauza przyzwyczaiło nas do wydawania książek poruszających tematy niełatwe, niepopularne i niepożądane. Czy w świecie, który katuje nas codziennie obrazami przemocy, śmierci, agresji międzyludzkiej, udręką, głodem, biedą i wykluczeniem społecznym chcemy o mrocznej stronie człowieczeństwa jeszcze czytać? Okazuje się, że tak. Przemoc psychiczna i fizyczna, kobiety w średnim wieku, które stają się niewidzialne, przejmujące opowiadania, nieco eksperymentalna Miranda, samobójstwo, na które nigdy nie jesteśmy przygotowani. Świat Pauzy nas nie rozpieszcza. Wśród trudnych tematów, przyprawiających o gęsią skórkę i tygodnie zadumy nad kondycją współczesnego człowieka pojawiła się ona – książka Sigrid Nunez pod tytułem „Przyjaciel”. Wbrew optymizmowi, bijącemu z zielonej okładki z dogiem wypinającym pierś, wbrew tym wszystkim hasłom, które przeczytaliście o książce – że o przyjaźni, że o psie, że o człowieczo – psim love – nie jesteście przygotowani na to, co przyjdzie wam przeczytać. W tej książce chodzi o sporo więcej. Znajdziecie w niej też ciepło – nie obawiajcie się.

 

 

Oczywiście, ta koegzystencja psów i ludzi, która w książce bardzo słusznie, zostaje pokazana nieco przewrotnie, jako psie poddanie i rodzaj służalczości względem swoich panów (już określenie pan – swojego psa – powinien wzbudzać podejrzenie) wybija się tutaj na front. Oto pewna wykładowczyni i pisarka otrzymuje w spadku po swoim – hmmm – przyjacielu, mistrzu, kochanku, niespełnionej miłości – doga niemieckiego, arlekina o wdzięcznym imieniu Apollo. Pies radzi sobie ze stratą i ona również. Ona jest kociarą, on psem. Ona nie może trzymać psów w mieszkaniu, on z jej klaustrofobicznej łazienki wychodzi tyłem jak bydlę ze stajennego boksu. Ona sypia sama, on zaczyna sypiać z nią. Ona ma być jego opiekunką, ona staje się jej terapeutą. I niech mnie piekło pochłonie, jeśli nie zapragnęłam (po raz kolejny) mieć psa. Przyprowadzić do domu to niezwykłe stworzenie, które wyczuje co jadłam wczorajszego wieczoru na kolację, które będzie wiedzieć, że wracam z pracy i w niewymuszonym uśmiechu na pysku i błysku w oczach mnie powita. Mój kot też mnie wita, to prawda, siedzi pod drzwiami, kiedy przekraczam próg, ale próżno czekać na inną reakcję. Obrzuca mnie spojrzeniem zdradzającym więcej obojętności niż szczęścia z powrotu do domu, miauczy przeciągle i powolnym, rozbujanym krokiem podchodzi wymownie do miski, która nawet jeśli nie jest pusta wymaga dopełnienia. Zawsze. Kocham mojego kocura. To trudna miłość pełna wzajemnego obrzucania się nienawistnym spojrzeniem, ale – miłość. „Przyjaciel” uświadomi tym, którzy być może nigdy się nad tym nie zastanawiali, że związek z psem może być terapią, może być ostoją, może być życiem z dalece bardziej inteligentnym emocjonalnie zwierzęciem niż drugi człowiek.

„Żona Pierwsza uważa, że to zabawne: bo tak naprawdę to
pies nie radzi sobie ze stratą, a ja jestem jego emocjonalnym
wsparciem – człowiekiem pomocnikiem.” 

– kto jest wreszcie czyim terapeutą ocenicie sami. Będzie to tylko jedno z wielu pytań, które będą wam trąbić w głowie w trakcie i po lekturze.

To najcieplejszy w odbiorze wątek, który wyciśnie wam łzę – nie płakałam jak bóbr, ale ta relacja narratorki z gigantem Apollem wzruszała mnie niejednokrotnie. Nie tylko dlatego, że jest tam wiele humorystycznych akcentów, dzięki którym uśmiech miesza się z jakimś wewnętrznym ściskiem, ale też dlatego, że jest tam wiele miłości, dobra, opieki; relacji, która niczego nie żąda, niczego nie wymaga, która jest. Zakończenie wgniecie was w fotel, to co zrobiła Nunez na ostatnich kilkunastu stronach zapamiętam na długie lata. Ciekawi? Nie powiem, musicie przeczytać.

Pogardą jednak dla powieści i autorki byłoby „spłycenie” tej fabuły tylko do głównego wątku. Czyżby głównego? Nie można pominąć wątku sprawcy całego zamieszania, tego który zostawił po sobie psa pominąć się po prostu nie da. Raz, że jego postać jest wszechobecna w całej powieści, dwa że samobójcza śmierć stawia pytania o zauważalność depresji, dostrzeżenie planu, znajomość drugiego człowieka, pomijanie sygnałów (temat pięknie też eksplorowany w „Legendzie o samobójstwie” Davida Vann’a, również z Wydawnictwa Pauza, recenzję możecie przeczytać tutaj). Samobójca, pisarz, wykładowca – staje się tutaj też pewnym symbolem końca pewnej epoki, a przynajmniej nadzieją na zmiany. Popatrzmy prawdzie w oczy – mówimy o casanovie, w dodatku starzejącym się, któremu przez długie lata wszystko uchodziło na sucho, bo taki uroczy. On sam zdziwiony jest tymi zmianami, nie dopuszcza ich do siebie – bo jak zaakceptować, że studentkom nagle nie podoba się zwrot per kochanie. Tyle roczników, tyle nazwanych tak studentek, tyle kochanek z ich szeregów, a im się nagle nie podoba. Żona Trzecia starsza niż poprzednie, kochanki chcą czegoś innego niż namiętności i pożądania… podstarzałe, męskie ciało, nawet jeśli świetnie utrzymane już nie jest dla dziewiętnastolatki fenomenem. Świat się zmienia, a mężczyźnie z jego podejściem będzie coraz trudniej w dzisiejszym świecie. Ciągle zastanawiam się czy nasza narratorka jest uwikłana w nienormalną, chorą miłość czy niezwykła przyjaźń, którą zbudowali przez lata, to relacja najbliższa miłości jaką możemy sobie wyobrazić między dwojgiem ludzi – nie tylko Apollo był tytułowym przyjacielem. A może tylko on?

W książce znajdzie się jeszcze coś, co być może najmocniej zadziałało na popularność tej prozy. Świat literacki, a raczej światek. I tutaj warto zwrócić uwagę na język powieści – miałam bowiem wrażenie czytania eseju. Opisy dotyczące relacji pomiędzy przedstawicielami pisarzy, wydawców czy bliżej niedookreślonych osób okołoliterackiego świata budowane są w dużej mierze na cytatach. Te traktują o czytaniu, pisaniu, doli i niedoli pisarza. Nunez wsadza niejako szpilkę w „środowisko”, ale równocześnie puentuje pewne zachowania i piętnuje, o ile dobrze czytam, pewien rodzaj lenistwa ale też pewności siebie. Zrzuca z pantałyku pisarstwo jako talent, iskrę bożą, poświęcenie – czy jeśli nie wyda się prozy przez rok ze światem stanie się … zagłada? Zastanawia się autorka zdaniami swoich bohaterów. A może nieco z przymrużeniem oka traktuje wysyp nowości i autorów – co stoi na przeszkodzie, abym i ja napisał książkę? – zdaje się zastanawiać każdy Iksiński. Sigrid Nunez odczarowuje powtarzane przez lata frazesy o biedujących pisarzach, żyjących sztuką i jej się poświęcających; o przerzucaniu się najrozmaitszymi tezami, mającymi nadać pisaniu niemal miano sfery sacrum.  Zderza też prozę życia z bańką literatów, co doskonale prezentuje scena rozmowy z przyjaciółką ze studiów. Teraz, pani psycholog, pracująca z dotkniętymi przemocą seksualną kobietami, kiedyś – świetnie zapowiadająca się młoda pisarka. Co teraz robi z pisaniem? Czy w ogóle pisze?

„Kiedyś na konferencji zaskoczyłeś licznie zgromadzoną publiczność,
mówiąc: „Skąd wam wszystkim przychodzi do głowy,
że być pisarzem to coś wspaniałego?”. Simenon uważał, że pisarstwo
to nie zawód, ale powołanie do nieszczęścia. Georges
Simenon, który napisał pod prawdziwym nazwiskiem sto powieści,
kolejnych sto pod kilkudziesięcioma pseudonimami
i który – w wieku emerytalnym – był najlepiej sprzedającym
się autorem na świecie. Rzeczywiście, pełnia nieszczęścia.” – autorka nie ucieka od personalnych wybiegów i sarkazmie, wcale nie subtelnym.

W tej momentami nieco zbyt poprawnej powieści – jakby pisała ją szóstkowa prymuska z wzorem na wypracowanie doskonałe i nieco inteligenckim tonie (które okazuje się również wyjątkowo uzasadnione, więc nie – to nie zarzut:) kryje się też znacznie więcej, do odnalezienia – jak mi się wydaje – dla każdego czytelnika indywidualnie. Dla mnie to opowieść o żałobie, o nieszczęściu pielęgnowanym latami, o patchworkowych relacjach (chociażby istnienie Żon – Pierwszej, Drugiej i Trzeciej), o feminizmie, przyjaźni, stawianiu się ponad innymi (w różnych kategoriach) ale też różnych odcieniach i obliczach samotności. To też opowieść o znaczeniu śmierci.

Świetną pracę wykonała Dobromiła Jankowska – tłumaczka książki.

Polecam.

P.s. Zastanawiam się nad flirtem z „chodzeniem”. Ze „Sztuką chodzenia” Thoreau i „Zewem włóczęgi” Rebecca Solnit – choć tych flirtów i flircików w książce co niemiara, a te mnie dręczą…